piątek, 31 stycznia 2020

PET SHOP BOYS - "Hotspot" - (2020) -









PET SHOP BOYS
"Hotspot" 
(x2)

****1/2






Szanowni Państwo, przed Wami najprawdziwsi Pet Shop Boys. Właśnie powracają w wielkim stylu. Niespodziewana metamorfoza. Panowie Tennant i Lowe zdaje się przejrzeli swój śpiewnik, i gdy zarzucili kilka kartek wstecz, na ich twarzach zarysowała się wstydliwa czerwień. Ale nie wracajmy już nawet myślami do katastrofalnych albumów "Super" oraz "Electric". Nie bezcześćmy ich grobów, niech spoczywają w zapomnieniu. Tylko, jak to możliwe, że przed chwilą opublikowane, a jednocześnie niespodziewanie zachwycające "Hotspot", wyprodukował ten sam Stuart Price? Ten, który dwukrotnie, choć serią z automatu, dźgnął sympatyków duetu, a i z taką samą mocą również ubliżył szyldowi "Pet Shop Boys". Sprofanował tę żyjącą legendą na dobrych kilka lat, choć na szczęście kiepskie płyty broniły wciąż atrakcyjne koncerty - potwierdzam, w Gdańsku było rewelacyjnie. Na szczęście, do niedawna kabotyński Stuart Price, tym razem zakreślił oś właściwym cyrklem.
"Hotspot" dostarcza niespełna trzy kwadranse muzyki, za to dzieło z dumą odcina pępowinę wielu w ostatnich latach nietrafionych rytmów i nut. Już po pierwszym "Will-O-The-Wisp" wiedziałem, że będzie dobrze. Powróciło archeo-disco, w od razu rozpoznawalnym PetSzopowym tonie. I na albumową zachętę, w całkiem żywym od samej przystani tempie. Niech parkietowa kula błyszczy, mieniąc się wszystkimi możliwymi barwami. Po chwili wyłania się pierwsza ballada - "You Are The One" - nasuwająca skojarzenia z okresem "Behaviour". Jest nieźle, a przecież na tym etapie płyty nie mamy jeszcze świadomości, że są tu jeszcze lepsze, wręcz arcypiękne ballady - "Hoping For A Miracle" oraz wydany jako jeden z trzech singli "Burning The Heather". Na tym nie koniec, na punkcie namiętnego songu "Only The Dark" jestem przekonany, także oszalejemy. Tak, to jest to rozszerzone o wielogłosy śpiewanie, to jest ta delikatność syntezatorów, wreszcie melodia, na którą proszę uważać, by nie upuścić. Już dla tych kilku piosenek gotów jestem podpisać z diabłem cyrograf, a jak by nie patrzeć, w albumowym pakiecie dostąpimy jeszcze tanecznego "Happy People" czy nieodstawiającego w tej dziedzinie stopy "I Don't Wanna". Gdyby ten konkretny kawałek plastiku wylęgł się w okresie "Please", być może obecnie nie byłby drugim "West End Girls", ale takim "Tonight Is Forever" z czystym sumieniem. A co począć z pozostałymi dwoma singlami? - z "Dreamland" - gdzie zagościli nawet londyńscy synthpopowcy z Youth & Youth, oraz z "Monkey Business"? - suma sumarum, najmniej ciepłymi piosenkami tej płyty, acz na domiar dobrego, zdecydowanie zachęcającymi do szaleńczej zabawy. Być może nie od razu dostrzeżemy ich urok, ja jednak będąc już co najmniej po dwóch tuzinach emisji "Hotspot", zaręczam o ich wartości.
No dobrze, chyba nigdy nie pokocham finałowego "Wedding In Berlin". W jego szkielet wsypano przesadny nadmiar elektronicznego łomotu i niczym mantra powtarzanego motywu z "Marszu Weselnego" Mendelssohna - czyli najbardziej rozpowszechnionego fragmentu obszernego "Snu Nocy Letniej". Nic tu do siebie nie pasuje, lecz artyści miewają i takie wizje. Jedyny to fragment wymagający korepetycji, choć nie jest on w stanie zatamować reszty tej smakowitej posoki. Szkoda tylko połowy gwiazdki, o którą trzeba ten zacny zbiorczy czyn wyszczerbić.
Pet Shop Boys rządzą. Teraz jeszcze tylko warszawski majowy koncert, a może zaszalejmy trzy tygodnie wcześniej w 17-tysięcznej berlińskiej Mercedes-Benz-Arenie?

P.S. Koleżanka zapytała: to oni jeszcze istnieją? I nie dziwota, skoro wokół tylko same wyzbyte muzycznej misji antyradia.







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




urzeczywistnienie

Słucham nowych zachwycających albumów Magnum, Pet Shop Boys, Pendragon czy British Lion, i zbieram siły na najbliższy poniedziałek. Licząc jednocześnie, że w Berlinie nie dopadnie nas z Tomkiem coraz bardziej "gościnny" koronawirus. A jeśli już "korona", to ta kielecka, którą niech z powodzeniem dopadną futboliści Kolejorza. Choć lekko nie będzie, bowiem Bułgarska 17 ostatnio wyprzedała złoto, a w puste miejsca nie powtykała nawet brązu. Polityka klubu jawi się dewastująco, ale to nic nowego. Liczę, że śladem za Lechem nie podąży Warta. Zieloni jesienną rundę zakończyli celująco, co też okazało się pewnego rodzaju pułapką. Po takim szarpnięciu, wielu włodarzy klubów Ekstraklasy dopadło nogawek Warcinki. I oby tylko teraz nie schrzanić tego całego chwalebnego mozołu, bo kiedy powrócić do najwyższej ligi rozgrywek, jeśli nie teraz.
Brexit stał się faktem. Pierwsza samowolka Unii urzeczywistniona. Trzymajmy kciuki, by Polska nie była kolejną. Na szczęście PiSowi spada, czas, by nareszcie obywatele pojęli, jak fajtłapowatym prezydentem jest Andrzej Duda. I w maju dla niego czerwona kartka - koniecznie w zrozumiałym języku. Teraz wszystko w naszych rękach, a szczególnie w rozumach.
Wracając na muzyki łono; nowego Marca Almonda na polskim horyzoncie na razie niet, choć sam maestro na Facebooku wyzwolił we mnie spory apetyt, właśnie anonsując w swych dłoniach efektowną winylową okładkę "Chaos And A Dancing Star".
Rok 2020 mocno pod znakiem szyldu Styx. W maju perkusista grupy Todd Sucherman opublikuje album "Last Flight Home", nieco wcześniej - bo w kwietniu - dawny frontman Dennis DeYoung zaserwuje premierowy materiał - "26 East, Vol. 1", zaś gdzieś pod koniec tegorocznego kalendarza odpowiedniej daty wyszukuje drugi, a w istocie także pierwszoplanowy Styx'owy wokalista, Tommy Shaw.
Dzieje się, oj dzieje. Scorpions właśnie wchodzą do studia, na szczęście całkowicie odcinając się od durnej obietnicy przejścia na emeryturę. Uwaga, po trzech i pół dekadzie nowy album nagrywają, ździebko zapomniani Alcatrazz. Premierę longplaya przewidziano na czerwiec, a gdyby ktoś zachodził w głowę, od razu uprzedzę, no jasne, że śpiewać będzie Graham Bonnet.
Ale nie wybiegajmy zbyt daleko, skomasujmy emocje na przynajmniej kilku/kilkanastu najbliższych płytach. Już za chwilę Ozzy Osbourne, H.E.A.T., Wishbone Ash, David Knopfler, Robert Hart, The Night Flight Orchestra, Jonathan Wilson, FM, Russ Ballard, Khymera, Gotthard, Shakra, Black Swan, Harem Scarem ...
Niesamowitą robotę dla legendarnych Blue Öyster Cult uczynił label Frontiers Records. Włosi właśnie wypuścili Amerykanom na rynek reedycję kompilacji "Cult Classics" (z re-recorded przebojami) oraz koncertowe "Hard Rock Live Cleveland 2014", a już za chwilę ciąg dalszy. Otóż, 6 marca do katalogu Bi Öu Si dobije jeszcze reedycja znakomitego studyjnego "Heaven Forbid", a jeszcze tego samego dnia światło dzienne ujrzy kolejny "live", z okładką nawiązującą do klasycznego dzieła "Agents Of Fortune". I słusznie, bowiem już sam tytuł wydawnictwa: "40th Anniversary - Agents Of Fortune - Live 2016", od ręki wszystko wyjaśnia. I faktycznie będzie to w całości na żywo "Agents Of Fortune", zarówno w formacie CD jak też DVD. Ciekawe, czy posypią się dalsze głowy i w katalogu wiosennym Frontiers zapoda jakąś kolejną niespodziankę z objęć Bi Öu Si. Takie działania mobilizują, czas więc na premierowy studio materiał.
Najnowsza garść coverów w wydaniu Jorna Landego znakomita. Ten facet ma chyba w genealogicznej historii dopasowany głos do każdej klasycznej melodii. Z podobnym impetem potrafi zaśpiewać kawałki bliskich swej naturze wieszczy, z Deep Purple czy Dio na czele, ale i podobnym wdziękiem władać innymi kulturowo artystami, typu kompozycjami Petera Gabriela, Dona Henleya czy Christophera Crossa. "Heavy Rock Radio II - Executing The Classics" to tryskający genialnymi melodiami metal album, który dostarcza jakże potrzebnych węglowodanów.
We wtorek od Andrzeja z Zielonej Wyspy otrzymałem w podarku niesamowitego winyla. W jednej z najbliższych niedziel zaprezentuję. Ciekawe, czy słyszeliście Kochani o tym zespole, bo przyznam, że ja dotąd nie. Zawstydzający fakt, tym bardziej, że pojawiło się na nim kilku bliskich mi muzyków. Jak dobrze, że wciąż życie zaskakuje.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




wtorek, 28 stycznia 2020

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 26 na 27 stycznia 2020 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań




"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 26 na 27 stycznia 2020 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Szymon Dopierała
prowadzenie: Andrzej Masłowski








JORN - "Heavy Rock Radio" - (2016) - to był świetny pomysł. Przed czterema laty wokalista Ark, Masterplan czy Millenium, z nerwem zrealizował pakiet coverów, który właśnie heavy metalowy Norweg postanowił kontynuować. Ponieważ "dwójka" dotarła do mnie dopiero wczoraj, postanowiłem na rozgrzewkę sięgnąć po znakomite interpretacje piosenek Kate Bush i Eagles, aby te przygotowały grunt pod nowe emocje.
- Running Up That Hill - {Kate Bush cover}
- Hotel California - {Eagles cover}

KHYMERA - "The Greatest Wonder" - (2008) - po ubiegłotygodniowym odświeżeniu debiutu Khymery - tam w głównej wokalnej roli singer grupy Kansas, Steve Walsh - w minioną niedzielę do głosu doszedł mój faworyt, a jednocześnie dynamiczny song, z ich trzeciego albumu. To już wokalne czasy Dennisa Warda, który jak wiemy, od niedawna zasila również szeregi Magnum. Ciekawe, jak muzyk pogodzi takie rozwarstwienie. 
- The Other Side

MAGNUM - "The Serpent Rings" - (2020) - najnowsi Magnum w doskonałej formie. Nowe dzieło wydaje się jeszcze lepsze od bardzo udanego "Lost Of The Road To Eternity". Dobrze, że spod cyklicznie tworzonych okładek Rodneya Matthewsa tryska tylko świetnymi pomysłami Brytyjczyków - a "The Serpent Rings" tylko tego kolejnym dowodem. Przecudowne gitarowe solówki Tony'ego Clarkina, równie fantastyczne klawiszowe akcenty Ricka Bentona, no i jakże stabilny od lat głos Boba Catleya. Rzecz jasna, nie zapominając o żmudnej robocie pozostałych. Nad wszystkim jednak góruje kompozytorski sznyt Tony'ego Clarkina. Właśnie on od zawsze trzyma tę machinę w garści. Gdyby nie jego talent, nie byłoby tego zespołu. Dwa niedzielne kawałki bardzo stylowe, ale dochodzą też niespodzianki, jak choćby jazzowe pianino plus dęciaki w "House Of Kings" - ale o tym za tydzień.
- The Archway Of Tears
- The Serpent Rings

EDGUY - "Vain Glory Opera" - Anniversary Edition - Deluxe Re-Release - (1998 / reedycja 2019) - ile to ja się nagrałem tej muzyki w winogradzkim Radio Fan. A pokochaliśmy ją chyba wszyscy, prawda? Pamiętam liczne wzruszające momenty, ważne dla mojego radiowego życiorysu. Ściany drżały przy tytułowym "Vain Glory Opera", sufity wylewały łzy przy balladach: "Scarlet Rose" i "Tomorrow", zaś noworomantyczne dusze chłonęły nowe spojrzenie na "Hymn" Ultravox'ów. I tylko ludzie tamtego radia potwierdzą, jak nosiło mną przy tej muzyce. Każdorazowo skutkowało wchodzeniem na antenę z zadyszką. Cieszę się, że wznowiono "Vain Glory Opera", pomimo iż dodatków tu niewiele, a booklet równie cieniutki, co w pierwowzorze. Najważniejsze, że po 21 latach przypomniano nam o tej (niepo)ważnej muzyce. Czy nie sądzicie, że tytułowe "Vain Glory Opera" skrywa moc takiego "The Final Countdown"?
- Vain Glory Opera
- Fairytale
- Scarlet Rose

BRITISH LION - "The Burning" - (2020) - okładka z drukarni wyszła z datą 2019, a jednak premierę albumu zakontraktowano na 17 stycznia 2020. Być może w audycjach nie daję temu wyrazu, ale autentycznie widzą mi się British Lion. Widzą, jak cholerka. I choć nazwisko Steve'a Harrisa nasuwa jednoznaczne skojarzenia z Iron Maiden, nic z tego, żadna z tego spodziewana kopia Żelaznej Dziewicy. Brytyjski Lew gra swoje, a to, że niekiedy Harris popędzi znajomo basem, to tylko niewinnie puszczone oczko ku odwiecznym wielbicielom.
- Land Of The Perfect People

SHAKRA - "High Noon" - (2016) - pod koniec lutego Szwajcarzy wydadzą nowy album - jego tytuł "Mad World". I oby równie dobry, co poprzedni "Snakes & Ladders" bądź przedostatni "High Noon" - to ten, z którego w niedzielę poszło energetyczne "The Storm". Byłoby dobrze, gdyby po raz kolejny specjalnym doradcą został ex-basista Krokus, Chris Von Rohr. Wówczas miał nosa, więc czemu by nie pójść za ciosem.
- The Storm

CASEY LOWRY - "Nervous" - (2019) - wschodzący Artysta, nieposiadający jeszcze długogrającego albumu. Nie dorobił się również encyklopedycznych haseł, lecz to powinno się niebawem odmienić, ponieważ drzemie w nim spory potencjał. Ten młody muzyk odwiedzi nasz kraj, by zaprezentować się na żywo, jednak datę dla tego wydarzenia ustalono dość ryzykowną - Warszawa, klub "Chmury", i uwaga! - 10 kwietnia. Czyli w 10-rocznicę katastrofy smoleńskiej. Oby jednak muzyka była ponad złe emocje i podziałowe pomniki.
- Ferrari

PET SHOP BOYS - "Hotspot" - (2020) - cóż za niespodzianka! Zdębiałem, po pierwszym kontakcie z tą płytą nie mogłem dać wiary. Prawdziwa metamorfoza!. Drodzy Państwo, Pet Shop Boys nagrali fantastyczną płytę. Mało tego, wyprodukował ją Stuart Price, a więc ten sam facet, który wszystko sknocił na poprzednich "Super" oraz "Electric". Teraz pełna rehabilitacja. Słucham i biję brawo. Od razu chce się tworzyć radiowe audycje. Prawdą, że te bywają tak dobre, jak wypełniające je muzyka.
- Hoping For A Miracle
- I Don't Wanna
- Only The Dark
- Burning The Heather

MARC ALMOND - "Fantastic Star" - (1996) - najpiękniejszy fragment tego albumu. W tamtych latach nie ukrywałem nim rozczarowania, jednak z czasem... Oczywiście nie jest to "Enchanted" czy "Tenement Symphony", ale zostawmy wspomnienia, już za chwilę nowa płyta. Jej tytuł "Chaos And A Dancing Star", a oficjalna premiera 31 stycznia. A więc, już za kilka dni. Czy do nas jednak dotrze na czas? No właśnie, w ofertach krajowych sklepów wciąż jej nie widzę, ale być może dobije na ostatni gwizdek. Jeśli nie, przywiozę z Berlina.
- Child Star

WISHBONE ASH - "There's The Rub" - (1974) - tak, to ta płyta, na której osławione "Persephone", ale też wspaniałe "Silver Shoes". Do dzisiaj jednak nie pojmuję, dlaczego świat nie rozkochał się w "Lady Jay". Przecież to jedna z najlepszych kompozycji w śpiewniku Wishone Ash. Pod koniec lutego grupa wyda nową płytę. Fajna okładka. Stanowczo rockowa, więc nie obawiajmy się żadnego bla bla. Album zatytułowano "Coat Of Arms", a wbicie w herb przecież zobowiązuje.
- Lady Jay

PENDRAGON - "Love Over Fear" - (2020) - za te trzy nagrania być może mnie wsadzą, a już na pewno spadnę do niskiej ligi w hierarchii kolegi, który załatwił ten album i zaszachował sugestią, by zaprezentować z niego jedynie utwór "Truth And Lies". Ale co tam, raz się żyje. Nie potrafię tłamsić w sobie emocji, a już tym bardziej nie należę do ludzi dających sobą sterować. Kierując się głosem serca nastawiłem trzy "niedozwolone" nagrania. Rezygnując z tego przymusowego. Sami Kochani widzicie, że dla sprawy stać mnie nawet na nadszarpnięcie dobrego imienia. Inna sprawa, taki Nick Barrett powinien cieszyć się, że są jeszcze na radiowych posterunkach ludzie, którzy na tyle kochają jego muzykę, że chcą jej wdzięki serwować poprzez radiowy eter. Bo jako przykład dorzucę, poaudycyjna podróż taksówką ponownie pod dyktando łomotliwej Eski. Jejciu, co oni tam mają powgrywane w tych komputerach?. A najgorsze, że niemal każdy dryndziarz "Dwójek" nie potrafi dobrać do swego auta (czyli miejsca pracy) czegoś stosownego, przez co wszyscy solidarnie karcą klientów jakąś pseudomuzyczną kichą. Dlatego nie ma napiwków. Jeśli takowego kierowcy nie stać na zapytanie klienta: może szanowny pan życzy sobie zmienić częstotliwość? Co pan lubi, co nastawić, czego posłuchamy? , a jedynie siedzi w tych zasyfiałych dresowych portkach, z zawieszoną pachnącą choinką nad kierownicą, notorycznie serwując sieczkę z Eski, Meloradia czy innego BlueFM, to niech się później nie dziwią, że triumfują Ubery.
- Water
- Who Really Are We?
- Afraid Of Everything

CHASING THE MONSOON - "No Ordinary World" - (2019) - prezentowanie takiej muzyki sprawia mi ogromną przyjemność. Album diament. Nieoszlifowany, naturalny, acz jednocześnie bez najmniejszych zanieczyszczeń. Jest tak zjawiskowy, jak krajobrazowy głos Lisy Fury, plus wszystkich flecicików i flażoletów Troya Donockleya, ale i gitarowych pejzaży czy klawiszowych barw wbitych w krajobrazy Brytanii bądź rytualnej Afryki. Przy tym, ciepły i mistyczny. Nieczęsto dopadają mnie takie nuty. Bez zapytania wdzierające do mego życia i rozsiadające się po kątach. Artystyczny poker.
- Dreams

JETHRO TULL - "Minstrel In The Gallery" - (1975) - nie zapomnijcie o ich kwietniowych trzech polskich koncertach. A już szczególnie o tym poznańskim - 6 kwietnia br. w Auli UAM. Wiem, że ceny biletów kąsają, ale Jethro Tull to rock-sztuka najwyższej próby. Osobiście miałem już okazję, więc tym razem nie dotrę, jednak Wy takiego głupstwa nie popełniajcie. Niedzielni Jethro poszli z remasteringu Stevena Wilsona, który w ostatnich latach pogrzebał w wielu nagraniach King Crimson, Gentle Giant, Caravan czy właśnie Jethro Tull, ze starych płyt czyniąc nową jakość.
- Requiem
- Mother England Reverie - {finałowa część suity "Baker St. Muse"}

BLIND EGO - "Preaching To The Choir" - (2020) - gitarzysta RPWL, Kalle Wallner, z zupełnie inną muzyką. Rzecz jasna rockową i tkwiącą po uszy w brzmieniach już dokonanych, a jednak całość zaciekawia nieszablonowymi pomysłami i równie interesującymi melodiami. Każdy utwór jakby z innej parafii, więc Blind Ego są zespołem niedającym się jednoznacznie zaszufladkować. Oficjalna premiera w Walentynki. Gram bez odgórnych sugestii i zakazów.
- The Pulse

PIOTR FIGIEL - "Piotr" - (1971) - z cyklu, Szanujmy Wspomnienia, czyli cudze chwalicie, swego nie znacie. Nasz polski kącik, nie zawsze z retro płytami, choć w niedzielę akurat skrobnęliśmy z prawdziwej jego klasycznej teki. Album "Piotr", to konglomerat rocka, jazzu, funk czy klimatu muzyki filmowej. Zresztą, w tej ostatniej dziedzinie mocno się nasz bohater specjalizował. Kapitalni muzycy, m.in. na gitarze Dariusz Kozakiewicz, zespół Bemibek (z m.in. znakomitą Ewą Bem) czy okazjonalnie wplatający swe dygresje, na trąbce Tomasz Stańko oraz na flecie Janusz Muniak. Do niedawna, gdy nie było jeszcze reedycji tego albumu na CD, stare dobrze utrzymane winyle kosztowały krocie. Teraz CD nareszcie załatwia sprawę. Dzięki wydawnictwu GAD Records płyta brzmi świetnie, a na dodatek nie trzeszczy, nie pyka, nie przeskakuje... Long live CD !
- Preludium E-Moll
- Nieobecność
- Trochę Wiosny, Trochę Lata - {wokalizy BEMIBEK}

DREAMING MADMEN - "Ashes Of A Diary" - (2019) - ci libańscy Amerykanie mają szczere przełożenie na gruncie a'la PinkFloyd'owskiego prog rocka. Wokalnie żyrandoli nie tłuką, jednak instrumentalnie władają podobnie, jak Wielki Szu kartami. Płyta absolutnie niszowa, tylko dla najzagorzalszych wielbicieli gatunku. Raczej nie spotkamy jej w alfabecie Empiku. No chyba, że zgarnęliby jakąś mjuzik statuetkę.
- Page One
- Behind My Wall

JANE - "Live At Home" - (1977) - koncert z Niedersachsenhalle Hannover, piątek, 13 sierpnia 1976 roku. Takie ówczesne greatest hits Jane na żywo. Co za wykonanie! Czołowi krautrockowcy w transie. Genialny natchniony zespół, który w rękach nieżyjącego już Petera Panki dosłownie lewitował. Szkoda, że ta jeszcze do niedawna funkcjonująca na scenach klasyka rocka jest moim marzeniem koncertowym już teraz nie do spełnienia.
- Out In The Rain

STEVE WALSH - "Black Butterfly" - (2017) - ex-śpiewak Kansas na dobranoc. Choć w żadnej łzawej balladce. Od usypiania radiowy "Nocnik". Ziuziają w nim wszelacy Acidzi, Kulty i tym podobne PornoPidżamy. Muszę przyznać, sam bym lepiej nie dobrał. Inna sprawa, dla Nawiedzonego Studia szkoda życia na sen. Do usłyszenia ...
- Winds Of War



Z ponad miesięcznym poślizgiem Gwiazdor od jednego ze Słuchaczy. Z mojej winy, bowiem wówczas trochę chorowałem. Słowami nie wyrażę wdzięczności. Idealna muzyka do Nawiedzonego Studia - posłuchamy.



Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



niedziela, 26 stycznia 2020

kotłowisko

Miło posłuchać najnowszych Pendragon, pomimo iż "Love Over Fear" nie skrywa siły "The World" czy "The Window Of Life". Mimo to, takie "Water" czy "Afraid Of Everything", przecudowne. No, ale Królewscy finały zawsze miewali z grubej rury.
Niewiarygodnie dobrzy Pet Shop Boys. Ich kolejne dzieło, pod producenckim nadzorem Stuarta Price'a, czaruje. Zapomnijcie o poprzednim fatalnym "Super" i o ledwie tyciu lepszym "Electric". Album "Hotspot" to Pet Shop Boys, o jakich chyba nie tylko ja marzyłem. Absolutnie piękne ballady "Hoping For A Miracle" oraz "Burning The Heather" wydają się być klasykami już w dniu poczęcia. A co z tymi szybszymi? No właśnie, na nich opiera się całokształt. Jest disco, ale nie łomot, co doskwierało obu poprzednikom. Piosenki: "I Don't Wanna", "Only The Dark" oraz pierwsze trzy z brzegu, świetne. Jednym z trzech singli, "Monkey Business". Ma potencjał i charyzmę, choć odstaje od klimatu całości. Na razie go nie lubię, lecz mam nieco czasu na zmianę uczuć.
O aktualnej wartości PetSzopów będzie się można przekonać 1 maja w berlińskiej Mercedes-Benz-Arenie. Ta 17-tysięczna hala dosłownie przylega do Verti Music Hall, do której z Tomkiem wbijemy 3 lutego na koncert Keane. Być może nie będzie to koncert o podobnej sile rażenia, choć 4,5-tysięczny lud stać na równie niezłe kotłowisko. Poza tym, na PSB byłem już przed laty w Gdańsku i ubawiłem się po ostatnią suchą nitkę.
Czekam na nową płytę Marc'ka Almonda "Chaos And A Dancing Star". Maestro "grozi", że będziemy oczarowani. No i jak tu nie wierzyć jednemu z największych.
21 lutego nowy Ozzy Osbourne. Tytułowy kawałek "Ordinary Man", nagrany wraz z Eltonem Johnem piękny, jednocześnie mało metalowy, zaś albumowa okładka obiecuje przecież piekielne harce. Inna sprawa, po "Ozzmosis" wszystkie płyty, coraz bardziej schorowanego Księcia Ciemności, raczej skwierczą jak przypalona jajecznica, jednak kiedy ma nastąpić przełamanie, jeśli nie teraz.
Pod koniec lutego Ceti wydadzą płytę - po polsku! Nareszcie. Być może "Oczy Martwych Miast" przyniosą nie tylko spodziewaną porcję dobrej muzyki, ale zdejmą też klątwę anglojęzycznej dysleksji Kupczyka. Skądinąd, świetnego metal-śpiewaka.
Dzisiaj dzień radiowy. Nie zachęcam gorąco, bowiem nic na siłę. Niezależność Nawiedzonego Studia wraz z upływającymi latami odpowiada mi coraz bardziej.
Przed Szanownym Państwem czterogodzinna audycja, tylko o sprawach nieważnych. Nie będzie o pladze wycinek drzew, o ocieplaniu klimatu, o sądownictwie, o wyprzedaży ostatnich dobrych graczy w Kolejorzu, odpuszczę też relacjonowanie przebiegu rewitalizacji kilku lokalnych ulic bądź historycznych placów. Będzie o muzyce, czyli o czymś, czego na patelni nie usmażymy i z czego w portfelu nikomu nie przybędzie.
Godzina 22.00 na 98,6 FM...







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





poniedziałek, 20 stycznia 2020

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 19 na 20 stycznia 2020 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań




"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 19 na 20 stycznia 2020 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Majka Chaczyńska

prowadzenie: Andrzej Masłowski








SOFT CELL / MARC ALMOND - "Memorabilia - The Singles" - (1991) - piosenka "Say Hello Wave Goodbye" stała się wczorajszym motywem przewodnim Nawiedzonego Studia. A wszystko przez jej odświeżenie w ubiegłym tygodniu, za sprawą retro interpretacji u boku Joolsa Hollanda. Na "dobry wieczór" poszedł 8-minutowy remix Juliana Mendelsohna, który przecież nie bolał. W tamtych latach słowo "remix", nie oznaczało jeszcze techno-nawalanki, przyćmiewającej główną melodię.
- Say Hello Wave Goodbye - /12"/ {The Long Goodbye - Extended Mendelsohn Remix}

FIND ME - "Angels In Blue" - (2019) - słodki metal, z cyklu: "lakier we włosach potargał wiatr". Bardzo lubię ten wigor, to tempo, tę melodykę. Wierne odzwierciedlenie przeboju amerykańskich Survivor, nawet jeśli Robbie LaBlanc bardziej przypomina Alana Frew z Glass Tiger, niż pierworodnego wokalnego właściciela tej piosenki - Jimiego Jamisona. Bo, jak wiemy, skomponowali ją Jim Peterik oraz Frankie Sullivan.
- Desperate Dreams - {Survivor cover}

FIRST SIGNAL - "Line Of Fire" - (2019) - międzynarodowa formacja, bliska dokonań kanadyjskich Harem Scarem. Nie dziwne, skoro wokalistą właśnie Harry Hess. Jegomość, o nazistowskim nazwisku, lecz na tego przekór dobrodusznym usposobieniu. Niebawem, bo już 6 marca, będziemy mieli ponownie okazję jego posłuchania. Tego dnia na rynek trafi nowa płyta Harem Scarem, pt."Change The World".
- Born To Be A Rebel

TYGERS OF PAN TANG - "Ritual" - (2019) - o płycie rozpisałem się wystarczająco już wczoraj, teraz należy jej słuchać i jeszcze raz słuchać.
- Damn You!

SAXON - "Innocence Is No Excuse" - (1985) - obok "Wheels Of Steel", moja ulubiona płyta Saxon. Zresztą, w ogóle oba te albumy uważam za absolutnie najlepsze w dorobku tych debeściakowych przedstawicieli NWOBHM. Podziwiajmy, dzisiaj już tak nie grają. Obecnie bywają ciężsi i bardziej mroczni. Dzięki temu, przecinają kłam mitom, iż na starość to już tylko balladki i nieszkodliwe szanty. Tęsknię do dawnych Saxon. Kocham wszystko, czego dokonali do "Destiny", pomimo iż posiadam ich wszystkie płyty - a niektóre nawet w rozmnożonych edycjach. Jedynie niekoniecznie wielbię ich albumowy debiut. Ten akurat był jeszcze w metal-powijakach, choć też ma swój urok. Za to, jak wystrzeli przy "Wheels Of Steel", od razu wszystkie lalusie pouciekały do mamusiek. Album "Innocence Is No Excuse" jest chyba najbardziej dopracowanym dziełem grupy, która chciała się wówczas wykazać u nowego wydawcy, mając chyba trochę dosyć surowego lica  tyciu wcześniejszego "Crusader". Nie przedłużając, nie wyobrażam sobie nosić skórę, ćwieki, łańcuchy czy ramoneskę, i mieć tę płytę w głębokim poważaniu. No chyba, że byłbym metal-cieniasem, uznając za metal jedynie Metallic'kę, Slayer plus te wszystkie gotyckie panienki, które wiją się u boku "przerażających" brodaczy z gwoździami w nosie.
- Live Fast, Die Young - {B-Side of "Back On The Streets"} - non-album track
- Everybody Up
- Broken Heroes

BRITISH LION - "The Burning" - (2019 / premiera 17 stycznia 2020) - niewiarygodne, od debiutu British Lion minęło aż osiem lat. Na wieść o drugim albumie Maiden'owskiego Steve'a Harrisa oraz jego załogi, nawet dotknęło mnie uczucie, wreszcie czas na świeży materiał. Pomyślałem, od poprzedniego upłynęły pewnie dobre trzy lata. Jejciu, osiem! Troszkę przeraża mnie tempo upływającego czasu. Każda dekada zasuwa w czterokrotnie szybszym tempie względem mojej odczuwalności. To znak, że pomału trzeba się pakować, bo można nie zdążyć przed odprawą.
- Lightning
- Native Son

DAVID GRAY - "White Ladder" - (1998) - najsłynniejsze dzieło folk-ballad-rockowego Brytyjczyka, który od zawsze tak mi jakoś pobrzmiewał po amerykańsku. "White Ladder" jest jego najsłynniejszą płytą, która 14 lutego, po 22 latach, ukaże się z racji swego 20-lecia (hmmm...). Będzie w deluksie, na remasterowanym CD oraz winylu, zaś niebawem Gray wyruszy w wiosenne tournee. Niejednego dopadną chwile nostalgii, a i przede wszystkim właśnie nadarza się okazja, by przypomnieć sobie tamte pełne wdzięku piosenki. Wczoraj płyta posłużyła mi jako dostawka do Marca Almonda. 9-minutowa interpretacja "Say Hello Wave Goodbye" wciąż wchodzi bez popitki.
- Say Hello Wave Goodbye - {Soft Cell cover}

DAVID GRAY - "A Century Ends" - (1993) - debiut, fakt, mało u nas znany, ponieważ Polska poznała tego Artystę dopiero od młodszego "White Ladder". Trochę żałuję, że nie dołożyłem wczoraj jeszcze niedługiego "Debauchery". Równie ładna rzecz, co tytułowe "A Century Ends", a pewnie za tydzień zmieni mi się nastrój i już do tej płyty nie powrócę.
- A Century Ends

BLIND EGO - "Preaching To The Choir" - (2020) - premiera albumu została wyznaczona na 14 lutego. I co z tego, skoro artyści nie umieją zadbać o swoje interesy, przez co muzyka z "Preaching ..." przeciekła do sieci. Jeden ze znajomych nie wiedząc, że Piotr "nie tylko maszyny są naszą pasją" postarał mi się (od samego zespołu) o promo egzemplarz, zaproponował podrzucenie edukacyjnej kopii (pirata!). Miło z jego strony, choć mnie coś takiego bulwersuje. Co za czasy! Pryska magia, a i cały artystyczny trud, lecz przede wszystkim, pryska całe piękno tej zabawy. Jaki zatem sens wynajmować studio, płacić za drogie sesje, dodatkowych muzyków, za poświęcony sprawie czas, jeśli każdy pan zenek kliknie co trzeba w swoim komputerku, i już po chwili kopiuje. Czy naprawdę nie można tych rozpaskudzonych streamingów zablokować? W takim układzie, jaki sens tłoczenia egzemplarzy promo? Radiowy prezenter otrzymujący taką płytę na miesiąc przed światową premierą powinien być właścicielem czegoś absolutnie dziewiczego, a tym samym zagrać na nosie wszystkim piratom, tymczasem to oni właśnie jako pierwsi proponują swe usługi. Mówimy ostatnio dużo o ekologii, o klęsce względem ocieplania klimatu bądź o pladze smogów, a nie dostrzegamy, iż ten świat pod wieloma innymi względami dawno już zszedł na dno. Inne granie od RPWL. I dobrze, po co Kalle Wallner miałby pod kolejną nazwą tworzyć wciąż taką samą muzykę?
- In Exile
- Heading For The Stars

DREAMING MADMEN - "Ashes Of A Diary" - (2019) - bracia Mathew i Christopher Aboujaoude pochodzą z Austin w Teksasie, i są Amerykanami, choć takimi o libańskich korzeniach. Mają bzika na punkcie Pink Floyd, pomimo iż w ich muzyce doszukałbym się jeszcze wielu innych wpływów. Wokalnie być może nie przodują, jednak instrumentalnie wymiatają. Ale jest to takie wymiatanie bardzo subtelne, wyzbyte łojenia na dwie stopy. To muzyka refleksyjna, niewesoła, niekiedy kojąca duszę. Concept album, opisujący historię wiekowego mężczyzny, któremu pewnego razu wpada w ręce notatnik, w którym znajduje akcenty z własnego, boleśnie poprowadzonego życia.
- Ashes Of A Diary
- Final Page (Until We Meet Again ...

CHASING THE MONSOON - "No Ordinary World" - (2019) - przecudowna płyta. Niedawno ją opisywałem, więc nie chciałbym się powtarzać. Jednocześnie nie zależy mi na siłę jej wszystkim powierzanie. Niech łapią najlepsi. Mnie ta muzyka dała i wciąż daje sporo szczęścia, a Wy Kochani, o swoje sami już musicie zadbać.
- No Ordinary World

SOFT CELL - "Non-Stop Erotic Cabaret" - (1981) - podstawowa wersja tej mega przeuroczej piosenki, a i jednocześnie wizytówki noworomantycznego oblicza początku lat osiemdziesiątych. Wiem, że obecne realia wymagają, by twardo stąpać po gruncie, lecz ja nadal wzruszam się, gdy słyszę: spójrz na mnie po raz ostatni...  powiedz żegnaj i pomachaj na odchodne.
- Say Hello Wave Goodbye

SIOUXSIE & THE BANSHEES - "Peepshow" - (1988) - bez żadnego specjalnego powodu, ot tak po prostu powróciłem do nagrań Siouxsie Sioux i jej kolegów, przez co postanowiłem to również zaakcentować w Nawiedzonym. Inna sprawa, że dawno wspólnie nie słuchaliśmy Siouxsie. Zabrałem ze sobą kilka najbardziej lubianych piosenek i zarzuciłem ich urok w eter. A co Szanowni Państwo z nimi poczną, pozostawiam Waszemu sumieniu. - ...rapsodio, nawet jeśli już nigdy nie zobaczę słońca, w Tobie wciąż będzie światło...
- Rhapsody

SIOUXSIE & THE BANSHEES - "Superstition" - (1991) - moja najukochańsza płyta tej gothic-rockowej formacji. Podkreślam "gothic", bowiem w tym okresie byli nawet czymś, w rodzaju "gothic-poetic" - co kompletnie nie szło z ich wcześniejszym surowszym wizerunkiem, bazującej na punkowych korzeniach, za czym jakoś nigdy nie przepadałem. "Superstition" jest albumem do zagrania w całości, i gdybym był właścicielem radiostacji, na pewno codziennie zapodawałbym jedną tak istotną płytę w eter - właśnie w całości! Tak postrzegam "misyjność" radia. Przede wszystkim, dużo dobrej muzyki, zamiast nadmiernej polityki, z nachalnie ostatnio wiodącym Andrzejem Dudą, który coraz odważniej i krzykliwiej pomachuje na nas szabelką. Panie prezydencie, na mnie pan głosu nie podnoś, boś dla mnie wciąż dzieciuch. Gdy ja słuchałem Black Sabbath, pan po dobranocce siusiu i spać.
- Cry
- Drifter
- Shadowtime

SIOUXSIE & THE BANSHEES - "The Rapture" - (1995) - ostatnie dzieło Banshees. Na pewno wyzbyte uroku "Superstition", lecz weźmy pod uwagę, upłynęły nam długie cztery lata. A w połowie dekady 90's, wszystko już było inne. Wyrosło nowe pokolenie, któremu niekoniecznie służyły takie trendy, albowiem pojawiły się nowe - szorstkie, hałaśliwsze, w kraciastych flanelach i czarnych szortach. Na przekór panującym modom, Siouxsie jednak czyniła swoje, natomiast cztery minuty opatrzone tytułem "Forever", nad wyraz piękne - ale to song dla uprzywilejowanych uszu. Na tę zatopioną w nutach "pozażyciowej" wieczności ballady, warto wydać każde pieniądze. 
- Forever

RUSH - "Clockwork Angels" - (2012) - gdyby przyszło mi wyrecytować tytuły najmniej lubianych płyt Rush, bez namysłu wskazałbym "Vapor Trails" oraz właśnie "Clockwork Angels". Jednak taki zespół, nawet na najmniej interesujących płytach potrafił wzbijać się ponad chmury. Na tym ostatnim wspólnym dziele, line-upu Lee/Lifeson/Peart, pełnym blaskiem świeciły, finałowy "The Garden" oraz wyjątkowo piękny, a i przejmujący "The Wreckers".
- The Wreckers

RUSH - "Snakes & Arrows" - (2007) - tutaj też mamy Rush z tego późniejszego, dla mnie mniej interesującego okresu, ale i na tej płycie jest kilka godnych przystanków. Spośród trzech instrumentali, wyróżniało się "The Main Monkey Business", zaś z terytorium numerów wokalnych moim faworytem wczorajsze "The Larger Bowl". Próba posegregowania wszystkich niesprawiedliwości tego świata - w ramach ledwie czterominutowej kompozycji, która wkrótce na stałe weszła do koncertowego śpiewnika grupy.
- The Larger Bowl

KHYMERA - "Khymera" - (2003) - kapitalny debiut Khymery. Grupy, która 6 marca uwolni z magazynów najnowszy album "Master Of Illusions". Ale dzisiejsza Khymera to już inna bajka. W grupie od dawna nie ma multiinstrumentalisty Daniele'a Liveraniego, jak też ex-wokalisty Kansas, Steve'a Walsha. W jego miejscu mikrofon w dłoniach ściska Dennis Ward - obecnie nawet basista Magnum. Mógłbym tę płytę serwować tak co kilka dni, do upadłego. Raz, z uwagi na świetne kompozycje, dwa, dla cudownie postrzępionego głosu Steve'a Walsha.
- Khymera
- Strike Like Lightning
- Who's Gonna Love You Tonight - {David Foster cover}

IGGY POP - "Instinct" - (1988) - Iggy ma popowe nazwisko, lecz na tej konkretnej płycie śrubuje najprawdziwszy punk metal. Ma zresztą odpowiedniego pomagiera, SexPistols'owego Steve'a Jonesa, który na gitarze wyszywa tutaj takie falbanki, że ach! I przez fakt, że miałem możliwość poznania Iggy'ego od takiej właśnie strony, jakoś nie spieszno mi przestawić się na jego ostatnie dokonania. Fakt, niezłe, ale tylko niezłe.
- Cold Metal
- Lowdown

IGGY POP - "Brick By Brick" - (1990) - Steve Jones zrobił swoje, tak teraz za gitary chwycili Waddy Wachtel, a przede wszystkim Slash. Dla guns'owego towarzystwa jeszcze basowy Duff McKagan, plus kilku innych spoza tamtego bandu czterostrunowców. To też niezła płyta, a komercyjnie mająca nawet jeszcze lepsze osiągi. Bardzo lubię wczoraj zapodaną finałową piosenkę. Jak na Iggy'ego, leciutkie to i radiowe, lecz czy to wstyd?
- Livin' On The Edge Of The Night

STEVE JONES - "Fire And Gasoline" - (1989) - drugie solo SexPistols'owego gitarzysty, o wiele mocniejsze od urokliwego debiutu "Mercy", którego jestem bezgranicznym wielbicielem. A, jak "Mercy" wspaniałe, tak też tradycyjnie niemal wszyscy krytycy zmiażdżyli jego wartość w stosownej epoce. Steve wkurzył się i przyłożył tu takim punk-metalem, że nawet uczestnictwa w nim nie odmówili muzycy The Cult, Guns N' Roses czy Mötley Crüe.
- Freedom Fighter
- I Did U No Wrong
- Get Ready

THE CULT - "Sonic Temple" - (1989) - najlepsi Cult'ci i niech nikt nie próbuje polemizować. Tutaj należycie przyłożyli, choć ku rzetelności, równie fajnie było też na wcześniejszym "Electric". Z tym, że na "Electric" kompozycje były krótsze i bardziej zwarte, natomiast na "Sonic Temple" panowie się rozegrali. I dobrze, bowiem ta ich jeszcze nie tak odległa gotyckość trochę mnie nużyła. Lubię, gdy Duffy dowala gitarą, niczym Jimmy Page czy Joe Perry, a Ian Astbury rozkosznie wypluwa płuca. Szkoda tylko, że po "Ceremony" zaprzestali z taką poezją. Kolejna w hierarchii płyta, o niewyszukanym tytule "The Cult", poza numerem finałowym, była po prostu okropna. Zaś wszystko późniejsze, przeważnie znoszone i wypłowiałe.
- Sun King
- New York City - {backing vocals IGGY POP}

THE WHO - "Who" - (2019) - jedyna balladka na nowych The Who. Piękna, co by nie mówić. Liczę, że na następną nie przyjdzie mi czekać kolejnych trzynastu lat. Zresztą, tutaj powołam się na słowa Grzegorza Kupczyka, który podczas niedawnego koncertu Ceti, z racji zespołowej trzydziestki oznajmił, że za kolejnych trzydzieści lat już się nie spotkamy, bo chyba sami przyznacie, że wyglądałoby to nieco komicznie.
- Beads On One String

BONFIRE - "Legends" - (2018) - było jeszcze sporo w zanadrzu, ale czas pokazał, kończ waść, wstydu oszczędź. Nie dotrzymałem więc obietnicy względem pogrania muzyki z ponad trzydziestoletniej płyty "Cuth Both Ways". Właśnie w tamtych latach, na gorąco podesłała mi ją moja sisterka Ela, a że obudziły się we mnie wspomnienia... Znajdziemy i na nią odpowiednią porę. Do poduszki poszedł więc dynamiczny cover sporego przeboju NRD'owskich Puhdys. Piosenki, którą pierwotnie umieszczono na drugiej stronie singla. Kolejny dowód na "nieomylność" muzycznych promotorów. Do usłyszenia ...
- Erinnerung - {Puhdys cover}








Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





niedziela, 19 stycznia 2020

TYGERS OF PAN TANG - "Ritual" - (2019) -










TYGERS OF PAN TANG
"Ritual"
(MIGHTY MUSIC)   ****






Ze złotego okresu ostał się już tylko gitarzysta Robb Weir. Pozostałe cztery Tygrysy stanowią za nabytki późniejsze, by nie rzec: nowożytne. Dlatego, by bez uprzedzeń posłuchać "Ritual", zapomnijmy o pierwszoplanowych niegdyś postaciach, co pierwszy wokalista Jess Cox, jego następca Jon Deverill czy późniejszy Whitesnake'owy pogromca sześciu strun, John Sykes. Wszyscy dla sprawy chwalebni, lecz to już prehistoria.
Zapewniam, Tygers Of Pan Tang nadal sprawnie działają, i pomimo wielu modyfikacji, całkiem nieźle im idzie. Ich najnowszy longplay to czystej maści New Wave Of British Heavy Metal. Jego surowość, a i gitarowe kąsanie, nie pozostawiają złudzeń, kto obecnie godnie podtrzymuje tradycje tamtego nurtu. Od lat wypolerowani, choć mimo wszystko nadal świetni Def Leppard czy coraz mroczniejsi Saxon, od dawna podążają własnymi drogami, zaś Robb Weir bezustannie wykazuje posłuszne przywiązanie do heavy tradycji okresu 1979-1983. Aż przyjemnie posłuchać czegoś równie wspaniałego. Szczególnie pod koniec drugiej dekady XXI wieku, kiedy w zasadzie nikt już tak nie brzmi. Wehikuł czasu zsyła nam "Ritual", powiewając nostalgią czasów, w których sztuce przyświecały idee, nie łatwy zysk. Dlatego omawiana płyta nie zajeżdża gastronomią na plastikowych tackach, z łamliwymi widelcami i zapaćkaną ceratą w tle. To wypasiony autentyk, który uciekł spod topora dzisiejszych namolnych dietetyków. Kalorie tych nut okupują wnętrze mego domowego gniazda, a ja wcale nie myślę o białej fladze.
W zasadzie, nie wiem, co tutaj wyróżnić. Całość wydaje się równa i chwytliwa. Już po pierwszych trzech nagraniach ("Worlds Apart", "Destiny" i "Rescue Me") dostałem takiej zadyszki, że ledwie uszedłem diabłu. I niech nikt nie liczy na ulgową taryfę. Żadnej potańcówki nie będzie. To prawdziwe sianokosy. A z takim "Damn You!", nawet nie próbujcie bez kagańca. Wyjątkami od ustanowionej tu czadowej reguły, rozbudowany, na pół nastrojowy albumowy finał "Sail On" oraz przedniej urody, acz w drugiej części przyjemnie dofinansowana decybelami ballada "Words Cut Like Knives".
Proszę przygotować się na ponad pięćdziesiąt minut reinkarnacji najszlachetniejszego heavy. Długo czegoś podobnego nie uświadczycie. Hmmm, i tylko pomyśleć, są tacy, to nie żart, dla których metalem jedynie Metallica - no i życie zmarnowane.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



piątek, 17 stycznia 2020

green book

Ze sporym poślizgiem obejrzałem "Green Book"; opartą na faktach opowieść, o generowanej przyjaźni, która okazała się możliwa nawet w czasach rasowej nietolerancji Ameryki lat sześćdziesiątych. Polecam, powinni wszyscy, bez wyjątku. Podsuwam szkołom, jako materiał edukacyjno-dydaktyczny. Dziękuję moim przyjacielkom Ewie i Pawłowi za udostępnienie tego DVD. W moim przypadku to jedna z niewielu okazji, by nadrobić zaprzepaszczony w kinie seans.
Chodząca zbyt wcześnie spać stacja Planete+ (bo już w okolicach 3.00 w nocy), ostatnio wyemitowała ciekawy dokument o Wolfgangu Beltracchim - artyście malarzu, a jednocześnie nad wyraz uzdolnionym hochsztaplerze w świecie sztuki. Jegomość fałszował dzieła wybitnych twórców, jednocześnie grając na nosie wielkich znawców, którzy nie potrafili oddzielić ziarna od plew. Zabawnie posłuchać Beltracchiego, gdy ten odwiedzając nadęte muzea wypatrywał w ich wnętrzach własne podróbki, które czyniły za oryginały. Film obnaża słabość mecenasów sztuki, których wbita w ich kręgosłupy buta i nieomylność bywają kruchsze od domków z kart.
Dostałem trochę nowej muzyki, w tym pewną jesienną zaległość. To pokazuje, jak nie warto reasumować starego roku zaledwie kilkanaście dni po jego zakończeniu. Mam już także jedną płytę tegoroczną. Nie jest być może powalająca - na te przyjdzie dopiero czas - niemniej i tak cieszy. Inna sprawa, najlepsze już było. Przepraszam, kompletnie nie czuję żadnych Tool, Opeth, The Claypool Lennon Delirium czy nowego Iggy'ego Popa, a właśnie ich nowymi albumami zachwycają się aktualne loże szyderców. Jeśli takie płyty stanowią za wykładnię prawdy o dzisiejszej rock-rzeczywistości, to z muzyką nie jest dobrze. Iggy Pop najlepiej doładował na prostolinijno-punk-metalowej płycie "Instinct". I nie przekłamujmy na siłę rzeczywistości. No tak, lecz wówczas na gitarze bezlitośnie przycinał niejaki Steve Jones. Jegomość, który odkrył w sobie pokłady należytego muzykowania, gdy już skończył z jednostajną gitarową punk-naparzanką. Na
dowód w sprawie, polecam jego wykwintny, choć już wiekowy album "Mercy". Proszę też nie pogardzić bardziej pikantnym "Fire And Gasoline". Przy czym, idę o zakład, iż specjaliści od Biedronkowych winylowych przecen, z notorycznie powielanym w ofercie, w ocenzurowanej okładce "Appetite For Destruction" (niepoprawiony oryginał jest u mnie), nie mają bladego pojęcia, że na "Fire And Gasoline" także usłyszą głos Axla Rose'a, a nawet Iana Astbury'ego z The Cult. Że o jego zespołowym funflu, Billym Duffym, już tylko napomknę. Oooo właśnie, gdyby więc zadumać się nad istotą rocka, może zamiast jednolitych Tool'owych męczarni (u nich wszystko brzmi jak jeden utwór), lepiej uwolnić woń prawdziwie energetycznego "Fire And Gasoline".
Po latach odnowiłem przyjaźń z "A Little Ain't Enough" - Davida Lee Rotha - tak niegdyś krytykowanej płyty lubianego przecież VanHalen'owca. A wszystko dlatego, że nie przebierał na niej palcami niewyżytek Steve Vai. Pod tym względem, Jason Becker faktycznie nie miał szans z tamtym zabarwiaczem wszelakich onanistycznych zagrywek. Muzykiem, który absolutnie lśnił na wcześniejszych dwóch albumach Mistrza Davida ("Eat 'Em And Smile" oraz "Skyscraper"), niejednokrotnie przyćmiewając głównego winowajcę. Cóż, jego dni musiały być zatem policzone. No dobrze, wiadomo, nie z tego powodu zabrakło Vaia na "A Little Ain't Enough". Ale i ja wówczas stałem też w pierwszym rzędzie miażdżącej wobec Davida krytyki, zaś dziś słucham tej muzyki, że aż mną nosi. Na tym polega rock'n'roll, natomiast przy tych wszystkich dołujących Toolach czy Opethach, można się tylko odprawić na drugi świat.
Na najbliższą niedzielę mam już zawiązany repertuarowy metaforyczny krawat - wszak prawdziwym nigdy się nie hańbię. Obiecuję dużo soczystego grania. Być może zahaczymy nawet o egzotyczny ejtisowy pop, w wydaniu trochę mniej już popularnej babeczki, która zgrabnie funkcjonuje do dziś, pomimo iż obecnie nie śledzę jej poczynań. Przed trzydziestoma laty moja Sisterka Ela przysyłała mi sporo kompaktów (pośród nich, m.in. owej Artystki), z muzyką nie zawsze rockową, no i wiele z tamtych płyt udało mi się polubić. A że mając dwadzieścia parę lat, słońce wydaje się intensywniejsze, lepiej ogrzewające, tak też...




Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




wtorek, 14 stycznia 2020

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 12 na 13 stycznia 2020 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań




"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 12 na 13 stycznia 2020 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Majka Chaczyńska
prowadzenie: Andrzej Masłowski






Program w znacznym stopniu poświęcony zmarłemu Neil'owi Peartowi, a także Piotrowi Krystkowi, w ósmą rocznicę jego śmierci. 





WHITESNAKE - "Flesh & Blood" - (2019) - ciąg dalszy najlepszych kompozycji minionego roku. Okazała blues-ballada Białego Węża, i niepojęte, dlaczego występuje jedynie w edycji deluxe. Jeden z najlepszych kawałków Davida Coverdale'a ostatnich lat, z góry zastrzeżony dla bogatszej klienteli. Nie pochwalam takiej polityki. Artyści i wytwórnie niech nareszcie zaczną równo traktować wszystkich nabywających (jeszcze!) fizyczne nośniki. Nie może być, że strumieniowi szabrownicy mają dostęp do każdej perełki, a gość wykładający kasę na blat za standard edycję, zostaje ograbiony z najlepszego materiału.
- Can't Do Right For Doing Wrong

PRETTY MAIDS - "Undress Your Madness" - (2019) - absolutny albumowy top 2019 roku - przynajmniej dla mnie. I w nosie mam, że "Undress Your Madness" nie występuje w zestawieniach żadnych ważnych dziennikarzy. Inna sprawa, gdybym polegał na ich sugestiach, moja domowa płytoteka obfitowałyby w muzykę równie cienką, co mocz pawiana.
- Serpentine
- Shadowlands

BATTLE BEAST - "No More Hollywood Endings" - (2019) - poprzednie "Bringer Of Pain" podobało mi się nutkę wyżej, ale "No More Hollywood Endings" też niczego sobie. Fińskie Bestie, w uprawianiu power metalu wykazują niezwykłą swobodę, choć spod ich piosenek tryskają przecież gorące wióry. No i jeszcze niesamowita Noora Louhimo. Trochę taki z niej Rob Halford w spódnicy. Czyli, z urodą na bakier, za to w piersiach drzemiący prawdziwy kawał głosu. Byłem na ich koncercie, potwierdzam, na scenie są wypisz wymaluj jak na płycie.
- Unbroken
- I Wish


TURBO - "Titanic" - (1992) - kompilacja. Na wczoraj przypadła kolejna rocznica śmierci Piotra Krystka. To już 8 lat. Nieprawdopodobne, jak ten czas leci. Pamiętam, jakby to było wczoraj, gdy podczas popołudniowej u teściów kawy, raptem w Teleexpressie (gdy dało się to coś jeszcze oglądać) poszło: wczoraj nagle zmarł Piotr Krystek; były wokalista Turbo ... Dźgnęło, było nie było, bliska mi osoba. Kolegowaliśmy się z Szalonym Panem Piotrem, którego tak sobie ochrzciłem w czasach winogradzkiego Radia Fan. Były metal-śpiewak Turbo był zagorzałym wielbicielem mojej audycji "Rock Po Wyrocku", która nieskromnie dodam, była najlepszą audycją w naszym mieście, a i w graniu rocka najprawdopodobniej w całym kraju. I byłaby taką do teraz, gdyby tamtej bliskiej memu sercu rozgłośni kilku idiotów nie sprzedało jakiejś koszmarnej Esce. Stacji, która jak powszechnie wiadomo, każdy brylant zeszlifuje na łajno. Piotr Krystek w połowie dekady 90's skomplementował mi, iż dzięki tworzonym przeze mnie audycjom powrócił do muzyki, ponownie zaczął słuchać, przeżywać, jak też czerpać ze słuchania rock-metalu wielką radość. To ja zaraziłem ex-śpiewaka Turbo grupami, typu Stratovarius, HammerFall czy Rhapsody, gdy o nich wiedzieli jeszcze nieliczni. Szalony Pan Piotr później niebywale zaangażował się w moje radiowanie. Pozyskiwał dla mnie cenne informacje, materiały promocyjne, wreszcie nawet nawiązał kontakty z wieloma artystami górnej półki. Dzięki niemu moja kolekcja wzbogaciła się o sowitą garść rarytasów, w tym m.in. o zaprezentowanych wczoraj Cornerstone, których zapodałem ze słusznej promo edycji. Złotym flamastrem podpisali się dla mnie wszyscy muzycy. Mało tego, Dougie White machnął się nawet na ekstra karteczce, którą specjalnie dla Was uwieczniłem na jednej z fotek. To właśnie Piotr Krystek załatwił przedpremierowy egzemplarz CD kapitalnej płyty Harlan Cage "Temple Of Tears" (zespół wokalisty Larry'ego Greene'a - tego od hitu "Through The Fire" z filmu "Top Gun"), z okładką, na której wystąpił błąd w pisowni. Zamiast "temple", wydrukowano "tempel". Dzisiaj to prawdziwy Święty Graal. I mógłbym tylko przykłady mnożyć. Ostatni raz widzieliśmy się z Szalonym Panem Piotrem na dachu dawnego marketu Hit na Piątkowie - mieścił się tam wówczas (a może teraz także?) samochodowy parking. Oboje byliśmy z naszymi wybrankami serc i bardzo ucieszyliśmy się na swój widok. Zamieniliśmy dosłownie kilka krótkich zdań i obiecaliśmy odnowienie dawnej znajomości. Nigdy do tego nie doszło. Piotr był niezwykle zalatany, zapracowany, ja w tamtym czasie zresztą także, tak więc... A później odbył się jubileuszowy koncert Turbo w Blue Note, na którym się nie stawiłem i do dzisiaj piekielnie żałuję. Wówczas Piotr gościnnie pośpiewał u boku Hoffmanna i kilku pozostałych kompanów dawnego Turbo. Ponoć był w niezłej formie, a niecałe dwa lata później już nie było go wśród nas. Na pogrzebie ktoś mi nieznany szepnął do kogoś za mym uchem, że dzień przed śmiercią bardzo bolała go noga. Nie wiem, jaki to mogło mieć związek, ale utkwiło w mej pamięci. Ech...
- Śmiej Się Błaźnie
- Jeszcze Jeden Papieros


CORNERSTONE - "Once Upon Our Yesterdays" - (2003) - zabrałem do radia oba posiadane egzemplarze, lecz zagrałem z "Krystkowego" promo. Do dzisiaj pamiętam, ile radości sprawiło Piotrowi wręczenie mi tej płyty. Ta zawsze będzie blisko mego serca, jak zresztą cała wspaniała osoba Piotra Krystka. Człowieka niezwykle pozytywnego, empatycznego, a jednocześnie skromnego. Niestety, obecnie nie pisują o Nim żadne muzyczne leksykony, albowiem ten świat pamięta tylko zwycięzców, a Piotr zrealizował z Turbo ledwie kilka kawałków, których nie uzbierało się nawet na jedną płytę. Piotr musiał zarabiać na życie, dlatego nie angażował się zawodowo w muzykę, z której wyżyją jedynie nieliczni.
- Man Without Reason
- 21st Century Man

RUSH - "Different Stages" - (1998) - bardzo lubię ten live album, pomimo iż nie pochodzi z mojego ulubionego dla grupy okresu - trasy promujące "Counterparts" oraz "Test For Echo". Jednak koncerty Rush od zawsze rządziły się odrębnymi prawami niż okalające grupę płyty studyjne."Different Stages" to godny przewodnik po możliwościach tria.
- Bravado - {30 kwietnia 1994, Spectrum, Philadelphia}
- Animate - {14 czerwca 1997, Great Woods Center, Mansfield}
- Closer To The Heart - {14 czerwca 1997, Great Woods Center, Mansfield}

RUSH - "Moving Pictures" - (1981) - od tego albumu rozpoczęła się moja przygoda z Rush. Płytę w trudnym dla losów naszego kraju okresie jakimś cudem zdobyłem bez większego poślizgu. Jako 16-latek, znający już Black Sabbath, Budgie czy Pink Floyd, byłem pod wielkim wrażeniem. Było to kompletnie inne granie niż wszystko, czego dotknąłem wcześniej. Troje dżentelmenów czyniło prawdziwą demolkę, grając niekonwencjonalnego rocka. Nie było w tej robocie niczego typowego. Zamiast spodziewanych zwrotek i refrenów, wszystko wypowiadało się nieszablonową nutą. Do tego, niesłychane umiejętności każdego z instrumentalistów. Już wówczas wszyscy zapewniali, że Neil Peart to jeden z naj naj bębniarzy świata. W sumie niepotrzebnie, wszak usłyszałem to już przy pierwszym podejściu. Rush serwowali trochę takiego rocka dla intelektualistów, na który nie bardzo załapywali się amatorzy songów z wierzchołków list magazynów Bravo czy Popcorn. Rock Rushów był pokręcony, nieprzewidywalny i niemal z matematycznym zapisem nut, jak u Einsteina. Prawdziwa nieokiełznana astrofizyka. Coś niesamowitego. Aha, od tej płyty Geddy zaczął śpiewać nieco cieplej. Być może to jedynie kwestia produkcji, bądź efekt skomplikowanego treningu emisji głosu, niemniej maestro nie musiał wykrzykiwać, jak czynił to do tej pory. Kompozycyjnie całość także miodzio, no i rzecz jasna teksty, w których Neil Peart zawsze na posterunku. Nowowstępującym do rockowej gwardii podpowiem, Rush grasowali już w czasach, gdy nie poczęto jeszcze Dream Theater, Queensrÿche, Tiles czy Enchant. Serio, trudno uwierzyć, ale przed pringlessami, PlayStation, Lidlem i smartfonami, też "było sobie życie" - vide, "Il était une fois… la vie".
- Tom Sawyer
- Limelight

RUSH - "Roll The Bones" - (1991) - ta z reguły średnio oceniana płyta naprawdę jest bardzo bardzo, i polecam trzymać się mojej rekomendacji. Za produkcję po raz ostatni odpowiedzialny Rupert Hine. Uwielbiam tego jegomościa. Zawsze czynił tylko dobre, bardzo dobre, bądź jeszcze bardziej bardzo dobre rzeczy. Za cokolwiek się chwycił, zawsze zabrzmiało jak Rupert Hine, a jednocześnie nie odbierało autonomii głównemu daniu - w tym przypadku Rush. Poziom elegancji w rocku sięgnął na "Roll The Bones" zenitu. Mamy tu dosłownie wszystko. Grupa pokazała, jak bez napinki zagrać komunikatywnego rocka, jazz, fusion, metal, i co nie tylko, a jednocześnie nie zrazić do siebie wybrednej publiczności, którą grupa zdołała rozpaskudzić kilkoma starszymi, o wiele ambitniejszymi dokonaniami. 
- Roll The Bones

MIKE TRAMP - "Stray From The Flock" - (2019) - ten zamerykanizowany Duńczyk stał niegdyś na czele świetnej formacji White Lion. Ekipy, która pudel metal podniosła do rangi szarpania pełnego zadumy. Ci jankesi nauczyli szczeniaków wrażliwości, a to choćby za sprawą antywojennego "Cry For Freedom", nie bojąc się jednocześnie zaryzykować GoldenEarring'owego "Radar Love" czy polakierowanego na słodycz brzmienia, jakie przyświecało przynajmniej połowie albumu "Big Game". W swojej sztuce połączyli radośnie niosący się rock'n'roll z pełnymi bólu i przemyśleń songami, które działają do dzisiaj. Tak tak, to nie rdza, to patyna. Najnowsze solo Mike'a Trampa walczy ze złem tego świata z podobną siłą, tyle, że w obecnej zadufanej przestrzeni takie muzykowanie przygarnia już nieco mniej potrzebujących. Antywojenne, 8,5-minutowe "No End To War", powinno poruszyć każdego, komu los ludzi wysyłanych przez ich rządy na pewną śmierć, nie jest obojętny. Bo zawsze polityczne gierki odbijały się krwią niewinnych lub naiwnych. Zastanów się, zanim zrzucisz bombę, wsłuchaj się w krzyki i płacz, gdyż na samym końcu także tobie zabraknie chleba i wody.
- No End To War

CHASING THE MONSOON - "No Ordinary World" - (2019) - medytowanie o tej muzyce to jak czkawka po jej ewentualnym zignorowaniu. Można o niej biadolić godzinami, lecz gdy się nie posłucha... Wielu grajków próbuje wspiąć się na podobny artystyczny poziom, ale tylko nielicznym udaje się zawiązać prawdziwe mocarstwa. Niegdyś udało się formacjom Iona czy Mostly Autumn, jednak Chasing The Monsoon posiedli dodatkowy atut, otóż do folk-brit-prog rocka dorzucili epizodyczne motywy afrykańskie, a to już nie tylko zielone wzgórza, lecz i zebry, nosorożce, żyrafy, palmy czy baobaby. Urzekająca twórczość, nawet jeśli Kolumb, Newton i Einstein wciąż niezagrożeni.
- Love Will Find You

HOTHOUSE FLOWERS - "Songs From The Rain" - (1993) - trzeci album bardzo niegdyś popularnych folk-rockowców. Niedawno wydali płytę, pomimo iż nie wytropiłby jej nawet porucznik Columbo. W 2016 roku pojawiła się jako strumień, natomiast fizycznie zaistniała dopiero w 2018 roku, w dodatku tylko na rynku japońskim. Podczas audycji Andrzej z Zielonej Wyspy napisał na FB-czacie: "Hothouse Flowers istnieją i koncertują - głównie na jakiś festynach w małych miasteczkach Irlandii".
- Stand Beside Me
- Good For You


HOTHOUSE FLOWERS - "Into Your Heart" - (2004) - ostatni album Irlandczyków, który załapał się jeszcze o normalny handel, a i czasy, kiedy płyty kupowano przede wszystkim na nośnikach. U nas już tego tytułu nie było. Musiałem więc importować za bagatela 15 funtów. Bardzo go lubię, pomimo iż wszystkie wcześniejsze uważam za kapkę lepsze. No dobrze dobrze, ale na tamtych nie znajdziemy ballady "Feel Like Living", pozytywnego "Alright" czy pokrytego gospelową płachtą "Hallelujah".
- Feel Like Living

RUSH - "R30: 30th Anniversary World Tour" - (2005) - koncert z Festhalle we Frankfurcie n/Menem, z 24 września 2004. Warto także obejrzeć z DVD, które jest częścią tego przepastnego wydawnictwa. Można podziwiać bombowego Neila Pearta, który ma tutaj nawet dłuższe perkusyjne solo, i co on w nim wyrabia!
- Subdivisions
- Earthshine


RUSH - "Presto" - (1989) - moja ukochana płyta Rush. W porządku, są lepsze, wiem, ale ulubiona, to ulubiona. To muzyka, która się dobrze kojarzy, to emocje ponad zdrowy rozsądek, a także coś, czego nigdy nie zrozumie żaden zatwardziały encyklopedysta. Nie mam już egzemplarza przywiezionego z dawnego Berlina Zachodniego, dlatego na fotce obok kompaktów "straszy" już tylko winylowa reedycja. I co z tego, że na 200-gramowym nośniku. Wolałbym tamten egzemplarz. Niestety były takie czasy, kiedy kupując CD, pozbywałem się "niepotrzebnego" winylu. I w ten oto sposób płyta powędrowała do mojego dobrego kolegi, który chętnie ją przygarnął, lecz z czasem schował gramofon z płytami do szafy, całość okrył jakimś gobelinem i tak cacko marnieje. Obecnie już takich błędów nie popełniam, za wszystkie grzechy jednak bardzo żałuję i proszę o pokutę.
- Show Don't Tell
- The Pass

JOOLS HOLLAND HIS RHYTHM & BLUES ORCHESTRA AND FRIENDS - "Small World Big Band" - (2001) - w obecnej rzeczywistości, gdy Holandia przeobraziła się w Niderlandy, bo podobno kojarzyła się tylko z ćpunami i dziwkami myślę, ze nawet tak kulturalny facet, jak Jools Holland, też powinien przetransformować się w Jools The Netherlands. Jak wszyscy to wszyscy. A tak na serio, choć Holland to alfa i omega brytyjskiej rozrywki, człowiek gigant w zakresie kompozytorskim, edukacyjnym, propagatorskim i co nie tylko względem szeroko pojętej muzyki, tak ta wszechstronna płyta tylko tego kolejnym potwierdzeniem. Dobór gwiazd, plus przyprawienie każdego z nich na retro-big-bandową nutę dało efekt piorunujący. Słucha się tego tanecznie i karnawałowo, a jednocześnie nikt nie powie: stare i nudne.
MICA PARIS & DAVID GILMOUR - I Put A Spell On You - {Screamin' Jay Hawkins cover}
SUGGS - Oranges And Lemos Again
CHRIS DIFFORD - Town And Country Rhythm And Blues
STEVE WINWOOD - I'm Ready - {Muddy Waters cover} /kompozycja Willie Dixon/
MARC ALMOND - Say Hello, Wave Goodbye - {Soft Cell cover}

THE WHO - "Who" - (2019) - na początku był wielki wybuch. Wróć. Na początku nie byłem zachwycony najnowszymi The Who. Chwyciło dopiero po którymś podejściu. Dobrze, bo na tym to wszystko polega. Szybko się zachwycisz, szybko polegniesz, zaś długie dobijanie tylko dobrze służy. Powoli się utrwala, za to na dobre. Cóż, super są nowi The Who, ale trzeba przynajmniej kilka razy posłuchać. Daltrey w formie. Myślę, że jednak unika dietetyków, bo najwyraźniej cukier go krzepi. Zresztą, tej płyty specjalnie polecać nie trzeba, i tak sprzeda się jeszcze przed zachodem słońca.
- Break The News

STEVE LUKATHER - "Lukather" - (1989) - na dobranoc 9-minutowy Lukather. Gitarzysta Toto w bluesowej balladzie, którą dodatkowo wspomógł jeszcze inny szarpidrut, Steve Stevens, a na syntezatorze i Hammondach błysnął MiamiVice'owy Jan Hammer.
- Fall Into Velvet





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


 
W minioną sobotę...