niedziela, 30 września 2018

dobre duszki

Wciąż zalakowani Riverside
Nową płytę Riverside dostałem już w przededniu oficjalnej premiery, czyli w miniony czwartek, i proszę sobie wyobrazić, że nadal tkwi zafoliowana. Jakoś nie mogłem sobie znaleźć klimatu dla muzyki Mariusza Dudy & co. Z drugiej strony pomyślałem, że chyba wszyscy radiowcy rzucą się na tu i teraz, chcąc jako pierwsi pograć i zrecenzować długo wyczekiwane "Wasteland". Może więc dobrze będzie poczekać aż opadną pierwsze emocje. Tym bardziej, że mowa o muzyce, której i tak nigdzie się nie spieszy. W miejsce nowego albumu naszych prog/rockowców wstawię jakąś inną nowość, a może nawet dwie lub trzy. O ile klimat naszego dzisiejszego spotkania będzie sprzyjający. Na wszelki wypadek w nawiedzonej torbie plan b.
Podobnie z filmem "Kler", na który rzecz jasna się wybieram, jednak poczekam aż kolejki przy kasach nieco ustaną. Teraz walą tłumy, za kilka dni w fotelach zasiądą już tylko koneserzy. Liczę na film z przesłaniem, niekoniecznie pragnąc podburzać w sobie i tak już sporą niechęć do kościoła. Tym bardziej, że mieszkam w kraju, w którym podniesienie ręki na środowiska duchowne może wiązać się z falą nieprzyjemności, a nawet agresji. Polscy katolicy często mają tak dobre zdanie o klerykach, że nawet gorącego od kilku lat problemu pedofili nie przyjmują do świadomości.
Prowadząc niedawno pewną dyskusję usłyszałem, bym podał konkretne liczby, gdyż te dotyczące kościoła wcale nie są większe od zaistniałych u innych grup społecznych. Cóż, wiadomo przecież, że kościelna machina całymi latami ukrywała księży pedofilów, przez co z natury rzeczy statystyki nie mogą być kompletne. Większość diecezji nie wypuszczało problemów na światło dzienne, tuszując sprawy w swoich szeregach.
Wyczekuję filmu dziennikarza Tomasza Sekielskiego, który ma być oparty na autentycznych relacjach na linii duchowni-poszkodowani. Dziennikarz przedstawi już teraz zebranych przez siebie kilkadziesiąt faktów, które w większym światowym wymiarze doprowadziły do pustoszejących kościołów w Irlandii, oficjalnych przeprosin episkopatu w Niemczech, a jednocześnie gry na czas oraz odwiecznego zatajania faktów przez Watykan - w tym niestety także przez bliskiego rodaka. Prymas Polak także przemawia głosem zamroczonego kłamstwami kapłaństwa, które najchętniej zakopałoby sprawę pod dywan.
Pomimo okropieństw, wielu skrzywdzonych nie odwróciło się od Boga, a nawet od instytucji kościelnych, które to instytucje, poza niemiecką, nie mają zamiaru przepraszać.
Może teraz przejdę do innej kwestii, dla nas wszystkich przyjemniejszej. A już na pewno dla mnie. Otóż w sobotę, od jednego z moich Słuchaczy otrzymałem przepiękny podarek na nadchodzące urodziny. Co prawda, droga do nich jeszcze daleka, jednak darczyńca nie chciał zwlekać. W solidnej kolorowej torbie znalazłem litrową butelczynę Ballantinesa - pamiętacie Kochani Vabank II, jak Kramer odczytywał nazwę? Nie balantajns, a "najlepsza whisky na świecie - balantines". Wówczas nikt nie machał szabelką przed nosem ze swoją perfekcyjną
Jennifer Warnes, tu jeszcze w folii, plus złocista
angielszczyzną. Do owej butelczyny doszedł niezwykły załącznik, a raczej załącznikiem w tym przypadku okazała się sama butelka. Drodzy Państwo - nowiutka, zafoliowana, japońska płyta Jennifer Warnes "Jennifer Warnes". To ta, która zawiera "I'm Dreaming", a o której od zawsze marzyłem w formie CD. Teraz wiem, dlaczego nigdy nasze drogi się nie skrzyżowały. Ponieważ dopiero w 2017 roku album wydano na CD, w dodatku jedynie w Japonii. Wcześniej dało się tylko posłuchać na trzeszczących od początku winylach, a mnie już na starość wkurzają trzaski, szumy, zgrzyty czy inne zniekształcenia. Co nie oznacza, że nie lubię winyli. Te stare, dawne, wspominkowe... uwielbiam. Tych współczesnych nie lubię. Chyba, że ukażą się najnowsi Pendragon.
Dużo tych prezentów ostatnio, bo przecież ze dwa tygodnie temu przyleciał do mnie lotniczą z Irlandii album Jamesa Blunta - w digipaku, w wersji deluxe. "Moon Landing" słucha się bardzo przyjemnie, jednak nie jest to muzyka do Nawiedzonego Studia. Niemniej, dobrze przekonać się, że właściciel ślicznego hitu "You're Beautiful", wciąż daje radę, a nawet wyraźnie się rozwija.
Zapraszam Szanownych Państwa przed radiowe odbiorniki o 22-giej. Tradycyjnie na 98,6 FM Poznań. I proszę trzymać kciuki za debiut nowej konsolety oraz sprzyjające okolicznościom dobre duszki.





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"








czwartek, 27 września 2018

50 lat temu Led Zeppelin rozpoczęli nagrywanie "Led Zeppelin"

27 września 1968 roku, Led Zeppelin zaszyli się na najbliższych kilkadziesiąt godzin w londyńskich Olympic Studios, celem nagrania debiutanckiego albumu. Od tamtej chwili właśnie mija pięćdziesiąt lat. A, że świętowanie rocznic ostatnio w modzie, to i ja o tak znaczącej nie mógłbym zapomnieć.
Przeczytałem gdzieś, że niektóre rozgłośnie radiowe skrzyknęły się, by dzisiaj o jednej porannej godzinie wyemitować "Stairway To Heaven". Przepraszam, dlaczego "Schody Do Nieba"? Z moich obliczeń wynika, że celebrowanie rocznicy tej kompozycji przypadnie dopiero za trzy lata. Skoro więc mowa o "jedynce" Led Zepps, to dlaczego nie, dajmy na to utwór "Good Times Bad Times"? Byłoby przecież stosowniej. Tym bardziej, że ów niespełna trzyminutowy kawałek rozpoczyna cały Led Zeppelin'owski płytowy dorobek. Równie dobrze można by także zaserwować "Communication Breakdown", by nie czerpać z coverów, typu: "You Shook Me" lub "Babe, I'm Gonna Leave You". Coś nie mają wyczucia ci nasi radiowcy. Rozumiem, że "Stairway To Heaven" jest powszechnie najbardziej znaną kompozycją spółki Page/Plant, niemniej w tym konkretnym przypadku nadawanie jej przy takiej okazji pasuje, niczym koło od kolarzówki, do dumy NRD-owskiej motoryzacji, P70.
Chyba nie ma fana muzyki rockowej, który nie znałby okładki z płonącym Hindenburgiem. Okładki przedstawiającej płonący sterowiec, który był dumą ówczesnych Niemiec - jako objawienie myśli technologicznej oraz luksusu. Upadek sterowca, nie tylko utrwaliły kamery, ale i również sporządzony na jednym z filmowych kadrów rysunek, który właśnie ozdobił płytowy debiut Planta-Page'a-Jonesa-Bonhama.
Podobno owa okładka z Hindenburgiem miała być przeznaczona na jedno z dzieł The Who - tak przynajmniej twierdził basista John Entwistle. Historia jednak napisała inny scenariusz.
Płytę najpierw wydano w Stanach (styczeń 69), natomiast na Wyspach dopiero pod koniec marca. Amerykanie byli uprzywilejowani, ponieważ wiązało się to z pierwszą wizytą Led Zeppelin w USA. Opłacało się wysłać lokalnym amerykańskim didżejom kilkaset kopii płyty, gdyż już w pierwszych dniach po premierze sprzedano jej kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy, a i koncerty okazały się sukcesem.  Natomiast w Wielkiej Brytanii, bardzo inteligentnie powiązano okładkę płyty wraz z muzyką, dzięki czemu dzieło reklamowano: "Led Zeppelin - jedyna szansa na odlot". A odlot tkwi już w inicjującym całość "Good Times Bad Times". Proszę posłuchać śpiewu Planta, Telecastera Page'a i prawdziwego po bębnach walenia Johna Bonhama - potęga! Później do głosu dochodzi piękna cover/ballada "Baby I'm Gonna Leave You" - kompozycja oparta na utworze tradycyjnym, choć przypisuje się ją Anne Bredon, natomiast Jimmy Page zachwycił się piosenką za sprawą wersji Joan Baez. Jaka zresztą z tego ballada, przecież bywają tu momenty, gdy Panowie biją głową o sufit niebios. Podobnie bywa w kolejnym na płycie, tym razem zdecydowanie bluesowym coverze Williego Dixona "You Shook Me". Sześć i pół minuty, i cóż za klimat drżących klawiszy Johna Paula Jonesa, emocjonalnej gry Bonhama, na której tle wschodzi gitarowe solo Page'a, a jeszcze nie zapomnijmy o stękającym śpiewie Planta i jego pięknej partii na harmonijce. Stronę A kończyło podniosłe, także sześcio- i półminutowe "Dazed And Confused". W oryginale folkowy kawałek Jacka Holmesa, który tutaj wzniósł się na kopiec wielkiego rocka. To jeden z tych numerów, w których Page zagrał na gitarze smyczkiem. I tak oto kończy się pierwsza strona tej przecudnej płyty. Płyty, której właśnie sobie po raz kolejny słucham. Przede mną jeszcze cała druga strona. Równie piękna, choć już jakby nieco inna. Lecz jej opisywać nie będę. Posłuchajmy jej wspólnie, zamiast niepotrzebnie tyle gadać. W ogóle, czasem na tle muzyki dostrzegam za dużo gadania, a przecież człowiek rzadko miewa złote myśli, które wybijają się ponad muzyczne arcydzieła.
Nie pamiętam, kiedy dokładnie poznałem jedynkę Led Zeppelin. Musiało to być na przełomie 1977/78 roku, choć bardziej obstawiam ten młodszy rocznik. Pamiętam natomiast, który kolega wspomniał mi o tym zespole, a jednocześnie przypominam sobie ciary na plecach po wysłuchaniu całości. Bo miałem Drodzy Państwo w życiu dużo szczęścia, iż najlepsze zespoły poznawałem od najlepszych płyt, dzięki czemu dałem się zatopić na zawsze w morzu muzyki. I nie chcę, by ktokolwiek próbował mnie ratować.
Przyznam, że nie bywam entuzjastą celebrowania muzycznych rocznic. A już w ostatnim czasie nawet mnie one trochę drażnią. Coraz więcej na horyzoncie komputerowych kalendariów, czyli ludzi, którzy kroczą po nich za przyczynkiem polajkowanych w necie stron. Później na ich podstawie słuchają narzuconej im muzyki, jednocześnie wymuszając podobne postępowanie u innych. A, że nie ma dnia bez jakiejś rocznicy, czy to albumu, singla, piosenki, koncertu, okładki, producenckiego udziału, itd... itd..., to w zasadzie trzeba by odstawić normalne słuchanie muzyki - na zasadzie: na co naprawdę dzisiaj mam ochotę - na rzecz sprzyjania wszelakim jubilatom. Dlatego blokuję na Facebooku ludzi, którzy cierpią na tego typu przypadłości. Męczą mnie te ich nieustanne czerwone kokardki na każdym rocznicowym wydarzeniu. Bo rozumiem świętowanie "jedynki" Led Zeppelin, lecz już dla przykładu "Cody", kompletnie nie. A głowę daję, iż w 2032 roku uczyni się z niej na FB arcydzieło.
Ale dzisiaj... dzisiaj wyjątkowo fajnie jest posłuchać "Led Zeppelin". Który to już raz? Setny, dwusetny... ?





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






środa, 26 września 2018

bryczką po...

Zaledwie trzy orzechy znaleźliśmy z Żoncią podczas wczorajszego spaceru. Ale nie tylko my jesteśmy amatorami ich poszukiwań. Drzewo coraz dotkliwiej opustoszałe, więc raczej już po nich.
Wszystko w tym roku przyspieszyło, w ubiegłym pamiętam, że zbieraliśmy je jeszcze w połowie października.
Nieco wcześniej razem podjechaliśmy do Media Markt po bilety na koncert Chrisa De Burgha. Niestety, okazało się, że pobliska sieciówka nie współpracuje ze stosowną dla tego wydarzenia agencją koncertową, więc skończyło się na przymusowym zakupie internetowym. W moim przypadku bileto-premierowym. Dotąd nie musiałem drukować biletów na domowym sprzęcie. Upiornie to wygląda. Jakaś płachta A4, tu sobie wytnij, tu zegnij, itd... Wyzbyte ducha i estetyki, natomiast idealnie dopasowane do sprzyjających bylejakości czasom, w których przypadł nam życia zaszczyt. Ponadto okazało się, że do ceny biletu przymusowo doliczono kilkuzłotową opłatę manipulacyjną, więc nie dość, że brzydziej, to jeszcze drożej. Nieważne, grunt, że bilety są.
Odwiedził mnie najważniejszy muzyczny kompan z czasów podstawówki. Nie widzieliśmy się kopę lat, podczas gdy na przełomie 1978-1981 nie potrafiliśmy bez siebie żyć. Uwielbiałem ten jego pokoik na drugim piętrze okazałej willi przy Szydłowskiej. Noo, ten jego pokoik, był jak trzy moje w wieżowcu.
Przemek - jak na tamte lata - miał cholernie przyzwoity sprzęt, który w jego warunkach się jeszcze lepiej sprawował. Dodatkową atrakcją dla słuchanej u niego muzyki, stawał okienny widok na ogród oraz willowe osiedle, gdzie oczom ukazywały się nie tylko wdzięki natury, ale i również trochę lepsze garaże i samochody. Szczególnie takie widoki przykuwały, gdy w sąsiedztwie moich osiedlowych trzepaków czy podwórka, zazwyczaj królowały syrenki, trabanty i tylko okazjonalne duże fiaty.
Każdej niedzieli razem chadzaliśmy do Wawrzynka. Tam zdobywaliśmy nowe zachodnie płyty, a później na przemian w swych domach je odsłuchiwaliśmy. Gust mieliśmy podobny, więc nikt nikogo nie przekonywał do reggae lub jazzu. Przemkowi, pomimo nagromadzonego arsenału, nadal było mało, także przegrywał z radia co popadnie. Dzięki temu odkrywał dla nas obu nowe zjawiska. To była chłonność (i jednocześnie zachłanność) na muzykę, której nie było w sklepach. Właśnie u niego po raz pierwszy w 1979 roku usłyszałem Flash And The Pan. Ależ to był kosmos. Australijczycy swoim brzmieniem wyprzedzili epokę o kilka dobrych lat. Ich pop/elektronika, bliska raczkującym Ultravox, Human League oraz Gary'emu Numanowi, odstawała o miliardy lat od oferty telewizyjnego koncertu życzeń, Opola i Sopotu, a i przecież prawdziwi giganci z list przebojów, także jeszcze szczali w majty.
Obecnie Przemek jest poważnym dyrektorem, jeszcze poważniejszego przedsiębiorstwa. Codziennie zakłada ukrochmaloną śnieżnobiałą koszulę, pasujący pod kolor majtek i skarpet garnitur, oczywiście równie elegancki czysty płaszcz, ale jednocześnie nie słucha już muzyki z fizycznych płyt. Nie ma na to czasu. Życie w biurze i aucie odbiera wygodny fotel i dobre stereo. Na szczęście jednak w ogóle czegoś tam słucha. Gdzieś pomiędzy wierszami zalatanej prozy życia. I jak twierdzi: nadal odkrywa, gdyż pociągają go skrywane artystyczne piękna i wszelakie twórców fascynacje. Samo zbieractwo płyt nie kręci go już jednak ani trochę. Na co dzień korzysta ze strumieni, bo jak twierdzi: tam jest wszystko, a nawet jeszcze więcej.
Coraz częściej zauważam, jak z moim światem i moimi zabawkami zostaję za plecami innych. Wszyscy wydorośleli, wyrośli z błyskotek, tym samym umiejętnie wstrzeliwując się w szybkie procesory i serwery, a tylko ja nieprzerwanie podążam lubianą bryczką, po wyboistej drodze, w sobie tylko dobrze znanym kierunku.





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






wtorek, 25 września 2018

zagościł na dobre wrzesień-brrr-jesień

Polska jesień wcale nie bywa piękna. W naszym geo-położeniu tej prawdziwej Złotej Polskiej Jesieni starcza na max kilka dni. Resztę uzupełnia nieustępliwa plucha, gnijące liście, no i do spółki wietrzyska z coraz zasobniejszą apteczką.
W tym roku błyskawicznie przeskoczyliśmy z szortów w polary. A dzisiaj nawet i one nie wystarczały. Na wieczorny spacer przyodziałem zestaw grudniowy. Sześć kresek powyżej zera szybko wymusiło cieplejsze obuwie i kubek gorącej herbaty po powrocie. Jedyną atrakcją: wieczorne zbieranie orzechów. Mamy na osiedlu takie stare drzewo, które od kilku dekad radzi sobie bez smyczy, choć niegdyś należało do jednej z wielu przydomowych działek. Orzech rośnie w sąsiedztwie kilku jabłoni, jarzębin oraz licznych ławek, które to w biały dzień dobrze służą emerytom lub matkom z dziećmi, by wieczorem grzać dupska amatorom piwska. Ludzi, których sensem życia: Kolejorz.
Fatalna pogoda nikogo z domu nie przegania, a jednak my z Mundasem (oraz Zuleczką) obowiązkowo każdego dnia wydeptujemy osiedlowe alejki. Dzisiejszą nagrodą dwadzieścia pięć orzechów, podczas gdy wczoraj ledwie kilka, a przecież dzień wcześniej wcale nie było lepiej.
Po pewnym Holendrze trafił mi się potężny pakiet winyli. Całkiem za free. Nie policzyłem, ale jest tego dobra setka. A może nawet półtorej. Trudno określić, bowiem jestem z tych, co płyt nie liczą. Przez to, do teraz nie wiem, ile ich uzbierałem. Nie podniecają mnie liczby, a jedynie muzyka.
W dwóch kartonach nie zabrakło niespodzianek. Szkoda, że sporo w nich muzyki spoza klimatu niedzielnych wieczoro-nocy. Posłużą więc na jesienno-zimowy czas, by ten do wiosny jak najszybciej przeleciał.
Wczorajsze Nawiedzone Studio wg mnie repertuarowo atrakcyjne. Liczyłem więc na pochlebne opinie, m.in. o Lobo bądź Crystal Gayle, jednak chybiłem w Szanownych Państwa upodobania. Chris De Burgh, z genialną płytą "Crusader", też pośpiewał tylko dla mnie. Mam nadzieję, że w marcu przyszłego roku w poznańskiej Arenie ludzie jednak nie wypuszczą Mistrza do garderoby przed pierwszym bisem. Byłby wstyd.
Przeliczyłem się również co do Adoration. Tkwiłem w przekonaniu, że muzyka z ich jedynego LP "Sleepwalking" rozpali wyobraźnię niejednego lunatyka, ale nie, w tym przypadku księżyc także pokryły deszczowe chmury. W ogóle coś nie miałem nosa. Moje muzyczne upodobania widać coraz bardziej odstają od trendów i ogólnych oczekiwań.
Wiem, na kolejną niedzielę nie przygotuję niczego, a po prostu na godzinę przed wyjazdem zapakuję do torby, co ślina na język przyniesie. Bo przecież szóstkę w totka także z reguły trafia gość, który na stacji benzynowej nadaje kupon za wydaną resztę z zatankowanego baku i obowiązkowego hot doga. Późniejszy scenariusz celem wręczenia wygranej szablonowy. Należy uruchomić media, wszystko postawić na głowie, by wszcząć za triumfującym delikwentem pościg. Dopiero po takim gradobiciu gostek znajduje w przeznaczonej do czyszczenia marynarce wymiętolony kupon, a tych kilka baniek odbiera - niczym w amerykańskim kinie akcji - na chwilkę przed wygaśnięciem ostatecznego terminu.





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




poniedziałek, 24 września 2018

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 23 września 2018 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 23 września 2018 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Szymon Dopierała
prowadzenie: Andrzej Masłowski






URIAH HEEP - "Living The Dream" - (2018) -
- It's All Been Said

DIGNITY - "Project Destiny" - (2008) -
- Don't Pay The Ferryman - {Chris De Burgh cover}

DOMAIN - "Stardawn" - (2006) -
- Don't Pay The Ferryman - {Chris De Burgh cover}
oraz nagrania z dodatkowego dysku "The Essence Of Glory" (Best Of 1988 - 2005):
- I Don't Wanna Die
- Hard Road To Midnight

TREAT - "Tunguska" - (2018) -
- Progenitors
- Tomorrow Never Comes

SEVEN WISHES - "Destination: Alive" - (2005) -
- Gone Like The Wind

STORMWITCH - "Witchcraft" - (2004) -
- Blood Lies In My Hand

GROUNDBREAKER - "Groundbreaker" - (2018) -
- Over My Shoulder

PETER CRISS - "Kiss - Peter Criss" - (1978) -
- I'm Gonna Love You
- You Matter To Me
- Easy Thing
- I Can't Stop The Rain

KISS - "Psycho Circus" - (1998) -
- I Finally Found My Way - {śpiew PETER CRISS}

KISS - "Destroyer" - (1976) -
- Beth - {śpiew PETER CRISS}

DEMON - "Taking The World By Storm" - (1989) -
- Time Has Come

STEVE HACKETT - "Genesis Revisited II" - (2012) -
- Blood Of The Rooftops - {śpiew GARY O'TOOLE}
- Entangled - {śpiew JAKKO JAKSZYK}

ADORATION - "Sleepwalking" - (2008) -
- Sleepwalking
- Touch The Water
- Fade Away

INTERPOL - "Marauder" - (2018) -
- If You Really Love Nothing
- The Rover
- Flight Of Fancy

CHRIS DE BURGH - "Crusader" - (1979) -
- Something Else Again
- The Girl With April In Her Eyes
- Just In Time

LOBO - "Come With Me" - (1976) -
- We Can Make It
- Someone To Love
- One More Time
- Come With Me

CRYSTAL GAYLE - "These Days" - (1980) -
- If You Ever Change Your Mind
- Ain't No Love In The Heart Of The City
- Same Old Story (Same Old Song)

WHITESNAKE - "Trouble" - (1978) -
nagranie dodatkowe, oryginalnie na EP "Snakebite" w 1978 r.
- Ain't No Love In The Heart Of The City





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



Przedpołudnie w Poznaniu zimne, wietrzne, pochmurne. Chwilę później nawet deszczowe.
Jak z zegarkiem w ręku, nadeszła jesień, zrobiło się paskudnie.
chmury, chmury...
jarzębina czerwona...
... a na drzewie tuż obok, pomarańczowa
resztki lata
lata ostatnie tchnienie
wszystko ostatnie, to i także ostatnia mirabelka
w ub.tygodniu, w jeszcze upalnym Poznaniu...
Centrum rozkopane - praca wre...
Św. Marcin handlowo opustoszały...
... długi remont zrobił swoje. Mnóstwo lokali do wynajęcia.
Na przegranym meczu z Rakowem nie byłem, za to w szufladzie znalazł się szalik.


niedziela, 23 września 2018

mroczna wypożyczka

Dzisiaj powinno być różnorodnie. I choć najlepsze płyty mam ja, obawiam się, że największą furorę uczyni kompakt wypożyczony ze zbioru "gotyckiego" Krzyśka. Absolutna bomba. Chciałem nawet napisać recenzję, jednak ów zabieg okazałby się błędem ponad błędy. Entuzjaści gothic-rockowej muzyki wszystko by przed audycją skrupulatnie posprawdzali i nie byłoby elementu zaskoczenia. Cóż, tym razem Krzysiek trafił w dziesiątkę. Po ostatnich pięciu udostępnionych kompaktach, ostał się jeno kurz, lecz tym razem ten jeden jedyny CD trochę mi namieszał. Myślałem, że już takiej muzyki nie lubię, hmmm... jednak nieprawda. Choć w ostatnich latach śmieszą mnie te wszystkie przyodziewane w czerń panienki, wymalowane na oczach i ustach smołą, a jeszcze z odpowiednimi koralikami w ozorze, nosie i dupie. Te wszystkie kabarety i grobowe widowiska wieją kurzem groteski. Od śmierci Tomka Beksińskiego coraz bardziej oddalam się od takiej muzyczki, która zamiast straszyć, najczęściej śmieszy. Płyty Lacrimosy kupuję z przyzwyczajenia i pewnego dla Nosferatu szacunku, jednak kompletnie nie potrafię ich słuchać. Podobnie bywa z innymi wykonawcami, których nazw nie przytoczę tylko z powodu późniejszych niekończących się polemik.
Najgorsze, że płyta, o której mówimy, nie do kupienia. Przynajmniej za żadne przyzwoite pieniądze. Nieprodukowana od lat stanowi za kąsek kolekcjonerski, a jej obecna wartość na rynku wtórnym, to circa dwie setki - i bynajmniej nie najtańszej okowity.
Rodzice moi zafundowali nam z Żonką bilety na Chrisa De Burgha. Bo kto, jak nie oni. Jeśli sobie sam bracie nie pościelesz, to możesz tylko liczyć na nich. W tym egoistycznym świecie, niejeden deklarujący się kumplem nie znajdzie dla ciebie miejsca na podróż w swym wypasionym aucie, więc doceńmy ludzi nam naprawdę przychylnych. Bezinteresownych i pięknych.
Wracając na audycyjne łono, przygotowałem bogaty zestaw muzyki. Każdy powinien znaleźć coś dla siebie. Oprócz mnie, ja zawsze łykam całość. W tym miejscu przypomnę: Nawiedzone Studio liczy się jako czterogodzinny maraton, i dobrze o tym wiedzą wytrwali. Choć o jakiej wytrwałości mówimy, wszak słuchanie takiej muzyki stanowi za przyjemność nad przyjemności. I o tym powinniśmy się również dzisiaj przekonać.
Będzie z kompaktów oraz z przegranych na CD winyli, bowiem chwilowo w studio niesprawny gramofon. 
Do usłyszenia o 22.00 na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




piątek, 21 września 2018

o nadchodzących poznańskich koncertach

Poznań, to nie Warszawa, a Kolejorz nie Legia. Nie jesteśmy świątynią kultury, a i kilka zabytkowych miejsc nie czyni z nas arterii na polskiej mapie turystyki. A mimo wszystko, okazjonalnie jednak odwiedzają Gród Przemysła znaczący artyści. W październiku dotrą Fish oraz Within Temptation, w listopadzie Editors, w grudniu Colin Bass, w marcu Chris DeBurgh, a w maju Steve Hackett. Oczywiście po drodze nawinie się sporo innych koncertów, ja jednak wymieniłem tylko wg mnie najważniejsze.
Fish pojawi się 15 października w targowej hali MTP 2. Będzie to na swój sposób wyjątkowy koncert. Raz, że maestro zaprezentuje jakiś fragment z nadchodzącego albumu "Weltschmerz" (premiera w 2019 r.), dwa: zaśpiewa w całości Marillion'owskie "Clutching At Straws" (w ub. roku mieliśmy 30-lecie), a trzy: podobno to ostatnia jego trasa. Oczywiście bzdura, nikt w to nie uwierzy, ale na ten moment trzeba taką deklarację uszanować.
Editors nie dotarli do nas przy poprzedniej płycie "In Dream" (zdaje się rozchorowany był Tom Smith), to teraz muzycy dotrą ze sporo słabszą, a w moim odczuciu wręcz nieudaną płytą "Violence". Słaba płyta jednak niech nikogo nie zniechęca, Editors to ciągle świetny zespół, i już choćby z uwagi na doskonały album "The Weight Of Your Love" (2013), należy im się po wsze czasy szacunek. Anglicy wystąpią u nas w sobotę 24 listopada, w tej samej co Fish MTP 2.
O koncercie Colina Bassa dowiedziałem się zaledwie przed tygodniem. Basista Camel zaprezentuje się 2 grudnia w klubie "Blue Note". Jego występ poprzedzą progowi Amarok oraz Walfad. A wszystko z okazji 20-lecia albumu "An Outcast Of The Island". W swoim czasie była to ogromnie popularna płyta, najpierw w Poznaniu, a po chwili już w całej Polsce. Wystąpili na niej muzycy z Quidam, Abraxas, Hammondzista Wojciech Karolak, a nawet sam Andy Latimer. Świecił tam hit "Denpasar Moon", który pierwotnie powstał pod pseudonimem Sabah Habas Mustapha, po czym został nagrany ponownie, już jako Colin Bass, w dodatku w sporo klarowniejszej wersji, w której ostatecznie trafił na wspomnianą płytę. Natomiast sympatię do Poznania Mistrzunio odzwierciedlił w specjalnie skomponowanym kawałku "Poznań Pie", który pojawił się jako dodatek do wydanej u nas Epki "As Far As I Can See".
Udało mi się wówczas osobiście spotkać z Artystą. Miało to miejsce w siedzibie nieistniejącej już hurtowni płyt, która mieściła się przy ul. Uroczej. Przeprowadzoną z Bassem rozmowę posiadam utrwaloną na wówczas wypalonym cd-r, jednak z uwagi na brak mego profesjonalizmu, nie nadaje się ona do odtworzenia publicznego.
Myślę, że za sprawą Colina Bassa czeka nas przemiły wieczór. Jednak, choć już nawet otrzymałem ustne zaproszenie, nie skorzystam z koncertu w całości. Niedziela, niestety niedziela. Dlaczego akurat ten dzień tygodnia? Nie zarwę przecież Nawiedzonego Studia dla pół godziny dłużej trwającego koncertu. Trudno, pobędę ile się maksymalnie da, po czym szpula na Rocha.
Na Chrisa DeBurgha nikt nie musi mnie namawiać. Kocham faceta, więc zapłakałbym się, gdybym na jego koncert nie dotarł. Tym bardziej, że praktycznie wszystko pod nosem. Zamówiłem bilet na nadchodzące urodziny, i oby do tej pory ich nie wykupiono.
Chris DeBurgh wystąpi w poznańskiej Arenie 8 marca przyszłego roku. Koncert pod szyldem "Lady In Red Day" wiele sugeruje. Zapewne Artysta sięgnie do albumu "Into The Light", z którego pochodzi jego najsłynniejszy przebój "The Lady In Red", jednak nie wątpię, że w ogóle z worka posypie się najlepszymi piosenkami.
Na koniec najnowsza wczorajsza wieść o koncercie Steve'a Hacketta. W Poznaniu dojdzie do niego w poniedziałek 6 maja 2019 r. w Sali Ziemi. Trasa pod szyldem "Genesis Revisited Tour 2019" ma przynieść absolutną niespodziankę, w postaci zagrania w całości !!! Genesis'owskiej płyty "Selling England By The Pound" (dzieła z końcowego okresu Petera Gabriela - w moim odczuciu najlepszej zespołowej za jego kadencji), do tego świętowanie trzeciej solówki Hacketta "Spectral Mornings" (mojej ulubionej!), plus jeszcze coś nowego. Będzie smakowicie. I choć ceny biletów nie rozpieszczają, jestem przekonany, że koncert wyprzeda się na pniu. Aha, sprzedaż biletów na oba koncerty Hacketta (bowiem następnego dnia w Krakowie) już od piątku 28 września.
O Within Temptation niczego nie napiszę, albowiem i tak już po biletach. Na szczęście tutaj jestem zabezpieczony.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






czwartek, 20 września 2018

PAUL McCARTNEY - "Egypt Station" - (2018) -








PAUL McCARTNEY
"Egypt Station"
(CAPITOL)

***1/2





Na wysokości płyty "New", Paul McCartney stwierdził, że pragnie komponować więcej pozytywnych piosenek. Jednocześnie nie wystrzegając się smutnych, jeśli ku nim zaistnieją odpowiednie okoliczności. Myślę, że Maestro jest taki od zawsze, prędzej przemiany u niego dostrzegam w nagromadzanym wraz z upływem lat rozsądkiem. Macca nie pali, stroni od butelki, uważa co je, a pomiędzy poszczególnymi czynnościami zachowuje stosowny dystans. Wszystko więc pod kontrolą i na czas. Zdrowie mu dopisuje, świetnie wygląda, tylko wypada pogratulować, pomimo iż akurat mnie takowy styl życia jeszcze nie odpowiada.
Wzbogacona, 18-utworowa wersja "Egypt Station", trwa grubo ponad godzinę, a rozpoczyna ją kilkudziesięciosekundowe intro "Opening Station", po którym wyłania się pierwszy albumowy klejnot (i jak na ten album, jeden z dłuższych songów), a jednocześnie jeden z singli: "I Don't Know". Ballada zaśpiewana zbolałym, nie do końca rozpoznawalnym głosem. Gdzieś w jej jądrze padają słowa: "... próbowałem kochać cię, jak potrafię, niestety jestem tylko facetem. Dlaczego więc nie dzieje się dobrze? Nie wiem...". Gdy po raz pierwszy posłuchałem tej piosenki pomyślałem, że serce mi wyrwie - takie to piękne. Mamy tu kwartet smyczkowy, cymbalistę, harfistkę, a także stosowny fortepian. Jednak "Egypt Station" nie jest płytą smutną, o czym szybko się przekonamy. Nawet, jeśli ballady okażą się jej mocną stroną.
Na kolejną podobną, równie dobitną pieśń, musimy jeszcze trochę poczekać. Ta znajduje się w albumowym sercu, a zwie się "Hand In Hand". Potrwa ledwie dwie- i pół minuty, a całość przyprawiono o fortepian, smyczki, flet - a raczej coś w rodzaju fletni pana: "... chcę Ci dać me serce, pragnę opowiedzieć historię, dać obietnicę... pójść ręka w rękę przez życie, realizując nasze plany...". I to kolejny skarb na Stacji Egipt. Jest jeszcze jeden, już w zaawansowanej drugiej części płyty: "Do It Now". Także króciutki, ledwie ponad trzyminutowy. Mamy tu "klawesynowe" pianino, do tego a'la Beatlesowskie chórki, orkiestracje oraz słowa: "...nie żałuję kroków, które podejmuję...".
Oprócz ballad album zaoferuje pełną gamę innych barw. Macca w rockowym "Caesar Rock" zaśpiewał pewnie i mocno, a kompozycja swym charakterem pasowałaby nawet do śpiewnika Wings. Z kolei, w "Back In Brazil" pojawi się elektronika, żywe bębny, elektryczne piano, flet, latynoski klimat, orkiestracje, a nawet plemienne wokalizy. Natomiast w jedynym wyprodukowanym przez Ryana Teddera (reszta płyty zasługą Grega Kurstina - tego od m.in. "Sleeping Alone", do niedawna obłędnej Lykke Li) "Fuh You", pojawia się żywy, wręcz radosny klimat, a kompozycja staje się wypadkową stylów Coldplay oraz 30 Seconds To Mars. Ex-Beatles zapytuje: "... pragnę wiedzieć, jak się czujesz?, czy chcesz miłości, która jest prawdziwa?...". Ale i potkniemy się o refleksje, jak dajmy na to w akustycznej, lekkiej piosence "Happy With You", gdzie Macca mniej więcej wyznaje: niegdyś za dużo piłem, zapominałem wracać do domu, okłamywałem mego lekarza, lecz teraz koniec z tym, ponieważ jestem z tobą szczęśliwy i mam jeszcze wiele do zrobienia.
W tak obfitej różnorodności nie mogło również zabraknąć manifestu. Może nie tej miary, co "Give Peace A Chance", jednak w "People Want Peace" pod każdym względem bywa pokrewnie: "... my ludzie i nasze głosy wolności pragniemy pokoju - nie jest za późno...". Jest też bogaty w dobrą gitarę, klawisze i smyczki, 7-minutowy "Despite Repeated Warnings" - jeden z najlepszych na płycie - który z ballady wzbija się w przestrzeń rocka. Rzecz o tym, że ci, którzy krzyczą najgłośniej, niekoniecznie bywają najmądrzejsi, a tkwią właśnie w najlepszych chwilach przed nadchodzącym upadkiem. Prorocze, oby się ziściło sir Paul.
Wypatrujący Beatlesowskiej spuścizny odnajdą ją również w nieskomplikowanej żywej balladzie, jaką "Dominoes" - bo przecież wszystko można zacząć od nowa .
Zanim nastaną dwa bonusy, podstawowy set zamyka sześcio- i półminutowy tryptyk "Hunt You Down / Naked / C-Link". Wielowymiarowa kompozycja, z beatową gitarą, dęciakami, jakimiś poupychanymi brudami, i z podniosłą końcówką, której nie sposób słowami wyrazić. Nagranie rozpoczynają słowa: "Nieważne jak bardzo się staram, nie mogę znaleźć mej miłości...". Po czymś takim dodatkowe piosenki - o numerach 17 i 18 - okażą się już tylko smakowitym dodatkiem. Obie urocze, niezaskakujące, lecz należy je mieć. Mnie bardziej spodobała się pierwsza z nich. Melodyjna, lekka, naturalnie swobodna "Get Started" ("... dam ci moje serce, moje słowo... będę cię kochać tu i teraz...").
"Egypt Station" w swym bogactwie i różnorodności wydaje się spójne i satysfakcjonujące. Aż trudno uwierzyć, że sesje dosłownie przebiegały w biegu (nagrywano w Los Angeles, Londynie, a także w Sussex - w domowym studio McCartneya) pomiędzy występami. Nie czuć tu pośpiechu czy zmęczenia, wręcz przeciwnie, jest entuzjazm przeplatany z życiowymi spostrzeżeniami i mądrościami. A przede wszystkim, kawał świetnej muzyki w wydaniu "przeukochanego" Beatlesa. Pardon, eks-Beatlesa - tak szybko jakoś przeleciało tych blisko pięć dekad.

P.S. kilka nieopisanych piosenek pozostawiłem Szanownym Państwu do rozstrzygnięcia w intymnym domowym zaciszu.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





STEVE HACKETT na koncertach w Poznaniu i Krakowie !!!

Jeśli ktoś się jeszcze nie obudził, niech czym prędzej przemyje ślepia i zaparzy mocną kawę. 6 maja 2019 r. Steve Hackett w Poznaniu !!! Dzień później w Krakowie.
Nie wiem czy w Sali Ziemi zabrzmi "Sierra Quemada", ale u mnie macie ją moi Kochani każdego tygodnia. Właśnie do odtwarzacza kompaktowego wrzuciłem dawno niesłuchany "Defector", a Szanownym Państwu wklejam promo plakat, na którym wszystko szczegółowo.









































Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"








 

środa, 19 września 2018

kalendarium

Za przyczynkiem przypomnianego w minioną niedzielę albumu Paula Stanleya, a oryginalnie wydanego 18 września 1978 roku, postanowiłem sprawdzić wrześniowe kalendarium tamtego roku. Ciekaw byłem, jak mocno musieli się trzymać za portfel ówcześni fani muzyki. A musieli, oj musieli. Bowiem premierowe albumy, nie tylko wydali członkowie Kiss, lecz tego samego miesiąca mleko z cycka ssali: Camel "Breathless", Yes "Tormato" (jutro 40-urodziny!), Styx "Pieces Of Eight", Rick Wright "Wet Dream", Black Sabbath "Never Say Die!", Leo Sayer "Leo Sayer", Gary Moore "Back On The Streets", Al Stewart "Time Passages", Leif Garrett "Feel The Need", Blondie "Parallel Lines", 10 CC "Bloody Tourists", Uriah Heep "Fallen Angel", Ultravox "Systems Of Romance", Linda Ronstadt "Living In The USA", Bryan Ferry "The Bride Stripped Bare" czy koncertowi Jethro Tull "Bursting Out". Było tego jeszcze nieco, ja tylko wypisałem tytuły dla mnie najważniejsze. I już tylko na ich podstawie można by spędzić obłędnie piękny dzień, a i skroić niesamowitą audycję.
Obecnie także muzyki nie brakuje, choć przyznać trzeba, że ze świecą szukać miesiąca w roku z taką ilością świetnych płyt.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




poniedziałek, 17 września 2018

Czterdzieści lat minęło...

Fenomen Kiss'ów pojąłem z pewnym poślizgiem. Gdy na przełomie 1978/79 roku poznawałem na morgi granie spod objęć Black Sabbath, Nazareth czy Uriah Heep, uważałem Kiss za mięczaków. Co prawda, podobał mi się ich wizerunek, a i muzyka rzecz jasna, to jednak pomimo słusznego imagu, samo granie wydawało mi się nazbyt miękkie. Może dlatego, że ubzdurałem sobie, iż musi to być heavy metal. Upewniały mnie w takim myśleniu liczne wizyty zespołu na okładkach wszelakiej maści rockowych, jak też heavy-rockowych pism. Poza tym, ekipy Simmonsa-Stanleya-Frehleya-Crissa słuchali zadeklarowani metale, więc nie wystawałem przed szereg ze zgoła innymi spostrzeżeniami. Co w zasadzie było podważać, skoro muza zarąbista, a na świat właśnie wylęgł kapitalny album "Dynasty". Zakochałem się w nim po uszy, i tego uczucia nie odebrały mi coraz liczniejsze siwe włosy, przemiany duchowe, jak też geopolityczne losy świata. Wiem, że "I Was Made For Lovin' You" grano w dyskotekach oraz na domowych prywatkach, no i co z tego? Trudno się dziwić, przecież był to taki hit, że...
Dążę jednak do wydarzenia z 18 września 1978 roku, kiedy "Dynasty" dopiero zapładniano, a przedsionkiem do niego objawiły się światu cztery inne płyty, zaopatrzone w logo "Kiss". Przeważnie ze spiczastymi "s-kami", niczym błyskawice. W zespołowym logo do złudzenia nasuwającymi skojarzenia z organizacją SS. Dlatego w Niemczech owe "s-ki" zmiękczono, jednak na okładkach reszty globu powiewały prawowite esesmańskie.
Na każdej okładce inna Kiss'owska twarz, także odpowiednie imię i nazwisko, oraz niezależny repertuar względem zespołowego. Wszyscy dostali wolną rękę, na zasadzie: nagraj co i z kim chcesz. Dzięki temu zabiegowi można było przyjrzeć się prawdziwym umiejętnościom kompozytorskim u każdego z osobna. Mimo wszystko, chyba każdy sympatyk Kiss spodziewał się stricte rockowego i zadziornego Frehleya, drapieżnego Simmonsa, romantyczno-ckliwo-rockowego Stanleya oraz odrealnionego od swoich kolegów, nie zawsze rockowego, a niekiedy wodewilowego Crissa. Rzeczywistość w pewnym sensie spełniła powyższe wyobrażenia, jednak każda z płyt ominęła prawdziwy potencjał jej twórców. Żadna nie zaoferowała repertuaru dorównującego atrakcyjnością płyt "Destroyer", "Kiss" czy "Love Gun". Wyjątkiem spory Stanley'owski hit/ballada "Hold Me, Touch Me (Think Of Me When We're Apart). Jednak - choć piosenka cudowna!!! - zdecydowanie był to hiciorek dla dziewczyn, które beczały w poduchę po świeżym zerwaniu z chłopakiem.
Wówczas każdą z owych Kiss'owskich solówek uważałem za kichę, jednak z biegiem lat... No właśnie, im człek starszy, tym więcej dostrzega. I choć nie przewidziałem w tym tekście recenzowania albumów, to muszę przyznać się do mej słabości względem wczoraj zaprezentowanego Paula Stanleya. Nie tylko wyróżniam jego dzieło spośród całej karety, lecz Paula zawsze spośród całej ekipy lubiłem najbardziej i lubię do dzisiaj. I nic na to nie poradzę. W tym miejscu koniecznie muszę zaznaczyć, iż Peter Criss jest u mnie na miejscu nr 2, jeśli chodzi o zestaw czterech longasów z przywołanego 18 września, roku 1978. Proszę zaufać staremu druhowi Masłowskiemu, jednocześnie odpuszczając sobie jęki wszechobecnych zespołowych "znawców", którzy od zawsze biednemu i zarazem niedocenianemu "człowiekowi-kocie" (The Catman), zarzucali niewyjaśnioną racjonalnie niewyrazistość. Bzdura niepojęta. Nie można tak nawet pomyśleć o kimś, kto przecież zaśpiewał niespełna trzyminutowe cudo, jakim "Beth". Jedna z najbardziej poruszających pieśni w dziejach naszego globu. Po takim "występku" sądzę, że niejeden Kisiarz wypatrywał wówczas na solówce Crissa czegoś równie przejmującego, choć nie czyniąc tego na głos wyrażanymi myślami. Kolejnego "Beth" nie znalazł nikt, bowiem takie rzeczy powstają tylko raz - nie ma repety. Na szczęście w zamian Człowiek Kot zafundował dwie inne, niewiele ustępujące tamtej piosence, piękne ballady: "Easy Thing" oraz "I Can't Stop The Rain". Wczoraj zabrakło na nie czasu, choć były na nawiedzonym stole - za przyczynkiem obecnej w studio czarnej płyty. Muszę kuchę naprawić, a Szanownych Państwa koniecznie nakłonić do posłuchania całej czwórki jubilatów. Najlepiej jeszcze dziś, wszak jutro już tylko tort, świeczki i życzenia. Czterdzieści lat minęło...






Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 16 września 2018 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań






"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 16 września 2018 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Szymon Dopierała
prowadzenie: Andrzej Masłowski







PRAYER - "Silent Soldiers" - (2018) - płytę zrecenzowałem w niedzielę, także odsyłam do tekstu...
- Ten Days Of Hell

GROUNDBREAKER - "Groundbreaker" - (2018) - grupa debiut, jednak wcale niezłożona z żadnych nowicjuszy. Wokalistą Steve Overland z grupy FM, którego wielbię pod każdą muzyczną płachtą.
- Standing Up For Love
- The Sound Of A Broken Heart
- The First Time

URIAH HEEP - "Living The Dream" - (2018) - najnowsza Jurajka wydaje się kapitalna, ale jeszcze poczekajmy, być może po kilku posłuchaniach oklepie się i trafi na półkę zapomnienia.
- Take Away My Soul
- Rocks In The Road

MOB RULES - "Beast Reborn" - (2018) - recenzja albumu dwa teksty wstecz, więc tak jak w przypadku Prayer oszczędzę powielania napisanych już odczuć.
- Ghost Of A Chance
- My Sobriety Mind (For Those Who Left)

