niedziela, 7 sierpnia 2016

CIRCA: - "Valley Of The Windmill" - (2016) -





CIRCA:
"Valley Of The Windmill"
(FRONTIERS RECORDS)
**



W przypadku "Valley Of The Windmill" mamy do czynienia z czwartą już płytą Circa. Grupy założonej przez Tony'ego Kaya - klawiszowca Yes, oraz Billy'ego Sherwooda - gitarzysty, a także i w tym wypadku wokalisty, który też przecież otarł się o Yes (na debiucie zagrał z nimi jeszcze perkusista Alan White), jak i grupy World Trade czy Yoso. Billy Sherwood wszystko robi, by świat o nim pamiętał, albowiem nie dalej jak w roku ubiegłym zrealizował album "Citizen", na którym ugościł Alana Parsonsa, Steve'a Hacketta, Patricka Moraza, Ricka Wakemana i jeszcze kilku innych tego samego kalibru tuzów. Inną sprawą, że płyta raziła przeciętnością kompozytorską aż do bólu. Nie inaczej jest tym razem. "Valley Of The Windmill" to płyta mętna, niczym zafusowana kawa, choć smakuje jak lura po trzeciej dolewce. Brak pomysłów, nijakość kompozycji, wszystko mdłe i bez wyrazu. Nie ratuje całości nawet dobry warsztat. Przy czym warto odnotować, że Billy Sherwood nie powinien brać się za przewodnictwo wokalne, bo głos ma kiepski jak większość kościelnych organistów.
Płyta miała za zadanie przeniesienie słuchacza do dawnej progresywnej epoki, jednak w konfrontacji z najlepszymi osiągami Yes, albo pierwszymi czterema dziełami Gentle Giant, nie ma żadnych szans. Że o Gabriel'owskim Genesis, tylko przez delikatność nie wspomnę.
Dobrze, że ludziska próbują, jednak przed przystąpieniem do muzycznych renowacji, dobrze byłoby zaczerpnąć porad u wykwalifikowanych melodyków. Bo nawet nudna płyta Andersona ze Stoltem stoi przy Circa niczym wiekopomne dzieło. Choć zawiązane troszkę bez duszy wspólnego muzykowania w studio, a co za tym idzie: bez obopólnej wymiany potu czy ewentualnych skonsumowanych posiłków, jak też przelewania na gorąco myśli twórczych i dopitych do dna schłodzonych drinków. Wszak na szczęście wciąż bytujemy jeszcze w przewadze realu nad wirtualnością - o czym należałoby pamiętać. Tak więc przynajmniej pod tym względem muzycy Circa stoją na firmamencie.
Otrzymujemy 50 minut muzyki, na którą składają się dwie suity oraz dwie "ledwie" 7- i 9-minutowe - ni to piosenki, ni mini suity. I tak prawdę powiedziawszy: ni to cokolwiek. Wieje nudą niemiłosiernie, niczym u rozbujanego okładkowego wiatraka, usadowionego na tle leniwego górskiego krajobrazu.
Najlepiej wypada finałowa blisko 19-minutowa suita "Our Place Under The Sun", która zyskuje w kilku instrumentalnych podróżach, gdy na moment zamilknie ochrypły głos Sherwooda. Lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby on sam więcej pograł z Kayem, jak dajmy na to w fajnym fragmencie w okolicach 7/8-minuty, albo oswobodził Kaye'a z łańcuchów, by ten popadał częściej w solowy amok, co wyeksponowało dobre prądy pomiędzy 12- a 15-minutą.
A zatem, warto przyłożyć uszu, chociażby tylko dla samej albumowej końcówki. Szkoda, że z tej zapowiadanej bomby, ostał się jedynie kapiszon.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"