ANDY JACKSON
"73 Days At Sea"
(ESOTERIC ANTENNA)
**
Andy Jackson jest wziętym inżynierem dźwięku, głównie kojarzonym z Pink Floyd (i wczesnym solowym Rogerem Watersem), z którymi to współpracuje od ponad trzydziestu lat. Lecz nie tylko, bo i może poszczycić się realizacyjnymi poczynaniami z legendarnymi The Strawbs, bądź Bobem Geldofem i jego The Boomtown Rats. Dla mnie szczególnie cenną jest jego produkcja genialnego "Elizium" - klasycznego albumu Fields Of The Nephilim.
W 2014 roku przyszedł czas, kiedy to Jackson postanowił sprawdzić się w podwójnej roli, jako muzyk i producent, realizując album "Signal To Noise". Niedawno opublikował kolejny "73 Days At Sea", będący jakby muzyczną kontynuacją poprzednika.
"Signal To Noise" możemy potraktować jako nawiązanie do zabawy dźwiękiem, z którym mistrzunio "zmaga" się zawodowo. I jak sam twierdzi: w dźwięku możemy odczytać wszystko. Nastrój, emocje, stan uduchowienia. Przez to zabawa nim jest nader fascynująca. Z kolei "73 Days At Sea" stanowi za morską podróż, która może nawet przywoływać skojarzenia z Wakeman'owską "Podróżą do wnętrza ziemi" - zainspirowaną dziełem Juliusza Verne. Pisarza będącego fascynatem potęgi wszystkiego, co nas otacza, w tym bezkresnych wód, jak i też, a może przede wszystkim: samego żeglowania. Okładka, tytuł, ale też i cała zawartość "73 Days At Sea" zdają się to ewidentnie potwierdzać.
Andy Jackson w ostatnim czasie de facto sporo podróżował, spędzając z przeróżnymi muzykami na wodzie właśnie owych 73 dni. Ten epizod wywołał w nim sporo nostalgii, przemyśleń, a także pobudził do artystycznego działania. "73 Days At Sea" możemy zatem potraktować jako zwarte concept dzieło o morzu. O jego potędze, jak i fascynującej izolacji od wszystkiego, co oferuje życie na lądzie. Można jedynie żałować, iż Jackson to kiepskawy wokalista, a i kompozytor też nie za bardzo. I choć całość została przyodziana zdecydowanie na Pinkfloydowską nutę, to nie należy spodziewać się czegoś niezwykłego. Dzieło razi monotonią, nawet jeśli pojedyncze zagrywki, akordy, zgrabna realizacja, mogą wzbudzać szacunek. Sprawy nie ratuje nawet 17-minutowa suita "Drownings" - z gościnnym udziałem saksofonisty Van Der Graaf Generator, Davida Jacksona oraz wokalistki Panic Room, Anne-Marie Helder. Choć należy przyznać, że to najlepszy fragment albumu.
Nie każdy może być Alanem Parsonsem (vide ex-inżynier dźwięku z obozu Pink Floyd) - postacią ze wszech miar utalentowaną technicznie i artystycznie.
Myślę, że oba dzieła Andy'ego Jacksona należy potraktować z przymrużeniem oka, pomimo iż autorowi zapewne zależało na efekcie zgoła odmiennym.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"