GRAHAM BONNET BAND - "Meanwhile, Back In The Garage" - (2018) - każdy, kto pamięta otwierający wydzier Bonneta w tytułowym "Stand In Line" - u Impellitteriego, powie: jakie to miękkie - jednak niejeden hard'n'heavy śpiewak chciałby tak w jego wieku.
- The Hotel
- We Don't Need Another Hero - {Tina Turner cover}

KING COMPANY - "Queen Of Hearts" - (2018) - drugi album Finów trzyma poziom debiutu, nawet nowy śpiewający włoski Argentyńczyk, daje radę.
- Queen Of Hearts
- One Day Of Your Life

PAUL STANLEY - "Kiss - Paul Stanley" - (1978) - 18 września 1978 roku ukazały się cztery albumy z logo Kiss, jednak na każdej okładce pojawiło się inne nazwisko i rzecz jasna także inna twarz - z obowiązkową maską. 40-tka tychże albumów przypada na jutro, lecz w tym tkwi fenomen Nawiedzonego Studia, iż audycja często pamięta o takich wydarzeniach odpowiednio wcześniej. Bo fanem muzyki się jest, a nie - dzięki codziennie odwiedzanemu internetowemu kalendarium - bywa.
- Tonight You Belong To Me
- Ain't Quite Right
- Take Me Away (Together As One)
- Hold Me, Touch Me (Think Of Me When We're Apart)

MY INDIGO - "My Indigo" - (2018) - poznański koncert Within Temptation coraz bliżej, dlatego głos Sharon Den Adel nas nie opuszcza.
- Black Velvet Sun

CLOUT - "Save Me" - (1978) - singiel - w tamtych czasach wszyscy moi koledzy/znajomi myśleli, że ta formacja z RPA jest holenderską. Do dzisiaj noszę w sobie takie przyzwyczajenie, przez co w pośpiechu nadal tak potrafię chlapnąć.
- Save Me

CLOUT - "Six Of The Best" - (1979) - drugi album białych Afrykanów i wcale nie gorszy od wydanego rok wcześniej debiutu. Trzeba takie płyty przypominać, ponieważ był to pełen uroku pop/rock, jakiego już dzisiaj nikt nie tworzy - co pojmuję, ale także nikt go nie przypomina - oczywiście wyjątkiem Nawiedzone Studio.
- Under Fire
- Love Talk
- Oh How I Long To Be With You Again
- Gimme Some Loving - {Spencer Davis Group cover}

PATTI AUSTIN - "Gettin' Away With Murder" - (1985) - suplement do ub.tygodniowych konfrontacji z piosenką "Gettin' Away With Murder". Wówczas zmierzyli się Randy Crawford i Meat Loaf, no to wczoraj zaowocował oryginał.
- Honey For The Bees - {Alison Moyet cover}
- Gettin' Away With Murder
- Anything Can Happen Here

DEMIS ROUSSOS - "Forever And Ever" - (1973) - na tej płycie mieliśmy "Good Bye My Love Good Bye", "My Friend The Wind", plus jeszcze kilka innych ultra-przebojów, dlatego pozwoliłem sobie na "Rebekkę", albowiem wydaje się równie obłędna, co jednocześnie nie aż tak spopularyzowana.
- Rebecca

DEMIS ROUSSOS - "Souvenirs" - (1975) - kolejne dwie perły zmarłego przed kilkoma laty Greka. Jednego z absolutnie najwspanialszych piosenkarzy tamtych lat. Spójrzmy na okładkę, już samo zdjęcie wabi dostojeństwem i sugeruje obłędne śpiewanie. Poniższe dwie piosenki nie były mega hitami, a przecież potęgą i kalorycznością aranżacyjno-kompozycyjną tłumią wszystko co dzisiejsze. Piosenka "Winter Rains" to jedna z tzw. moich życiówek. No, ale od tej płyty rozpocząłem jako szczeniak przygodę z tym majestatycznym głosem.
- Midnight Is The Time I Need You
- Winter Rains

GRAVY TRAIN - "Staircase To The Day" - (1974) - ostatnia płyta prog-rockowych Anglików, którzy w przeszłości flirtowali z bluesem, nie gardząc też folkowymi a'la Jethro Tull wtrętami. Wczoraj dwie ballady, obie kapitalne, choć jakże różne. Pierwsza od góry nasuwa skojarzenia z Procol Harum, druga zaś bliższa dokonaniom wczesnych Uriah Heep.
- Bring My Life On Back To Me
- Staircase To The Day

THE LENS - "A Word In Your Eye" - (2001) - piękna, w większości instrumentalna płyta. Nagrania z lat 1977-81 przerzucone na grunt początku XXI wieku, ponieważ w słusznej epoce muzycy nie zdążyli ich utrwalić na żadnej płycie. Entuzjaści IQ na pewno są/byli wniebowzięci.
- On Stephen's Castle Down
- Shafts Of Light

FAR EAST FAMILY BAND - "The Cave - Down To The Earth" - (1975) - wczesny i jakże rockowy Kitaro. Oczywiście jako jedna z postaci tej znakomitej prog/folk/rockowej układanki. Granie łączące w sobie oddech psychodelicznych Pink Floyd czy momentami nawet mniej odjechanych Hawkwind, z folkiem kraju kwitnącej wiśni, a czasem nawet pukając do bram jakże odległego kontynentalnie krautrocka.
- Saying To The Land
- Transmigration

PAUL McCARTNEY - "Egypt Station" - (2018) - ów tryptyk zamyka podstawową albumową listę najnowszego dzieła Makki, zamknął on również nasze wczorajszo-/dzisiejsze spotkanie.
- Hunt You Down / Naked / C-Link






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



Jesień idzie wielkimi krokami, ale w naturze wciąż dużo lata.
Dzisiaj pięknie ciepło, na drzewach nadal żółć należy do mniejszości.
Niedzielne mirabelki. Tak tak, jeszcze nie wszystkie opadły.
Tutaj lato asymiluje się z jesienią.
Nie cieszę się na jesień, lecz w przyrodzie w tym czasie bywa pięknie.
Pomyśleć, że jeszcze trzy/cztery niedzielne spacery, a nawet po takich widokach pozostanie już tylko wspomnienie.
Podczas sobotniej przechadzki na pocztę.
c.d...
....
Powyższa psinka zwie się "Sabinka". Wszyscy ją na osiedlu uwielbiamy. Ma wielkie zdziwione oczy, obowiązkową kokardkę, jest nieposłuszna, leniwa, prześliczna, a przede wszystkim własnością rodziny Boczka - super kompana mego Syna.


Na Poczcie Polskiej nie odpuszczają patriotycznej literatury - oto moje kolejne dzisiejsze odkrycie.