niedziela, 12 stycznia 2020

nie żyje NEIL PEART (12 IX 1952 - 7 I 2020)

Niedziela, dzień radiowy, liczę na Szanownych Państwa przy odbiornikach. Będzie dużo Rush.
Dopiero w piątek rozeszła się informacja o śmierci Neila Pearta, który zmarł trzy dni wcześniej. Rodzina Artysty długo milczała, jeszcze bardziej w tajemnicy przechowując okropną chorobę (glejak), jaka przed trzema laty dopadła tego genialnego Muzyka.
Neil Peart należał do ścisłej czołówki rockowych bębniarzy, choć bywał otwarty na wiele nurtów spoza tej krainy. Wyborny technik i wirtuoz. Człowiek, któremu gdyby na jedno posiedzenie powierzyć dwadzieścia pałeczek, wszystkimi pożonglowałby w przestworzach. Słuchanie i oglądanie jego umiejętności było czymś najprzyjemniejszym, i zazdroszczę wszystkim mającym taką możliwość na żywo.
Przed kilkoma laty Neil Peart i Alex Lifeson ujawnili swe problemy zdrowotne, a chwilę później Geddy Lee ogłosił, że Rush przechodzą na emeryturę. Jednak wówczas nie było jeszcze mowy o raku, ponieważ Peart uskarżał się "tylko" na problemy z barkami. Wielu z nas żyło nadzieją, że być może obaj muzycy... z czasem... a wtedy...
Los dla Pearta, poza pasmem muzycznych sukcesów, był niezwykle okrutny. Przed ponad dwudziestoma laty zginęła w wypadku samochodowym jego jedyna, wówczas jeszcze niespełna dwudziestoletnia córka, a kilka miesięcy później na raka zapadła jego żona, która też wkrótce zmarła. Gdy więc udało się po latach Peartowi znaleźć nową miłość życia, a wkrótce ponownie doczekać córki, wydawało się, że w jego kartach po serii rowerów nareszcie wyrósł poker. Mistrzunio raz jeszcze miał dane poczuć szczęście, a ostatnie emerytalno-muzyczne lata poświęcił domowemu ognisku. Jednak idylla nie trwała długo.
O tym, co znaczą dla mnie Rush, jakie mam z nimi wspomnienia, powiemy sobie w dzisiejszym Nawiedzonym Studio. Zabiorę kilka fantastycznych płyt i nastawię o różnych porach, by wszyscy Słuchacze mogli przygarnąć coś dla siebie.
W ogóle, posłuchamy wspaniałej, choć niemal całkowicie wyzbytej delikatności, stricte rockowej muzyki. Jedynym wyjątkiem, powrót do Chasing The Monsoon - głównej płyty sprzed tygodnia. Rzecz nie do oderwania. Powrócimy również do kilku ubiegłorocznych albumów, i może nawet do jednego lub dwóch winyli - o ile czas pozwoli.
Podsumowania roku nie ma i nie będzie. Nie potrafię jak dawniej, poza tym, inne dziś czasy, inne emocje, nikt już tego w obecnych realiach nie potrzebuje. Ja także, przez co nawet nie zaglądam do żadnych zestawień. Nie chce mi się; nuda, nuda, jeszcze raz nuda. Idę o zakład, że w czołówkach Tool, Rival Sons, Rammstein, Iggy Pop, i oby tylko Nick Cave - bo naprawdę tego wart. Dzisiejsi dziennikarze do bólu przewidywalni, dlatego ich zestawienia nie przykuwają mojej uwagi. Wszyscy jadą na tym samym, wyzbytym oryginalności wózku.
Do usłyszenia ...





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"