wtorek, 30 sierpnia 2016

"Ino Rock" w Inowrocławiu, 27 sierpnia 2016, w relacji Słuchacza Nawiedzonego Studia....





Poniżej wklejam relację z tegorocznego festiwalu "Ino Rock", odbywającego się cyklicznie każdego roku - zawsze wraz z końcem wakacji. Udał się na niego jeden ze Słuchaczy Nawiedzonego Studia, Pan Sławek Brambor. I oto, co widział, co słyszał.....





"Ino rock" –  Letni Amifiteatr, Inowrocław, 27 sierpnia 2016



Festiwal zainaugurował ok. godziny 16:30 zespół Agusa, i choć jest to mój obecnie najczęściej słuchany wykonawca, to ze wstydem muszę wspomnieć, że na koncert przybyłem spóźniony. Wysiadając z samochodu słyszałem dźwięki pierwszego utworu z płyty "Tva" i pod jego koniec przekroczyłem bramy Letniego Amfiteatru. W całości udało mi się zobaczyć oraz wysłuchać blisko 20-minutowego utworu "Kung Bores Dans". Mogliby tak grać i ze 40 minut. Wypadli bardzo dobrze i mam nadzieję, że będą dalej grać tak piękną muzykę. Sympatyczni ludzie, czego najlepszym dowodem jest podpisana bez problemów płyta. A ja lubię takie” pokoncertowe” pamiątki.

 Po tak dobrym, by nie rzecz wybornym początku, z ciekawością oczekiwałem na występ Dungen. W sobotę miałem okazję pierwszy raz usłyszeć ich muzykę. Cóż mogę o niej napisać, dało się ją słuchać nawet z dość dużą przyjemnością, szczególnie gdy wokalista koncertował się na grze na klawiszach, a nie śpiewaniu, i gitarzysta nie raczył moich uszu przesterowanym brzmieniem. Były fragmenty, gdy zahaczali o transowe klimaty, no i wtedy było najciekawiej, a wręcz całkiem przyjemnie.
Trzecim zespołem, byli Anekdoten, których słuchałem przed laty, ale nigdy nie porwali mnie na tyle, by kupić ich płyty. Znałem "Nucleus", "From Within", "Gravity", ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, by bliżej się z nimi zapoznać. Dlatego ze sporymi nadziejami czekałem na ich występ. I w trakcie ich koncertu nadal tkwiłem w takim dziwnym uczuciu, niby fajnie się tą muzykę słuchało, oglądało, plus popisy artystów, ale tak naprawdę, to większe uczucie wzbudził tylko tytułowy utwór z płyty "Nucleus". To zapewne jest odpowiedź na nurtujące pytanie odnoście mnie a Anekdoten. Większość utworów nie wywołała większych emocji, choć niby nic im nie mogłem zarzucić.
Wreszcie zespół, na który tak naprawdę przyjechałem do Inowrocławia - Lacrimosa. Jakie emocje wywoływała ta nazwa pod koniec XX w. Muszę zaznaczyć, że mam ich wszystkie regularne albumy, tak więc mogę śmiało napisać, iż to jeden z moich muzycznych faworytów. A koncertowe oblicze znałem dotychczas tylko z albumu "Lichtgestalen", tak więc z grubsza wiedziałem, czego oczekiwać. I pod tym względem koncert w pełni potwierdził, iż Lacrimosa na żywo, to zespół zgoła heavy metalowy, co mi zupełnie nie przeszkadza, by nie powiedzieć, że było dodatkowym atutem. Mój szacunek wzbudzili tym, że promowali swój ostatni album "Hoffnung". Nie odgrywają w kółko swoich największych "przebojów", a liczą na zdobywanie słuchaczy swoją aktualną muzyką. Ponieważ uważam "Hoffnung" za najlepsze dzieło Lacrimosy od wielu lat, taki dobór muzyki zupełnie mi nie przeszkadzał (zagrali z tej płyty: "Mondfeuer", "Kaleidoskop", "Unterwelt", "Die Unbekannte Farbe", "Tranen der Libe", "Keine Schatten Meher", "Apeiron", czyli prawie cały materiał). Z dawniejszych czasów pojawiły się : "Schakall" , dedykowany Tomkowi ( Tomaszowi jak powiedział Tilo) Beksińskiemu "Alleine zu zweit" oraz :"Halt mich". I tak minęło te 90 minut. Wiem, czas biegnie zawsze tak samo, lecz w tym wypadku wydawało się, że minął szybko.

Tym sposobem zostało już co raz mniej zespołów, które "muszę" obejrzeć na żywo, starość ma swoje plusy.

Jeszcze dwie uwagi okołokoncertowe, obydwie niestety bardzo gorzkie. Pierwsza, frekwencja, tak na moje oko, wzmocnione obliczeniem liczby osób w ławkach razy ilość ławek na koncercie, mogło być góra 1200 osób. Na Lacrimosie 1200 osób .... czasami mam wrażenie, że żyję na kulturalnej pustyni, gdzie wszystko, gdyby najlepiej, było za darmo, i jeszcze najlepiej we własnym ogródku, by pan artysta przyszedł do pana Kowalskiego, a ten łaskawie poświęci mu swój czas, bo przecież nie pieniądze. Te muszą być na piwsko i żeberka z grilla na grilla - oto model kultury. Kurczę, ze mną coś nie tak, bo piwo to umiarkowanie, grilla nie cierpię, a potrafię pojechać kawałek po za swój grajdoł i dodatkowo wydać pieniądze na coś tak absurdalnego jak muzyka.

Druga dotyczy tych, którzy już się pofatygowali, poświęcili czas i pieniądze, a nie potrafili wysiedzieć do końca. Nie pojmuję, jak można tak nie szanować wykonawcy, by wychodzić w trakcie koncertu, przecież ok 23:30 nie śpieszyli się na pociąg, bądź autobus, a wychodzenie w trakcie bisów, te 10 minut wcześniej w domu , po co ?!!!

Dodam jeszcze, że na koncercie  towarzyszyła mi  żona, i jestem pełen uznania dla Niej, że wytrwała do końca, a nawet w miarę przekonała się do Lacrimosy.


 SŁAWOMIR BRAMBOR


Winter

Ależ genialne to tytułowe "Winter" z najnowszych New Model Army !!! Słucham go dzisiaj chyba już po raz dziesiąty. Od razu da się zauważyć, że nie miałem przez weekend czasu przyłożyć się należycie do tej płyty. Dlatego "Winter" zabrakło w niedzielę.
Z całą albumową zawartością muszę się jeszcze solidnie oswoić, jednak wspomniane tytułowe "Winter", to już jedna z petard tego roku. Nie wyobrażam sobie, by nie zagrali jej podczas poznańskiego koncertu. Nie przegapcie moi Państwo drodzy, to już 8 października w Eskulapie. Ja także jeszcze nie kupiłem biletu.
Po poznańskim występie Justin Sullivan i koledzy udadzą się do Pragi, po czym powrócą do Polski, na kolejnych pięć wieczorów.
Namawiam koniecznie. Byłem już na NMA dwukrotnie, i za każdym razem było to coś fantastycznego.
Nowa płyta jest nastrojowo-czadowa, i tak też powinni muzycy zagrać na żywca. Ciekawe, jak zabrzmią te nowe piosenki? No i te starsze, najbardziej mnie interesujące.
Chyba za chwilę sięgnę jeszcze po ulubione "Thunder And Consolation", "The Ghost Of Cain" oraz "Impurity".
W "Winter" Justin Sullivan śpiewa: "....pochowajmy wszystkie grzechy przeszłości w zmarzniętej ziemi.... niech spadnie śnieg, niech zawieje lodowaty wiatr....". Pobrzmiało nutą rozliczeniową.
Muszę coś wyznać. Otóż, gdy w 1989 roku zakupiłem pierwszy odtwarzacz CD, miałem totalnego kręćka na punkcie New Model Army. Grupa właśnie wydała "Thunder And Consolation". Niestety zdobycie tego na kompakcie nie było łatwe. Nie istniały jeszcze w Polsce normalne płytowe dystrybucje, a sklepikarze imali się różnych chwytów, by zdobyć światowe premiery. Nie można było ot tak, po prostu, wejść do sklepu, wrzucić upragniony tytuł do koszyka i podejść do kasy. Trzeba było najpierw upolować odpowiedni sklep. Wówczas w Poznaniu dobrze zaopatrzonymi, jeśli chodzi o twórczość alternatywną, były tylko dwa, i oba niestety już od dawna nieistniejące, a
mianowicie: "Pro CD" przy ul. 27 Grudnia oraz "Underground" przy Wronieckiej. Pozostałe sklepy bazowały raczej na komercji, choć przepraszam, był jeszcze "Lechan" na Wierzbięcicach. W późniejszych latach kontynuujący działalność na ul. Kościuszki, nieopodal Fredry. Relegowany jednak wkrótce z rynku, a to z uwagi na problemy ekonomiczne, w które wpędziło załogę ich ówczesne szefostwo.
W powyższych sklepach można było nabyć co ważniejsze tytuły z aktualnego topu, jak i poważną ilość tytułów niekomercyjnych, do których także zaliczali się New Model Army. Przyznam, że w "Lechanie" nie odpowiadała mi obsługa, więc koncentrowałem uwagę na pierwszych dwóch wspomnianych punktach. Właśnie w "Pro-CD" zdobyłem "Thunder And Consollation", gdy jeszcze album był autentycznie cieplutki. Następnej zaś "Impurity" wypatrywałem w poddenerwowaniu, gdy tylko ruszyła o nim wieść. Szef Pro-CD, osławiony Sylwek, na mój widok zawsze reagował: "oooo, witam New Model Army!", po czym dodawał: "niestety, jeszcze nie ma". Aż pewnego razu z uśmiechem uprzedził moje zapytanie, kładąc nowiuśkie CD na ladzie, otulając swą twarz niepohamowaną satysfakcją. Coś na zasadzie: "mam, no i co ty na to?". Szybko do domu, odpalić odtwarzacz, nastawiłem "Get Me Out", i poszło.... Kolejna genialna płyta. Po latach tylko tyciu tyciu słabsza od "Thunder And Consolation". Ale tylko tyciu. Poza tym, niech nikt nie waży się na nią podnieść ręki.
To takie wspomnienie. Musiałem o tym kiedyś, a właśnie przydarzyła się okazja.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





poniedziałek, 29 sierpnia 2016

w nawiązaniu do niedzielnych Czerwonych Gitar

Winyl z 1977 r. oraz CD z 2003 r.
Do wyszukiwarki Blogu Nawiedzonego wpisałem: "Czerwone Gitary Port Piratów", i wyskoczyło: prezentacja październik 2012 (4 utwory), ponadto "Staromodne Samochody" - emisja styczeń 2016.
We wspomnianym 2012 roku napisałem Państwu jeszcze dodatkowo kilka słów o "Porcie Piratów". Co prawda, dzisiaj zrobiłbym to chyba troszkę lepiej, lecz niech już tak pozostanie.
Wywołałem temat do tablicy. Za sprawą wczorajszego postępku przez cały dzisiejszy dzień odpowiadałem na pytania, czasem nawet tłumacząc się nieco. A zatem, warto było.
Moja ulubiona piosenka: "Staromodne Samochody". Tylko dwie i pół minuty, a całość rozpoczynają Alibabki, po czym do głosu dochodzi Seweryn Krajewski, który z nostalgią wije o starych autach. O ich uroku, duszy, a i o tym, by wsiąść i podążyć śladami wyścigów Monte Carlo. Świetna piosenka. Płynąca swobodnie, beztrosko. Przed oczyma przemykają pożółkłe fotografie. Aż chce się: "...jedźmy w drogę, byle dalej..." - do czego zachęcają słowa Agnieszki Osieckiej.
W tamtym czasie Czerwone Gitary sporo koncertowali. Bywali nawet gwiazdą opolskich festiwali. Pamiętam dobrze. Oglądałem przecież na żywo.
Jako 12-latek uważałem ich muzykę za troszkę obciachową, chociaż nawet umiarkowanie lubiłem. Głupio było się jednak przed rówieśnikami przyznać, że słucham "Niebo z moich stron", bądź "Trzecia miłość - żagle". Dzisiaj już się nie wstydzę, dlatego mogę sobie pozwolić na emisję w autorskiej audycji - jak wczoraj.
ma się chody :-)
Tak z innej beczki, pochwalę się jeszcze... Na zakończenie wakacji dostałem upominek. Od Pana Artura - Słuchacza Nawiedzonego Studia. 5-płytowy boksik z albumami Billa Withersa. Tego faceta od "Ain't No Sunshine", na podstawie którego Budka Suflera zrealizowała "Sen o Dolinie". Na żadnej z tych płytek nie znajdziemy jednak owego szlagieru, jako że "Ain't No Sunshine" powstało w 1971 roku, a ów pięciopak proponuje albumy z lat 1975-1985. Nic się przecież nie stało, posiadam tę piosenkę w innym wydawnictwie. Bardzo się cieszę, posłucham z dużą uwagą. Dziękuję Panie Arturze.
Powracając do Czerwonych Gitar. Skoro już mowa o nich. Nastawiłem właśnie winyl "Rytm Ziemi". To jeden album wstecz, wydany w 1974 roku. Oczywiście, nie licząc bożonarodzeniowego "Dzień Jeden w Roku", który wkradł się pomiędzy oba te dzieła. Proszę sobie wyobrazić, że do dzisiaj noszę w pamięci zachowany kadr, gdy wchodzę do księgarni im. Karola Szymanowskiego (u zbiegu ulic 27 Grudnia / Lampego), a tam unosi się w tle piosenka tytułowa. Ależ mi się wówczas podobała, pomimo iż ostatecznie płyty nie nabyłem. Później żałowałem. Po świętach pozostało tylko wspomnienie, i śladu po niej. Zdecydowanie wolę piosenkę "Dzień jeden w roku" w tej odmłodzonej, bardziej nostalgicznej wersji z 1976 roku (czyli z owego albumu), zamiast pierwotnej, pochodzącej z EPki, wydanej w 1967 roku.
Winyl z 1974 r.
Powracając do Rytmu Ziemi... Tu także "straszą" morskie wilki, chociażby za sprawą fajnego kawałka "Morze wzywa". Jednak największymi przebojami uczyniono "Słowo Jedyne - Ty" oraz "Ciągle Pada". Seweryn Krajewski i kompania grywali je w epoce na koncertach niemal obowiązkowo. Szkoda, że współczesna telewizja któregokolwiek z nich nie przypomni. Niestety na DVD ukazują się jedynie współczesne występy, i to w mocno zmienionym już składzie. Bez Seweryna Krajewskiego i Bernarda Dornowskiego. Z dawnego wcielenia ostał się do dzisiaj już tylko perkusista Jerzy Skrzypczyk.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





pocałunek śmierci


Znalezione w domowej szafce. Stary kubek Nawiedzonego Studia
Tegoroczne lato nie było posłuszne. Cóż, chyba najbrzydsze od lat. A jednak miniony weekend przewrotnie piękny. Ponownie z Żoncią zaliczyliśmy Mierzyn. Tak mną zmogło, że pospałem na plaży dobre dwie godzinki. Na ciepłym piasku, w podebranym cieniu z obcego parasola. Ludzi sporo więcej, niż przed tygodniem. Z ledwością wcisnęliśmy auto w jedyne wolne miejsce na ogromnym parkingowym placu. Wszyscy wiedzieli, że to ostatni wakacyjny weekend. Kolejny taki dopiero za blisko rok.
Automat z lodami naprawiony, jednak zmiany poszły na gorsze. Jak zwykle. Same lody pyszne niemal tak samo, jednak porcje mocno okrojone. Duży lód w mych szponach zatonął, niczym ludzka istota w objęciach Godzilli. Z tęsknoty wciągnąłem trzy dawki, zamiast ogromnej porcji karkówki, którą tam serwuje jedyna niestety ekskluzywna Pizzeria.
Nie pomieszkałem w domu. Dobrze, że audycję zestawiłem odpowiednio wcześniej. Niedziela także przeleciała na świeżym powietrzu. Z kawą, z ciastem... 
Pewien Słuchacz stwierdził, że nigdy nie lubił Queen. Dla niego to kicz. Hmmm.... No, jeśli kompozycja "Sheer Heart Attack" widnieje w galerii kiczu, to ja się zapytuję: gdzie i po ile bilety?
Czerwone Gitary z Portu Piratów
Troszkę oszołomiłem Państwa wczorajszymi Czerwonym Gitarami. Na samym początku mogła taka muzyka wywołać konsternację. Szkoda, bowiem nie wszyscy przyjmują argument, że to z okazji zakończenia lata. Poza tym, lubię jak cholerka "Port Piratów". To jedna z tych płyt, od których rozpoczynałem - jako 12-letni smarkacz. Mam sentyment, zatem nie ma dyskusji. Sentymenty, wspomnienia, niezapomniane chwile i kadry sprzed lat, tego nie da się przełożyć na racjonalną nutę. Nie jestem, i nigdy nie byłem miłośnikiem Czerwonych Gitar, lecz "Port Piratów" uważam za przepiękną płytę. Koniec kropka.
Dostałem propozycję poprowadzenia dodatkowej audycji w jednej z internetowych rozgłośni. Muszę pogadać z moimi włodarzami, bo jeśli się zgodzą....
Pod koniec ubiegłego tygodnia usłyszałem kilka ciepłych słów od przypadkowo napotkanej parki z Wrocławia. Słuchaczy Nawiedzonego Studia - jak się okazało. Rozmowa toczyła się w innym kierunku, aż tu nagle.... przedstawicielka płci pięknej wyszeptała zaklęcie: "Nawiedzone Studio". Troszkę wszyscy byliśmy zaskoczeni. Miło usłyszeć, że warto, że niedziela wieczór dla nikogo, tylko dla mnie....
New Order. Peter Hook jeszcze z długimi włosami.
Piosenka na dziś: New Order  "The Perfect Kiss". Zapuściłem w robocie podwójną składankę New Order z 2005 roku, a na niej dwie piosenki z mojej ulubionej "Low-Life" (1985). Podgłośniłem co należy, od razu zrobiło się przyjemniej. Choć "Sub-Culture" z owej składanki w mocno zmienionej wersji. Niestety koszmarnej. Zapewne zmiksowano ją na potrzeby mało gustownych klubów. No i te żeńskie chórki... - co za koszmar! Na cóż to było tak sknocić? Dla kogo? Przecież New Order nie słuchają klienci gastronomicznych budek z żarciem w Mierzynie. Choć tam grają jeszcze gorzej. Telewizyjna Eska, o Boże, co za syf! Oglądaliście to kiedyś drodzy Państwo? Nie próbujcie. A jeśli już, to na własną odpowiedzialność.
Zaraz, zaraz, jak to śpiewa Bernard Sumner w naszej piosence dnia: "...teraz wiem, że idealny pocałunek, to pocałunek śmierci".






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




Jabłoń jesienna - już obrodzona
Kolega też zabiera pod gruszę sprzęt i płyty. Moje pokolenie tak ma. Nie potrafimy słuchać empetrójek.
Opuszczone domki na sprzedaż...
...w takim stanie
świeżutka Pizzeria w Mierzynie, oferująca nie tylko Pizzę






"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 28 sierpnia 2016 - Radio "Afera", Poznań, 98,6 FM









"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 28 sierpnia 2016 r. - godz.22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Tomek Ziółkowski
prowadzenie: Andrzej Masłowski







CZERWONE GITARY - "Port Piratów" - (1977) -
- Trzecia Miłość - Żagle
- Port Piratów

KROKUS - "Heart Attack" - (1988) -
- Wild Love
- Winning Man

QUEEN - "News Of The World" - (1977) -
- Sheer Heart Attack

ROBERT PLANT - "Pictures At Eleven" - (1982) -
- Moonlight In Samosa

PALACE - "Master Of The Universe" - (2016) -
- Master Of The Universe
- Cool Runnin'

WARLOCK - "Triumph And Agony" - (1987) -
- All We Are
- Make Time For Love
- Für Immer

DARE - "Sacred Ground" - (2016) -
- Strength

UFO - "Phenomenon" - (1974) -
- Crystal Light
- Doctor Doctor
- Space Child

RORY GALLAGHER - "Deuce" - (1971) -
- I'm Not Awake Yet

RORY GALLAGHER - "Rory Gallagher" - (1971) -
- I Fall Apart

RORY GALLAGHER - "Blueprint" - (1973) -
- Daughter Of The Everglades

KRACKED EARTH - "Splash" - (2012) -
- Can't Live Without You

BEAR'S DEN - "Red Earth & Pouring Rain" - (2016) -
- Dew On The Vine

NEW MODEL ARMY - "Winter" - (2016) -
- Beginning
- Burn The Castle
- Drifts

GENESIS - "...Calling All Stations..." - (1997) -
- Calling All Stations
- Congo
- Uncertain Weather

AIRBAG - "Disconnected" - (2016) -
- Killer

BIFFY CLYRO - "Ellipsis" - (2016) -
- Don't, Won't, Can't

KENT - "Då Som Nu För Alltid" - (2016) -
- Tennsoldater

THE PINEAPPLE THIEF - "Magnolia" - (2014) -
- The One You Left To Die
- A Loneliness
- Bond

BLACKFIELD - "Blackfield IV" - (2013) -
- Pills

STEVEN WILSON - "Grace For Drowning" - (2011) -
- Deform To Form A Star
- Postcard

NOSOUND - "Afterthoughts" - (2013) -
- Paralysed






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




Soundtrack z filmu "Pokój Syna". Płytę przyniósł Tomek Ziółkowski, stąd też pierwsza kompozycja w "Nocniku", zaraz po zakończonym "Nawiedzonym Studio". A było to: BRIAN ENO "By This River" (2001). Proszę, jak dumnie się prezentuje frontowa okładka na kieszeni naszego radiowego odtwarzacza. 









czwartek, 25 sierpnia 2016

siedemdziesiąt siedemdziesiąt a siedem pięćdziesiąt jeden

Przydarzyła mi się z rana dziwna sytuacja. Po wejściu do roboty zorientowałem się, że nie mam niczego do picia. Z koszyczka wyciągnąłem dychę i popędziłem do pobliskiej Żabki. Ostatnio ją wyremontowano, zmieniła się też obsługa, co zapewne mogło mieć znaczenie dla dalszych losów sprawy. Wyciągnąłem z lodówki drugą z brzegu litrową butelkę Pepsi Max, ponieważ pierwsza jeszcze zbyt ciepła - widać właśnie dołożyli (tylko dlaczego nie wgłąb). Lubię Pepsi Max, a poza tym trafiłem na promocyjną cenę na wszystkie jednolitrówki: 2,49 złotych.
Stawiam butlę przy kasie, płacę, coś tam mi pani wydaje, a że zaspany jestem potwornie, chowam bez namysłu do kieszeni, i wracam do roboty. Ale coś mi po przetarciu zaspanych oczu nie pasuje. Sięgam do kieszeni, i.... wyciągam banknot pięćdziesięciozłotowy, do tego wprasowaną w niego dwudziestozłotówkę, plus siedemdziesiąt groszy bilonu. Jak ja to zrobiłem, że w ogóle w ramach reszty zabrałem banknoty, tego wyjaśnić nie potrafię. Lecz co to w ogóle za reszta? Ani nie pasuje do stu złotych, ni nawet do ewentualnych banknotów osiemdziesięcio-złotowych, gdyby tylko takowe istniały. Przez chwilę diabełek podpowiada: masz na płytę. Z drugiej zaś odzywa się sumienie: oddaj. Aaaa,
Przez chwilę ta kupa szmalu naprawdę była moja :-)
poszedłem. Przy kasie ta sama pani i kilka osób w kolejce. Nie mając czasu, aż wszystkich obsłuży, mówię jak jest. Na twarzy przerażenie, po czym wzrok kasjerki, plus jej asystującej koleżanki, rozrzucił się po wszystkich zakątkach sklepu. Włącznie ze szpeknięciem na krajobraz zaokienny. Musiałem się zastrzec, że nie wkręcam, i w ogóle - nie mam złych zamiarów. Nie wyłudzam na wnuczka, nie rżnę cyganki, która oferuje sto, a zabiera dwieście, i w ten deseń. Zaproponowałem, że oddam naddatek, a poproszę o moje siedem pięćdziesiąt jeden, i znikam. Z podarowaniem grosika na szczęście. Pani asystentka oszołomiona nietypową sytuacją, postanowiła zajrzeć na zaplecze, do zapisu sklepowej kamery. Poszła i coś długo nie wraca. Pięć minut, siedem, dziesięć.... Myślę, cholerka, a jeśli ta kamera rejestruje po swojemu, to może lepiej w nogi. Zaraz przyjadą gliny i się zacznie. Sprawczyni całego zamieszania zachowywała absolutne milczenie, grobową minę, i nawet nie próbowała się wdawać ze mną w "niepotrzebną" dyskusję. Zacząłem pomału żałować. Naszło mnie, że teraz to dopiero zaczną się kłopoty, a ja tu Bogu ducha winien. W końcu, po mniej więcej kwadransie, wychodzi z zaplecza pani operatorka i oznajmia: "no faktycznie". I tyle. Na co do głosu automatycznie doszła sama winowajczyni: "bardzo panu dziękuję". Tyle, i aż tyle. Ulga. Dopiero w tym momencie mogłem odzyskać należne siedem pięćdziesiąt.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






środa, 24 sierpnia 2016

BIFFY CLYRO - "Ellipsis" - (2016) -







BIFFY CLYRO
"Ellipsis"
(14TH FLOOR RECORDS) 
***1/3


Szkotów z Biffy Clyro nadal zalicza się do zespołów młodszego pokolenia, choć muzycy właśnie przed chwilą wydali siódmą już płytę. Osobiście mam z tym dużo mniejszy problem, albowiem losy zespołu śledzę zaledwie od 2009 roku, czyli od nad wyraz udanej całościowo, a zarazem piątej w dorobku "Only Revolutions". Jej artystyczną konsekwencją była 2-płytowa "Opposites", a zespół zaproponował kolejną porcję szorstko-gitarowych melodyjnych piosenek, choć na próżno było tym razem szukać następców "God & Satan", bądź "Many Of Horror". Dlatego ciekaw byłem, co Biffy Clyro zaproponują na kolejnym dziele, do którego nie wystruga już świeżych okładkowych pomysłów rewelacyjny, lecz zmarły niedawno projektant Storm Thorgerson - ten od choćby dzieł względem Pink Floyd. Tak więc, wraz z nową epoką szat graficznych, rozpoczyna się kolejna zespołowa era. Czy jednak szczególnie zauważalna? No właśnie. Na najnowszym "Ellipsis" otrzymujemy dokładnie takich Biffy Clyro, jakich już dobrze znamy. To wciąż wpadające w ucho piosenki, i choć czasem nieco połamane rytmicznie, nadal oznaczające się prostotą przekazu. Gitarowe, energetyczne, często o garażowym charakterze, ale zarazem efektownie wyprodukowane, przez co z lekka zmiękczone. Świetnie nadają się do rockowych radiostacji, a i nie przeszkadzają grupie stać w centrum zainteresowania na przeróżnego rodzaju festiwalach rockowych, porywając tłumy do aktywnej zabawy. Ich tematyka także celnie trafia w sedno zainteresowań i problemów młodszego oraz wczesno-średniego pokolenia.
"Ellipsis" warto sprawić sobie w wersji deluxe. Ta edycja zawiera dwie dodatkowe piosenki, w tym jedną rewelacyjną - "Don't, Won't, Can't". Jeszcze takiego szlagieru chyba nigdy grupa nie nagrała. Jeśli ta piosenka nie zyska miana przeboju, oznaczać to będzie, że świat kompletnie zidiociał. Refrenowe "łooo-ooo-ooo" aż podrywa do szaleńczej zabawy. Ten podrasowany gitarowo-klawiszową sekcją i na pół reggae rytmem, po prostu kołysze i huśta bezwładnym przy tym ciałem ("....myślisz, że z twej szklanki się przelewa, a tak po prawdzie jest ona całkowicie sucha...."). Bez tej kompozycji całość ogromnie traci. Bo już o drugim dodatku "In The Name Of The Wee Man" niczego niesamowitego powiedzieć się nie da. Jednak i ta piosenka również nieźle się broni. Nieco połamana rytmicznie w zwrotce, podlana mocnymi akordami gitary, w refrenie eksploduje witalną melodią. Trzeba podkreślić, że w kilku fragmentach utwór bywa poddany niemal hard/core'owej mocy, co spodoba się entuzjastom szaleńczego pogo. Zacząłem od dodatków, ale tak naprawdę najważniejszych dla sprawy wydaje się przecież jedenaście pierwszych piosenek. Otwierający całość "Wolves Of Winter" ("....cuchniesz radosnym alleluja, a kąpiesz się w grzechu...") nie do końca mnie przekonuje, nawet jeśli grupa zachowuje w nim swoisty dla siebie klimat. Ponownie połamaniec rytmiczny w części zwrotkowej, by w refrenie poderwać ewentualny koncertowy tłum, a jednak coś tu się ze sobą nie zazębia. Dużo efektowniej prezentuje się następny "Friends And Enemies", ale ten także niczym należycie nie chłosta. Naszły mnie obawy, skąd ten zespołowy entuzjazm i przechwalstwa Simona Neila i jego kompanów, że oto "nagraliśmy najlepszy album". Takimi słowy Biffy Clyro reklamowali "Ellipsis" na chwilę przed jego oficjalną premierą. Tak po prawdzie, jeszcze nigdy nie spotkałem artysty, który powiedziałby, że niestety nagrał typowego przeciętniaka.
Płyta nabiera nieco rumieńców wraz z dwoma kolejnymi kompozycjami. Fajny "Animal Style" ("...pożrę cię żywcem, wszak jestem tylko pieprzonym zwierzakiem...") trochę przypomniał dobre czasy "Only Revolutions". Nareszcie fajna melodia, plus typowa dla nich agresywność. Całość z zębem i pazurem. Tuż po chwili ładniutka balladka "Re-Arrange" ("...nigdy nie uszkodzę twego serca, a jedynie wszystkie jego części poskładam w nierozerwalną całość..."). Zawsze taką przynajmniej jedną muszą mieć. I dobrze, bo akurat z tą trafili w sam środek tarczy. Choć inna ballada "Medicine", też ładniutka. Niestety żadnego wrażenia nie wywierają: "Howl" oraz "Herex". Ot, poprawne granie, ale tylko tyle da się o nich powiedzieć.
Wyróżniłbym za to jeszcze ostatni w podstawowym secie "People" ("...jestem człowiekiem, który nigdy nie powinien kochać..."). Nieszybki i z ładnym gitarowo-fortepianowym podkładem. Podobnie jak żywszy i zarazem z predyspozycją ultra-przebojową "Flammable". Polecam również opartą na klawiszowym podkładzie uroczą piosenkę "Small Wishes". Sprawia ona wrażenie raczej spłodzonej na uboczu, z myślą o drugiej stronie do któregoś z singli, a jednak doskonale wkomponowała się w całość, stanowiąc za miłą chwilę wytchnienia po porcji mocniejszych akordów.
"Ellipsis" w niczym nie zaskoczy sympatyków Biffy Clyro. Na szczęście zarówno na "in minus", jak i niestety na "in plus". Grupa zrealizowała przyzwoity album, lecz gdy się bardzo w swoim czasie polubiło "Only Revolutions", to jednak nastaje rozczarowanie.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






zaćmienie

Zaproponowałem dzisiaj Państwu trzy znakomite płyty ze stajni Frontiers Records - jeden wpis wstecz. Proszę nie zważać na ilość gwiazdek. Gradacja nie ma znaczenia, liczy się przecież sama świetna muzyka. To, co dla mnie na cztery, dla kogoś może być przecież na pięć.
Przy okazji grupy Cruzh, muszę pogratulować sokolego oka, a raczej ucha, Słuchaczce Violi. To ona pierwsza dostrzegła w piosence "Straight From My Heart" delikatne nawiązanie do klasyka The Moodies "Question". Otrzymałem od niej porannego sms-owego rebusa, którego nie chwaląc się od ręki rozszyfrowałem. Ale tu muszę przyznać, że choć słuchałem tego kawałka wielokroć, nie wpadłem na to pierwszy. Teraz zaś wydaje się to takie oczywiste. Nachodzi mnie przy tej okazji scena z filmu "Wielki Szu", gdy Szu pokazuje taksówkarzowi Jurkowi na kartach marychę. Czyli perfekcyjne znaczenie kart. I to, co z pierwszej chwili dla Pana Jerzego jest niezauważalne, po chwili staje się oczywiste. Cytując: "jakie to teraz wszystko wyraźne".
Człowiek miewa zaćmienia, nawet jeśli te dotyczą spraw klarownych. Czy nie zdarzało się Państwu być testowanym i przy znanej melodii zapomnieć jej tytułu, bądź wykonawcy? Tu muszę się "pochwalić" zdarzeniem, jakie przytrafiło mi się dobrych kilkanaście lat temu. Otóż, pewnego razu przesiadywałem ze znajomymi w typowym pubie, popijając przymusowe piwsko, którego nie ukrywam: po prostu nie lubię. Jak już, to ewentualnie sprofanowane z czerwonym soczkiem. I to na zasadzie: im go więcej, tym lepiej. Czytaj: tym słodziej. Nie znoszę tej powszechnie wielbionej goryczki z pianką. Brzuszysko po ziemię, a głowa trzeźwa. Lubię zdecydowane i wyraziste trunki. Lecz nie o pijaństwie być miało. Otóż w owej knajpie grała sobie w tle muzyczka. Niezła, z tego co pamiętam. I to był jedyny plus tamtej morderczej nasiadówy. W pewnej chwili rozpoczęła emisję rzecz dobrze wszystkim znana, którą pod nosem nuciłem, by nawet w kulminacyjnym fragmencie dać po garach, niczym prawdziwy jej bębniarz. No i gryzł wewnętrzny głos sumienia: "no dalej....,no przypomnij sobie....", a tu nic. Piosenka pomału dochodzi kresu, aż wreszcie, w pewnej chwili: eureka!!! - "Stairway To Heaven". To tak, jakby człowiek zapomniał nagle podstawowej tabliczki mnożenia. Kilkuminutowe zaćmienie.
Jestem przekonany, że tego rodzaju wpadki miewa każdy, a że tylko głupio się do nich przyznać, to też chwalimy się sukcesami. Porażki tuszujemy, niczym najskrytsze marzenia. Facebook to takie miejsce, które to najdobitniej odzwierciedla. Dlatego na zapytanie: "co słychać, jak leci, jak zdrówko?" z reguły odpowiadamy: "dziękuję, bardzo dobrze". Najzwyczajniej mówimy to, co pytający chce usłyszeć. Bo kogo bowiem zainteresuje stan faktyczny?
Piosenka na dziś: Biffy Clyro "Don't, Won't, Can't". To numer z limitowanej edycji najnowszego longplaya "Ellipsis". Szlagier, że hej! Ten szkocki tercet od zawsze jest nastawiony na piosenki, lecz na takie bardziej szorstkie, przybrudzone i trafiające do młodszego pokolenia. A jednak ta kompozycja powinna przypaść do gustu chyba każdemu. Bez względu na ewentualne bycie fanem rocka, czy też nie. Wystarczy ją tylko dzieciakom podłożyć pod jakąś popularną komputerową grę, a oszaleją.
Życzę miłego wieczoru.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





CRUZH "Cruzh" (2016) / KING COMPANY "One For The Road" (2016) / PALACE "Master Of The Universe" (2016)








CRUZH
"Cruzh"
(FRONTIERS)
***3/4


KING COMPANY
"One For The Road"
(FRONTIERS)
***2/3


PALACE
"Master Of The Universe"
(FRONTIERS)
****




Lubię wytwórnię Frontiers. Nawet jeśli nie zawsze trafia w mój gust.
Frontiers są zaledwie jednym z wielu nieźle funkcjonujących labeli, obok Escape Music, AOR Heaven czy Rock Candy Records, którzy propagują hard rocka/heavy/soft metal w tradycyjnym tonie lat 70/80-tych. A jednak ta włoska stajnia kierowana przez niezmordowanego Serafino Perugino (założyciel jak i "notoryczny" producent) wyróżnia się na tle innych. Bogactwem, różnorodnością i otwartością na młodych twórców, wyciągając przy tym nierzadko dłoń do dawnych i zapomnianych.
Właśnie na rynek trafiły trzy debiutanckie płyty twórców skandynawskich (o ile Finlandię do tej grupy państw także zaliczymy).
Na pierwszy rzut niech pójdzie szwedzki tercet Cruzh. Tworzą go wokalista i klawiszowiec Tony Andersson oraz gitarzysta Anton Joensson i basista Dennis Butabi Borg. Choć to nie wszyscy, albowiem podstawowych muzyków wspomaga jeszcze kilku ludzi sesyjnie, a pośród nich: perkusista Louisian Boltner oraz pianista Erik Wiss. Wszak w podstawowym line-upie nikt takowymi instrumentami nie dysponuje. Nie są to na tyle ładne chłopaki, by dziewczęta ich buźki zawieszały na przyłóżkowych makatkach, jak niegdyś Jona Bon Joviego, Joey Tempesta czy Sebastiana Bacha, niemniej Cruzh grają jakby powstali właśnie w tamtej epoce. Zresztą oficjalnie przyznając się do wpływów Def Leppard, Toto, FM, Winger, Firehouse, bądź wczesnego Bryana Adamsa. W moim odczuciu szczególnie im najbliżej do tych pierwszych. Proszę to sprawdzić w balladzie "Anything For You", jak też w niezbyt ciężkich i przebojowych "First Cruzh", "Survive", "Stay", bądź dynamicznych "Hard To Get" oraz "Set Me Free". Jednak nie te piosenki uważam za najlepsze. Na stadiony świata polecam nośne melodie z otwierającego całość "In N' Out Of Love", bądź absolutnej bomby, jaką jest trzecia kompozycja w albumowej kolejności "Aim For The Head" - cudo!
Także swoistą wisienką na torcie stoi finałowa i zarazem aż 7,5-minutowa ballada "Straight From My Heart". No dobrze, być może i nieco słodziutka, lecz dająca się zapamiętać i pokołysać sercem, do czego także sam tytuł zobowiązuje. Jest w niej taki kilkunastosekundowy fragment, będący niemal plagiatem piosenki "Question" grupy The Moody Blues. Niech zatem wszelacy art-rockowcy go nie pominą.
Bardzo ładna płyta. Polukrowany hard roczek - bez wątpienia. Ale czy to musi oznaczać zarzut?

Kolejny album zatytułowany "One For The Road" reprezentuje fińska formacja King Company. Proszę tylko spojrzeć na okładkę. Ta uwodzicielska kobietka, plus nieopodal korodujący trupi samochodowy wrak, pokazują jej niecne zamiary. I taką też muzykę zapisano na tejże srebrzystej płytce - na winylu niestety nie wydano.
Wystarczy tylko rzucić uchem już na sam początek albumu, by spostrzec, iż śpiewający Pasi Rantanen ewidentnie nasłuchał się zachrypniętych gardeł, a'la: Axl Rose, David Coverdale, Kelly Keeling czy James Christian. A jednak King Company nie grają pod nutę Guns N'Roses. Ta piątka dżentelmenów tworzy bardzo fajne hard rockowe klawiszowo-gitarowe piosenki. Polubią je zapewne entuzjaści przebojowego ducha lat 80-tych, od m.in. takich płyt, jak "jedynka" Skid Row, czy dwóch pierwszych dzieł Winger, jak i jedynej płyty, mocno zresztą niedocenianej grupy Walk On Fire "Blind Faith", a także Whitesnake'owych superprodukcji z "1987" i "Slip Of The Tongue" - i kto wie, czy nawet nie na samym czele.
Całości słucha się z dużą przyjemnością, choć pierwsza albumowa część jawi się okazalej. Począwszy od otwierającego tytułowego "One For The Road", poprzez chwytliwy, wręcz radiowy "Shining", zadziorny "Coming Back To Life", po drapieżną balladę "No Man's Land" (tytuł tej piosenki, to przy okazji pierwsza nazwa grupy). Niczego nie ujmując usadowionemu w centrum albumu kąśliwemu "Farewell", jak też nieco motorycznemu "One Heart" (już czuję jakby to zaśpiewał Ronnie James Dio), czy przejmującej balladzie "Cast Away".

Za trzecią płytą "Master Of The Universe" stoi kolejny melodyjny hard rockowy band. Ten pochodzący ze Szwecji kwartet założył wokalista i gitarzysta Michael Palace - stąd też nazwa grupy. I gdyby nie współczesna mnogość tatuaży na ciele basisty Soufiana Ma' Aouiego, to cały grupowy wizerunek mocno przybliża ich do zespołów sprzed trzech dekad. A więc mamy do czynienia z kolejnymi fascynatami lat osiemdziesiątych. I z kolejnym klawiszowo-gitarowym graniem nastawionym na wyeksponowane chóralne refreny. Jedynie wyczuwalna współczesna produkcja (Michael Palace, plus Daniel Flores - ten od choćby Find Me) zdradza czas realizacji dzieła, ponieważ same kompozycje niosą się niczym soft-metalowy relikt z przeszłości.
Warto przy tym odnotować, że choć Palace reprezentują muzycy młodego pokolenia, to ci mają na koncie już bujną przeszłość. Niektórzy zdążyli wspomagać na koncertach, jak i w studio, wielu wykonawców, w tym m.in: Find Me, Harem Scarem, Toby'ego Hitchcocka czy Adrenaline Rush.
Kolejna płyta wchodząca w nogi i duszę. Trudno nie pokochać przynajmniej takich: "Master Of The Universe", "Matter In Hand" czy choćby "Cool Runnin' ". Tego typu kawałki żargonem sympatyków rocka określa się mianem "killer". Proszę dać wiarę: cała ta płyta jest autentycznie świetna!

Wszystkie trzy powyższe pozycje, powinny stać się obowiązkową lekturą dla wszelakich zapaleńców soft/hair/hard rocka. But seriously!





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






poniedziałek, 22 sierpnia 2016

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 21 sierpnia 2016 - Radio "Afera", Poznań, 98,6 FM






"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 21 sierpnia 2016 r. - godz.22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Tomek Ziółkowski
prowadzenie: Andrzej Masłowski






AC/DC - "Blow Up Your Video" - (1988) -
- That's The Way I Wanna Rock'n'Roll
- Two's Up

MOGG/WAY - "Edge Of The World" - (1997) -
- Change Brings A Change

CINDERELLA - "Night Songs" - (1986) - 30-lecie albumu
- Shake Me
- Nobody's Fool
- Somebody Save Me

BON JOVI - "Slippery When Wet" - (1986) - 30-lecie albumu
- Let It Rock
- You Give Love A Bad Name
- Livin' On A Prayer
- I'd Die For You

KING COMPANY - "One For The Road" - (2016) -
- Shining

CRUZH - "Cruzh" - (2016) -
- Aim For The Head

EUROPE - "Out Of This World" - (1988) -
- Tomorrow

AEROSMITH - "Aerosmith" - (1973) -
- Dream On

POISON - "Look What The Cat Dragged In" - (1986) - 30-lecie albumu
- Cry Tough
- I Want Action
- I Won't Forget You

KRACKED EARTH - "Splash" - (2012) -
- Never Walk Away

STEVE HOWE - "The Grand Scheme Of Things" - (1993) -
- Passing Phase

ROBERT PLANT - "Manic Nirvana" - (1990) -
- Watching You
- Anniversary

JOHN PAUL JONES - music from the film "Scream For Help" - (1985) -
- Bad Child - {śpiew JOHN PAUL JONES}
- Christie - {śpiew JON ANDERSON}

STYX - "Styx" - (1972) -
- What Has Come Between Us

STYX - "Styx II" - (1973) -
- Lady
- A Day

DARE - "Sacred Ground" - (2016) -
- All Our Brass Was Gold
- You Carried Me

BEAR'S DEN - "Red Earth & Pouring Rain" - (2016) -
- Auld Wives

MIKE OLDFIELD - "Ommadawn" - (1975) -
- Ommadawn (Part One)

MIKE OLDFIELD - "Man On The Rocks" - (2014) -
- Man On The Rocks

DEMON - "The Plague" - (1983) -
- Nowhere To Run
- Fever In The City
- Blackheath
- Blackheath Intro

MAGNUM - "The Eleventh Hour!" - (1983) -
- Breakdown






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"