sobota, 4 czerwca 2011

RUSH - "Presto" - (1989) -

 RUSH - "Presto" - (1989 ATLANTIC) -



To ostatnia wielka płyta Rush. Z tym niezwykłym brzmieniem, z tymi eleganckimi kompozycjami, a i również ze smakowitymi i przejrzystymi aranżacjami. Po tej płycie była jeszcze podobna w nastroju "Roll The Bones" (1991). Przez wielu uważana za najgorszą płytę zespołu. Jakże niesprawiedliwie zresztą. Później była jeszcze między innymi "Counterparts" (1994) - ostra, prosta, z najsurowszymi zasadami rocka, a raczej metalu. Oczywiście metalu w stylu Rush, bo przecież nikt przed nimi tak nie grał. To od nich przemycali co się da Queensryche czy Dream Theater. I nigdy nie dostąpili ich wielkości. "Counterparts" to dobra płyta, nawet bardzo dobra, ale to już inna bajka. Inny rozdział.  Powróćmy do "Presto". Kończyły się lata 80-te, świat nie znał jeszcze grunge'u, choć ten niebezpiecznie stawiał swe pierwsze kroki. Młode kraciaste flanele już naparzały w garażach lub opustoszałych dzielnicach Seattle. Rok 1989 to końcówka dobrego smaku na długie lata. Najpierw grunge, a później jeszcze gorzej, dopiero zaczną straszyć Prodigy, Nine Inch nails i inne łomoty, które znudzeni dziennikarze podniosą do rangi sztuki. Lecz dopóki mamy jeszcze czas, nacieszmy się z końcówki ostatniej pięknej dekady w muzyce. Nielubianej tylko przez ludzi wyzbytych dobrego smaku, którym najczęściej mózgi przeżarła pseudomuzyczno-rąbankowa rdza.
Pierwszy mój kontakt z "Presto" to uwaga! - radio !!! Miałem radioodbiornik, a jakże (działał jeszcze wiele lat, ale kiedy po śmierci T.Beksińskiego zaniemógł, dałem jemu i sobie spokój). Włączyłem go pewnego dnia wieczorem, bo ktoś mi powiedział, że  poleci nowość - Rush "Presto". Jako wielki sympatyk Kanadyjczyków, znający już na pamięć wiele płyt, ciekaw byłem... W końcu płyta zagrała. Siedziałem jak osłupiały, każdy utwór wbijał w fotel. Tak to był ten Rush jaki kochałem. Połamany, kombinowany, czadowy, a także przy okazji elegancki, melodyjny, często zaskakujący, ale i powiewny. Taki w dobrym guście. Mieszały się w nim nastroje mocniejszych (ambitnych) płyt rodem z "Permanent Waves"(1980) czy wzorcowej "Moving Pictures"(1981), a z drugiej strony powiewała lekkość z przebojowej płyty "Hold Your Fire"(1987) (notabene cudownej!!!) i z wcześniejszych pereł - z "Power Windows"(1985) na czele. 11 piosenek z "Presto" nadawało radosny wiosenny powiew życia, choć przewrotnie płyta ukazała się na Gwiazdkę 1989 roku. To była miłość od pierwszego usłyszenia, która tkwi we mnie po dziś dzień. To tak jak w życiu, pierwsza dziewczyna, pierwsze bicie serca, nigdy z nas nie wyskoczą, nawet jeśli wmówimy sobie, że to już przeszłość. Ale przecież moją pierwszą Rushową miłością było "Moving Pictures" (1981). Miałem 16 lat, była to nowość, szybko wpadła w moje ręce, a ja zajechałem płytę do białości. Tak się mawiało o winylach, na których igła wyżarła całą czerń z tworzywa, poprzez częste słuchanie. Tzn. zbyt częste ! Ciężko było ją potem sprzedać. W końcu udało się. A później nowy egzemplarz, jeszcze później CD, itd... Dziś niektóre płyty Rush mam na CD i LP, tak dla bezpieczeństwa, gdyby jeden z nich odmówił posłuszeństwa. Do dzisiaj każdemu zaproponuję na początek "Moving Pictures", ale sobie zagram jako drugą w kolejności.
Dlaczego zatem "Presto"? Nie wiem. Może dlatego, że był to piękny czas w moim życiu. Ludzie dookoła byli uśmiechnięci. Biedni, ale cieszący się sobą. Doceniający drobnostki, a nie majątki i fortuny. Były to czasy, w których muzyka znaczyła bardzo wiele, a nawet była sposobem na życie. Poza tym kończyła się komuna i panował duży optymizm w sercach Polaków. A ta płyta grała przy każdej okazji i dawała mnóstwo siły. Dlatego nie da się jej ocenić umysłem, wzorami matematycznymi, podnoszeniem nosa lub tkaniem mądrych słów pod szal i tak niemocy przemądrzalskich. Co to zawsze wszystko wiedzą najlepiej, a każdą piękną nieuchwytną sztukę pokroją na tabelki i logiczne uzasadnienia. Takie płyty po prostu się czuje. Dlatego nie obchodzą mnie gwiazdki i punkciki pismaków lub tych zwących się krytykami. Bo to ja wiem najlepiej, cóż pięknego da się wyssać z "Presto". Dajcie się ponieść czarowi tego albumu. Utrzyjcie nosa tym smutnym dziennikarzynom bez duszy i pasji. Niech oni budują sobie dalej swój "muzyczny" świat w oparciu o tylko darmowe promówki ,okazje z kosza i artykuły czy felietony własnych kolegów po fachu, którzy powymyślali tyle bzdur, które następne pokolenia beznamiętnie przepisują.
P.S.1 - ostatnie dwa zdania dedykuję większości wyschniętym śliwkom polskiego recenzenctwa płytowego. Wywarli oni wielki wpływ na zakopanie w ziemię wielu pięknych płyt, na które byli i są głusi. Niestety, wielu ludzi bez własnego "ja" kupuje te wypisane bzdury, często podpisując się pod tym swoim nazwiskiem.
P.S.2 - Dużą zasługę odegrał tutaj kapitalny producent (czasem na innym polu muzyk i kompozytor) Rupert Hine, który wcześniej już także współpracował z Rush. Jednak na tej płycie wycisnął z muzyków wszystkie możliwości.Może dlatego już nigdy nie nagrali takiej , bądź podobnej płyty?
P.S.3. - W czasie, gdy kompakty doszły do głosu, na mniej więcej dwa-trzy lata utraciłem wiarę w nośnik LP, pozbywając się wielu tytułów. W tym i "Presto". Wydałem ją dobremu kumplowi. Dziś tego żałuję. Ale za błędy trzeba płacić, nawet jeśli wówczas przez chwilę byłem przekonany, że czynię dobrze. Kolega chwilę później się ożenił, gramofon zniknął do szafy, bo nie pasował do wnętrza nowo-wyremontowanego pokoju, a i wiele płyt znalazło się pod kluczem tejże szafki. Szkoda,  teraz jedną z moich ulubionych płyt odwiedza  tylko kurz.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl