czwartek, 29 marca 2012

UFO - "Seven Deadly" - (2012) -

 UFO - "Seven Deadly" - (Steamhammer / SPV) -  **3/4



Aby w ogóle dać jakiekolwiek szanse tej płycie, należy niemal całkowicie zapomnieć o czasach kiedy to UFO rzucali w nas albumowymi petardami, w rodzaju "Force It" czy "No Heavy Petting". O fenomenie koncertowym "Strangers In The Night" wspominać już nie powinienem, by nie dobijać samych muzyków. Dzisiejsze UFO, to ciężka kolos maszyna, która rozpędza się, lecz sapie i dyszy już przy truchcie. Z dawnych lat pozostało niestety tylko logo zespołu i charakterystyczny głos Phila Mogga.  Dobre i to, bo gdyby zabrakło "tego" głosu, to w ogóle nie byłoby już o czym mówić. Personalnie, to jeszcze rzecz jasna należy wymienić Andy'ego Parkera i Paula Raymonda, z dawnego składu.
Problem tej niegdyś kapitalnej grupy nie tylko tkwi w mało ciekawym repertuarze zawartym na "Seven Deadly". Nieporadność grupy utrzymuje się od lat kilkunastu. Po znakomitej płycie "Walk On Water" (1994 w Japonii/ 1995 reszta świata) i po szumnym powrocie Michaela Schenkera, bywało albo przeciętnie, albo najczęściej wręcz źle. Nie wiem czy byłbym w stanie począwszy od płyty "Covenant" po właśnie wydaną "Seven Deadly", wykroić jedną niezłą płytą, spośród wszystkich zawartych tam kompozycji. Panowie najczęściej grają na jedno tempo, robiąc z siebie bardziej przyciężkawą kapelę blues rockową, niż to do czego byli powołani. Brak ciekawych melodii, fajnych przejść czy interesujących solówek gitarowych, to elementy charakteryzujące mękę przez jaką przechodzą muzycy i ich dawni fani (w tym i ja), którzy wciąż nie tracą wiary, że może jeszcze kiedyś....
Najnowsze dzieło UFO, to i tak najlepsza płyta od niepamiętnych czasów, zawierająca cztery dobre utwory.. Aż cztery, chciałoby się krzyknąć, bowiem statystyki mocno pogarsza wyżej wymieniony okres (mniej więcej po 1-2 dobre utwory na cały album). Tak więc, biorąc pod uwagę, że limitowana edycja "Seven Deadly" zawiera kompozycji 12, to matematycznie rzecz ujmując dobre 1/3 płyty nie jest wynikiem złym. Chociaż trudno będzie przecież uwierzyć moim słowom komuś, kto właśnie teraz rozpoczyna słuchanie tejże płyty, albowiem akurat pierwsze dwa otwierające ją utwory, są nad wyraz dobre!. W "Fight Night" nawet nie rażą kiepskie żeńskie chórki, gdyż żarliwa i kąsająca gitara dobrze nadaje tonu, a Phil Mogg śpiewa z taką pasją jak w chwalebnych czasach. Drugi utwór jest jeszcze lepszy. Co tam lepszy, to najwspanialsza rzecz od płyty "Walk On Water". To takie UFO jakiego chciałbym słuchać wiecznie. Kompozycja nazywa się "Wonderland" i spełnia wszystkie kryteria dobrego klasyka hard'n'heavy.  Mocny, melodyjny i kąśliwy to numer.  Z tnącą jak brzytwa gitarą i wspaniałą solówką Vinnie'ego Moore'a. Wreszcie! - chce się krzyknąć. Nie można tak częściej? Niestety po takim fajerwerku zabawa się kończy. Przez najbliższych kilka nagrań będzie to czego w UFO nie znoszę. Te ich średnie toporne tempa, wyprute z jędrności brzmienia, i jeszcze takie jednolite i miałkie dośpiewywanie do i tak jałowych melodii. Okropieństwo.  I kiedy już na wysokości siódmego utworu na płycie, jakim jest "Steal Yourself", człowiek ma ochotę skrócić swe cierpienie i wyłączyć dalszą mękę Mogga i spółki, to niczym upragniona oaza na pustyni wyrasta "Burn Your House Down". To dla mnie numer dwa tej nieszczęsnej płyty.  Ten lekko bluesująco-hard rockowy kawałek jest podany w średnim tempie, w uroczo leniwej formie na pograniczu ballady i łagodnej odmiany hard rocka. Ponownie piękne solo na gitarze podaje Vinnie Moore. Brawo! Zupełnie jak niegdyś poczciwy Michael Schenker. Czyli z taką gitarą, która śpiewa. Następujący po nim blues, z towarzyszącą mu harmonijką, jest taki jak jego tytuł "The Fear". Po nim następuje kompozycja "Waving Good Bye", kończąca przy okazji podstawową część płyty.  I to jest ten czwarty dobry moment tegoż dzieła. Melodia niczym szczególnym może i nawet się nie wyróżnia, ale to taki utwór z przejmującym śpiewem Mogga i pięknie pojedynkującymi się ze sobą gitarami.
O dodatkowych dwóch kompozycjach można napisać tyle, że gór nie przenoszą, lecz.....  Pierwszy z nich nieco zadziorny, nawet z fajnie torpedującą gitarą, lecz ponownie z nieznośnie nijaką melodią. Za to, finałowy trzy minutowy "Bag O' Blues", powinien przypaść do gustu entuzjastom chicagowskiego bluesa. Mogg śpiewa tutaj przy akompaniamencie pianina. Niczym w jakimś nocnym barze, gdzieś daleko za rogiem od głównej ulicy, w którym barman przeciera po zakończonej robocie zabrudzoną ladę, przy której jeszcze ostatni gość dopija drinka i kończy dopalać papierosa. Jeśli ten dodatek potraktować serio, to i on stanowi o pozytywnym aspekcie nowego UFO, i podwyższa średnią tego mimo wszystko bardzo przeciętnego albumu.  Choć i tak najlepszego od dawien dawna.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

wtorek, 27 marca 2012

SUNSTORM - "Emotional Fire" - (2012) -

 SUNSTORM - "Emotional Fire" - (FRONTIERS) -  ****2/3



Miałem to szczęście, że głos Joe Lynn Turnera stanął na mojej drodze życiowej w okresie młodzieńczych największych muzycznych fascynacji. Artysta od razu stał się jednym z moich ulubionych śpiewaków. I być może dlatego album "Difficult To Cure", grupy Rainbow, tyle dla mnie znaczy. A tylko niewiele mniej, inna Rainbow'owska płyta "Bent Out Of Shape". Zawsze lubiłem w jego głosie tę delikatną chrypkę. A to, że artysta śpiewał pełnią płuc dodawać chyba nie muszę. Trudno sobie wyobrazić, by w tamtych konkurencyjnych czasach dla takiego grania Ritchie Blackmore wziął przeciętniaka pod własne skrzydła. No, może wyjątkiem faktycznie okazał się Dougie White, późniejsze gardło nr 1 w Rainbow. Wokalista być może niezły, ale to wszystko co można dobrego o nim powiedzieć. Wracając do Turnera, do dzisiaj pojąć nie mogę dlaczego tak bardzo krytykuje się wspaniałą płytę "Slaves And Masters", jedyną jaką popełnił z Deep Purple. Cóż..., świat widać pełen jest niesprawiedliwości.
Chciałbym poinformować, że wydana właśnie trzecia płyta grupy Sunstorm, w której wokalnie przewodniczy  nie kto inny jak właśnie J.L.Turner, jest dziełem nie tyle co dobrym, a wręcz wybitnym. Jeśli idzie o ten rodzaj grania.  Znajdą się rzecz jasna jak zwykle niezadowoleni, jednak tych pragnę odesłać do "must be the music", "bitwa na głosy" lub innych strasznych miejsc.
Jako, że Joe w swoim artystycznym życiu często bywał (i bywa nadal) zapraszany do podśpiewywania w chórkach (ale i nie tylko), i to na kilkudziesięciu różnych płytach, u boku znajomych, przyjaciół, jak i zupełnie mu obcych, tak też w jego karierze wydarzyło się na tyle wiele ciekawego, iż teraz sam może sobie z dawnych wspomnień utkać niejedno własne dzieło. Album "Emotional Fire" jest tego ewidentnym przykładem.
Zamysłem tejże płyty jest hołd dla melodyki rodem z lat 80-tych. A i często dla kompozycji, w których nasz bohater miał przyjemność brać bezpośredni udział.  Jak choćby w piosence "Gina", z albumu "The Hunger" Michaela Boltona. Dziś nowa wersja tej piosenki jest jedną z wielu pereł najnowszej  produkcji Sunstorm. Michael Bolton zanim w latach 90-tych przerzucił się na ckliwe balladki, to wcześniej bywał rockmanem z krwi i kości. Niektóre jego płyty bywały wręcz kapitalne. Fani melodic rocka spod znaku Bon Jovi, Foreigner czy Journey, powinni je znać obowiązkowo niczym amen w pacierzu. Dlatego, poza utworem "Gina" niech nie zdziwi nas obecność w tym zestawie innego śpiewanego niegdyś "killera" przez Boltona , jakim jest "You Wouldn't Know Love" (ach, cóż za melodia!!!). Tytułowy zaś "Emotional Fire", śpiewała w 1989 r. Cher na "nieco metalizującej" płycie "Heart Of Stone". Na której także znalazła się jej interpretacja "You Wouldn't Know Love". Na tej także wybornej płycie nie zabrakło także Michaela Boltona, który przecież w tym samym 1989 r. nagrał tę kompozycję na własnej płycie "Soul Provider". Szkoda, że ostatniej z tego typu graniem.  Warto dodać przy okazji, że J.L.Turner podśpiewywał chórki na dwa lata wcześniej wydanej płycie Cher. Ach, dużo by tu pisać, a przecież moim zadaniem i celem, jest przekonać ewentualnych czytelników do całej płyty "Emotional Fire". Oczywiście mogę wylać dziesiątki chwalebnych słów na jej temat. Żaden jednak epitet czy porównanie, nie będą w stanie oddać kapitalnej atmosfery, jaka panuje na tej bezbłędnie melodyjnej płycie. Za wysokość noty niech zatem poświadczy fakt, iż "Emotional Fire" nie wychodzi na spacer z mojego odtwarzacza, bo na razie o wolnym nie ma mowy.  Zmuszam tę płytę do niewolnictwa i maltretowania mych uszu 24 godziny na dobę przez 7 dni tygodnia. Jest tutaj jedna piękna i finałowa zarazem ballada "All I Am" oraz dziesięć pop-rockowo-metalizujących piosenek, w których zwrotki, refreny, głos Turnera i świetne aranżacje, przyjemnie pieszczą uszy fana takiego łojenia . W dodatku do tego stopnia, iż z pewnością siebie, całą otaczającą ją arogancją czy bezczelnością oznajmiam, iż "Emotional Fire" , to już na pewno jedna z najlepszych płyt tego roku. Przy okazji, bijąca na głowę dwa wcześniejsze wydawnictwa tego zespołu. Skądinąd wydawnictwa także całkiem udane.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

poniedziałek, 26 marca 2012

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 25 marca 2012 - Radio "Afera" Poznań 98,6 FM

"NAWIEDZONE STUDIO"
program z 25 marca 2012
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl






CHER -- "Heart Of Stone" - (1989) -
- You Wouldn't Know Love
- Emotional Fire


SUNSTORM - "Emotional Fire" - (2012) -
- Lay Down Your Arms
- Follow Your Heart


THE POODLES - "Performocracy" - (2011) -
- I Want It All


TREAT - "Coup De Grace" - (2010) -
- Skies Of Mongolia


AXEL RUDI PELL - "Circle Of The Oath" - (2012) -
- Before I Die
- Lived Our Lives Before


UFO - "Seven Deadly" - (2012) -
- Waving Good Bye


NAZARETH - "No Jive" - (1991) -
- Tell Me That You Love Me (single version) - bonus track


TREAT - "The Pleasure  Principle" - (1986) - zagrane z LP
- Waiting Game
- Eyes On Fire
- Fallen Angel
- Strike Without A Warning


BRUCE SPRINGSTEEN - "Wrecking Ball" - (2012) -
- We Are Alive


NEW ORDER - "Republic" - (1993) -
- Ruined In A Day


BAD LIEUTENANT - "Never Cry Another Tear" - (2009) -
- Summer Days
- This Is Home


THE STRANGLERS - "The Hit Men - The Complete Singles 1977-1991 Plus Selected Album Tracks" - (1996) -
- Peaches - /oryginalnie na I-szym LP "Rattus Norvegicus", 1977/


THE STRANGLERS - "Norfolk Coast" - (2004) -
- Norfolk Coast


THE STRANGLERS - "Giants" - (2012) -
- Another Camden Afternoon
- Freedom Is Insane
- Adios (Tango)


MARILLION - "marillion.com" - (1999) -
- Deserve
- Go!
- Rich
- House


GAZPACHO - "March Of Ghosts" - (2012) -
- Black Lily


DAVID BOWIE - "Hours..." - (1999) -
- If I'm Dreaming My Life


EURYTHMICS - "1984 (For The Love Of Big Brother)" - (1984) -
- Ministry Of Love
- Room 101

TEARS FOR FEARS - "The Hurting" - (1983) -
- Mad World
- Pale Shelter

GRZEGORZ SKAWIŃSKI - "Me & My Guitar" - (2012) -
- Stratosphere



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

piątek, 23 marca 2012

Wiosno, jesteś dla nas "numerką jedynką"

Poranne piękne słońce nieco mnie przymuliło. Zrobiło się miło, ciepło. Szedłem na przystanek tramwajowy gapiąc się na ćwierkające ptaki, i z animuszem goniące je rozentuzjazmowane dwa psiaki. Wiosna pomyślałem. I to już nie proroctwa czy marzenia, a fakt. Wiosnę mamy od blisko trzech dni. Choć nigdy nie wiem jak ją (czytaj: od kiedy) liczyć. Według kalendarza, termy, astrologii, czy czegokolwiek. Różne źródła różnie podają, ale co tam... Wiem, że na pewno wiosenka już jest. Gruba kurtka z szalikiem wylądowały w szafie (oby na długo!), a lekkie odzienie przywitało się ze mną , niczym najbliższy przyjaciel. Z wieloma uściskami i radosnymi łzami w oczach. Raptem świat zaczął mi smakować inaczej. Już sam widok radośnie krzyczących dzieciaków na placu zabaw pozytywnie przyćmił nudziarskich studentów, których problemy codziennie muszę wysłuchiwać w tramwaju. Ludzie!!! , wiosna przyszła. Uśmiechnijcie się. Jest pięknie. Nie warto podręcznikami zakrywać oczu, by jej nie zauważyć. Pozostałym opcjom wiekowym także rzucę, zostawcie już te emerytury, te rządzące koalicje i opozycje. Wyłączcie telewizyjne newsy. Tam tylko przemoc, nienawiść, terroryzm (w tym także ten polityczny). Nie dawajcie satysfakcji garniturom, oni wasze życie ułożyli pod swoje krawaty. Zacznijcie dostrzegać przyrodę, która się budzi z głębokiego zimowego snu. Posłuchajcie sobie fajnych płyt. Jestem pewien, że każdy z was ma ich trochę. Dzisiaj rano zobaczyłem hasło reklamowe na dużym aucie dostawczym "jesteś dla nas numerem jeden". Uwierz, że jesteś numerem jeden dla siebie, i zostaw problemy smutnych za sobą. Acha, oczywiście doceniając szerzący się feminizm, owe hasło należałoby zmodyfikować na rzecz emancypantek , jako: "jesteś dla nas numerką jedynką", bo jeszcze mnie jakaś "filozofka" (dawniej pani filozof, jeśli czytają mnie odhibernowani) przywoła do porządku.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

GRZEGORZ SKAWIŃSKI - "Me & My Guitar" - (2012) -

GRZEGORZ SKAWIŃSKI - "Me & My Guitar" - (UNIVERSAL) -  ***1/3



Lubię Grzegorza Skawińskiego, jednak nie należę do bezkrytycznych fanów jego twórczości. Jakoś nigdy nie przepadałem za Skawalker, nie znoszę O.N.A., za to uwielbiam pierwsze cztery płyty Kombi oraz jedyną jak dotąd solową płytę artysty , wydaną w 1989 roku. Gdy niedawno obiegła Polskę wieść o nowej solowej płycie Pana Grzegorza, podskoczyłem z radości, mając wciąż w pamięci kapitalny album "Skawiński". Jednak po chwili nasunęły się pewne obawy,  w końcu od tamtego longplaya upłynęły długie 23 lata. Zanim nastawiłem sobie to najnowsze dzieło, zatytułowane "Me & My Guitar", zestawiłem wcześniej obok siebie okładki obu solowych płyt Grzegorza Skawińskiego. Na debiucie (do dzisiaj nie wydanym na CD - kryminał !!!) widzimy artystę w kapeluszu a'la Stevie Ray Vaughan, w modnych wówczas przetartych dżinsach, w stylowym kowbojskim obuwiu z łańcuchami, krótkiej skórzanej kurtce, no i oczywiście z ukochanym w obu dłoniach sześciostrunowcem.  I tak jak muzyk wyglądał, tak też wówczas grał. Blisko mu było do białych blues rockmanów, bądź do amerykańskich pirotechników gitarowych, typu Richie Sambora, Ted Nugent czy Aldo Nova. "Skawiński", był płytą zrobioną z polotem, ze świetnymi melodiami, smakowitymi solówkami oraz z utrzymaną w amerykańskim duchu produkcją. Szkoda, że album ten nie został należycie u nas doceniony, ale cóż...  Tyle wspomnień z tamtych czasów, bo właśnie obok tamtej płyty leży już okładka najnowszego dzieła "Me & My Guitar". Okładka, która od razu zdradza, że dawne czasy minęły bezpowrotnie. Mistrzunio wygląda nowocześniej - jak na dzisiejszego rasowego rockmana przystało. Szczególnie wygolona głowa (poza elegancko przyciętą bródką) i zalew tatuaży na obu rękach zdradzają, że nie będzie tutaj miejsca dla żadnych słodyczy.  I tak właśnie jest. Napór i zmasowany atak ciężkiego brzmienia , z turbo doładowaniem, następuje wraz z otwierającym całość nagraniem "Ship Of Fools". O ile Skawiński śpiewa po swojemu, czyli w miarę łagodnie, nawet w teoretycznie wykrzyczanych partiach refrenu, to moc jego gitary miażdży po drodze wszystko co napotka. Z pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś nieznany numer Zakka Wylde'a, ale zajrzawszy do książeczki albumu zauważyłem, że wszystko tutaj napisał autor tejże płyty. Pierwszych pięć minut szybko przeleciało, a tu już kolejny czad w postaci "New Better World". Ponownie zmetalizowany utwór z agresywnym brzmieniem a'la Zakk Wylde, i ponownie łagodzący całość Skawiński, który śpiewa swobodnie i w miarę delikatnie, choć w solówce gitarowej przebiera po strunach niczym przelatujący obok nosa pędzący sprinterzy. Ale nie ma czasu na odpoczynek, bowiem po chwili otrzymujemy 3-minutowego bluesa "Last Thing", takiego w stylu czarnoskórego Alberta Kinga wymieszanego z bielą S.R.Vaughana. Fajny numer, trzeba przyznać. Kolejne nieco ponad cztery minuty, to taki sympatyczny utwór dziwoląg. Utwór tytułowy. Monotonny, w sumie z dość przeciętną i błahą melodią, którego zadaniem jest stworzenie pola do popisów gitarowych dla 6 zaproszonych gości (Jacek Królik, Marek Raduli, Jacek Polak, Adam Darski, Piotr Łukaszewski i Marek Napiórkowski) ,plus siódmego - samego gospodarza.  Niby nic wielkiego, ale ma on coś w sobie. No i następuje środek albumu, nastrojowy i instrumentalny "Return To Innocence"". Taki trochę w stylu Gary'ego Moore'a z Joe Satrianim do spółki, chciałoby się porównać. Ładna melodia, nawet nieco romantyczna, lecz zagrana z zębem, by nie zemdliło prawdziwych wyznawców rocka. Następny w kolejności "Stratosphere" to taki nieco prog-rockowy utwór, z jazzowym odcieniem. Powinien przypaść do gustu entuzjastom Dream Theater, Liquid Tension Experiment, czy solowym produkcjom Steve'a Morse'a, gitarzysty Deep Purple. Jako siódmy, według porządku albumu , jest niezły i niby singlowy (bo kto dziś wydaje single?) "Strength To Carry On". Napisano przy nim, że to piąty utwór na płycie!, nie wiedzieć dlaczego?  Zresztą, przy piątym utworze zapisano, że jest szóstym, a szósty, że jest siódmym. Dziwne! Trochę to wprowadza zamieszanie, choć wszystko się zgadza według kolejności zapisu, a nie numerowania. Cóż, albo przyjąć, że artyści mają swoje prawa, albo to błędy edytorskie. Przedostatnią tutaj kompozycją jest instrumentalny "21-st Century Blues", z dołożonym saksofonem, wibrafonem, trąbką, itd... To moim zdaniem najmniej ciekawa kompozycja. Niezwykle jednolita i bez jakiegokolwiek zapamiętywalnego motywu.  Za to finałowy i także instrumentalny utwór "Over The Mountain", to śliczna rzecz. Ładna melodia, delikatny nastrój, nieco płaczliwa gitara. Do tego keyboardowy podkład i marszowa niczym z automatu wydobyta perkusja, ale wszystko tutaj do siebie uroczo pasuje. Trochę tu można odnaleźć z klimatu nagrań Joe Satrianiego, Jeffa Becka czy nieodżałowanego Gary'ego Moore'a.
Reasumując, ciekawa to płyta, choć nie do końca w moim guście. Jednak i tak się z niej cieszę, albowiem na naszej skromniutkiej (w tego typu graniu) scenie, album "Me & My Guitar" jest ważnym wydarzeniem, którego nawet jeśli się nie pokocha, to warto go przynajmniej z radością odnotować.

P.S. Wśród zaproszonych tutaj muzyków, mamy m.in. basistę Waldemara Tkaczyka oraz jego syna perkusistę Adama Tkaczyka, będących przy okazji kolegami Grzegorza Skawińskiego z grupy Kombii.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

czwartek, 22 marca 2012

(Wasze) ulubione okładki płyt - zdjęcia, część 14

w nawiązaniu do postu "ulubione okładki płyt" z dnia 16 marca br., następuje ciąg dalszy - część 14

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

  poniżej oryginalny komentarz "Negative-a (Volume 2) do posta "ulubione okładki płyt":



 
W wolnej chwili przejrzałem jeszcze raz swoją płytotekę i wyłowiłem kilka pięknych okładek. Oto i one:


 
 The Mission "Carved In Sand" - mój absolutny faworyt graficzny z przebogatej dyskografii The Mission. Piękna i tajemnicza okładka, przywodząca trochę na myśl grafikę "Angel Dust" Faith No More. Niemniej to Misjonarze byli pierwsi i to czaplę z "Carved In Sand" uznaję za najwspanialszą. Zresztą to nie jedyna czapla na tej okładce. Kto wie ile ich w sumie jest?








 
 Soror Dolorosa "Blind Scenes" - niesamowita okładka tak samo jak i muzyka zawarta na tym albumie. Dużo w niej symboliki i odwołań do historii starożytnej. Ciekawe czy to tylko taka stylizacja, czy też artysta przemycił w tym obrazie jakieś autentyczne historie z tamtych czasów.










 The Damned "Phantasmagoria" - gotycka okładka w dorobku niegotyckiego zespołu. Owszem, płyta ta nawiązuje do mrocznego grania, ale był to wyjątek potwierdzający regułę. Sama okładka emanuje mroczną atmosferą i prawdziwie gotyckim klimatem. Piękna kobieta odziana w czarną pelerynę, przemierza nocą cmentarz. Niby nic, a jednak robi wrażenie.








---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

(Wasze) ulubione okładki płyt - zdjęcia, część 13


w nawiązaniu do postu "ulubione okładki płyt" z dnia 16 marca br., następuje ciąg dalszy - część 13

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


 poniżej oryginalny komentarz "Hubert"-a do posta "ulubione okładki płyt":


Witam, trochę zgapiłem się w temacie ulubionych okładek płyt a jak widać pomysł trafiony w dziesiątkę.Fajnie nacieszyć oko, tym bardziej tymi których się nie znało.
Mimo wszystko podzielę się tez swoimi:

Nosound "Sol29" - zdecydowanie jedna z moich ukochanych okładek. Aż chciałoby się usiąść na jednej z tych ławek z ukochaną osobą i napawać się widokiem otoczenia jak i muzyką z tej płyty.










Lucifer's Friends "Lucifer's Friends"- Panowie z okładki od razu dają nam do zrozumienia, że na tym albumie nie znajdziemy muzyki zespołu Jackons Five!











Marillion "Fugazi" pierwsza z trzech płyt zakupionych przeze mnie, wydaje mi się już jako świadomego słuchacza muzyki. Okładka ta zawsze przyprawiała mnie o ciarki, zresztą tak pozostało do dzisiaj.









The Doors "Strange Days" - Super pomysł oddający charakter tej płyty i tego genialnego zespołu.Niestety równie dobrej okładki już nie powtórzyli, na szczęście z muzyką było zupełnie inaczej.










Tonton Macoute "Tonton Macoute"-Wydaje mi się że to coś na pograniczu dzieła sztuki, naprawdę można się napawać tym widokiem po rozłożeniu całej okładki.










The Rolling Stones "Beggars Banquet" - Nie wiem co brudniejsze,kibel na tej okładce czy muzyka z tej płyty. Nie spłukiwać!











Le Orme"Felona E Serona"-po prostu piękna,komentarz zbyteczny.
Oczywiście to mały promil z tych ulubionych....













Mam jeszcze dwie faworytki do "anty-okładki" !!!: 


Ziyo"Tetris"- Naprawdę szkoda ze taki fajny zespół,tak dobrą muzykę opakował w coś tak okropnego. Autora tej okładki należałoby skazać przynajmniej na dziesięć lat ciężkich robót ;-)









Eulenspygel "Eulenspygel 2"- patrząc na tą okładkę zupełnie nie przeszkadza mi, ze jedno jajko podrożało do złotówki. Zupełnie nie mam ochoty na jajecznice.









 

Hubert

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

środa, 21 marca 2012

THE SOUND OF ARROWS - "Voyage" - (2011) -

 THE SOUND OF ARROWS - "Voyage" - (SKIES ABOVE) -  ***



Przykład płyty "Voyage" pokazuje, że syntezatorowy pop, który najlepiej się miał w latach 80-tych, wciąż  inspiruje młodych twórców.  Pod tymże dziełem podpisuje się młody debiutujący właśnie szwedzki duet The Sound Of Arrows. Płyta ta została bardzo entuzjastycznie przyjęta w ich kraju, zdobywając wiele różnych prestiżowych nagród, czas więc na podbój Europy (a może i ...?).
Na "Voyage" otrzymujemy jedenaście zgrabnych melodii, utrzymanych w nastroju dream-pop. Czasem z lekka ociera się to o Pet Shop Boys, innym razem o wczesny Red Box, bądź Boytronic, Alphaville, itd...  Nie jest to żadne wybitne dzieło, ot po prostu miła płytka do posłuchania na jakiejś smakowitej prywatce. Spełniając raczej rolę przyjemnie snującego się tła. "Voyage" nie ma żadnych szans  z wyżej wymienionymi Pet Shop Boys czy Alphaville, choć trafiła na tę płytę jedna bardzo ładna piosenka, która jest warta przysłowiowego grzechu. A jest nią "Ruins Of Rome". Ten pięcio i półminutowy kawałek jest naprawdę przeuroczy i mógłby być ozdobą niejednej płyty Red Box czy Alphaville. Sączy się leniwym nastrojem, towarzyszy mu dziecięcy chórek i syntezator wygrywający patetyczny motyw niczym trąbka. Wokalista śpiewa bardzo dostojnie, a chwilami nawet półszeptem. Troszkę dziwnie kończy się to nagranie. Melodia przewodnia znika, pojawia się kilkanaście sekund przerwy, po czym wyłania się zupełnie inny motyw, który w konsekwencji płynnie przechodzi do utworu "Longest Ever Dream", stając się jego główną melodią. Tak przy okazji "Longest Ever Dream", to drugi najładniejszy fragment płyty "Voyage".  Pomimo, iż na singiel wytwórnia Skies Above wywindowała skoczny i wesoły "Magic", śpiewany przez dziecięcy chórek w refrenie jako M.A.G.I.C. (em, ej, dżi, aj, si).
Krótko mówiąc, album "Voyage" powinien przypaść do gustu sympatykom nieskomplikowanego electro-popu, utrzymanego w podniosłym i romantycznym nastroju, w którym liczą się ładne, a wręcz nawet słodkie melodie. Czasem aż nazbyt słodkie, co doprowadziło mnie  po wysłuchaniu całej tej płyty do intensywnych poszukiwań czegoś słonego, w celu przywrócenia równowagi.

P.S. Okładka jak widać uboga, ale posiadam tylko wersję promo, którą to i tak musiałem zakupić. 


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

wtorek, 20 marca 2012

(Wasze) ulubione okładki płyt - zdjęcia, część 12

  w nawiązaniu do postu "ulubione okładki płyt" z dnia 16 marca br., następuje ciąg dalszy - część 12

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


poniżej oryginalny komentarz "panhard"-a do posta "ulubione okładki płyt":
  

 
Francoise Hardy - "In English" (1966 r., wydanie francuskie, wytwórnia disques vogue).
Lata sześćdziesiąte. Na okładce zdjęcie niezwykle urodziwej artystki. Trochę smutny wyraz twarzy. W rękach gitara. Nic więcej nie potrzeba. Urocza okładka, a na płycie, tak jak i w całym przebogatym repertuarze tej francuski, są piękne piosenki zaśpiewane bardzo ładnym i delikatnym głosem.







Fleetwood Mac - "Heroes are Hard To Find"
Ta okładka przykuła moją uwagę. Nie znając nic z repertuaru F. Mac poza albumem Tango In The Night i paroma szlagierami z lat 60' kupiłem tą płytę, a później inne także
r e w e l a c y j n e (!) albumy Bare Trees i Future Games. Od ubiegłorocznej wiosny muzyka z tych płyt bardzo często mi towarzyszy. Nie mogę przestać jej słuchać
Wracam do okładki. Front jest dość osobliwy. Mimo wszystko efekt pozostaje interesujący. No i kto tak nie robił jako dzieciak..., ten wiele stracił.
Odwracamy okładkę. Zdaje się, że niezły ubaw musiał mieć zespół podczas sesji zdjęciowej. Nie wiemy ile klatek fotograf wtedy wystrzelał, ale chyba trudno o lepszy wybór.
Świetnie uchwycona chwila niewymuszonej radości. Jak do tej pory jest to mój nr 1 wśród okładek ze zdjęciami zespołów.



Jethro Tull - "Heavy Horses"… już było, więc "Stand Up".

Bardzo lubię okładkę tej płyty. Zwłaszcza wielką radochę sprawia jej otwieranie.
Postaci muzyków zostały zabawnie przedstawione za pomocą drzeworytu. Trochę przypomina to jakieś podhalańskie ryciny. Przy rozkładaniu okładki zespół w iście zakopiańskim stylu robi „stand up”. Przepraszam Górali, wiem że się nie znam i różnic pewnie jest więcej niż podobieństwa, ale czy nie wystarczy kieliszek Śliwowicy by na rewersie okładki zobaczyć Giewont, a już na pewno Przełęcz między Kopami ?
Znakomita jest taka okładka z niespodzianką. Swoją drogą ciekawe ile nadgodzin musieli przesiedzieć pracownicy wydawnictwa i ile naprzeklinali wklejając te „stand upy” do każdej okładki przed ukazaniem się pierwszego nakładu płyty.


 
China Crisis - "Working with Fire and Steel Possible Pop Songs Volume Two" – uff.

Jest to okładka o bardzo ładnym kolorycie. Po obu stronach krajobrazy przemysłowe zostały zestawione z akwarelami przedstawiającymi trawy. Wszystko to łącznie z nazwą zespołu i tytułem płyty, umieszczonymi u góry na białym tle tworzy niezwykle udaną kompozycję. Całość sprawia bardzo przyjemne odczucia estetyczne. Jest to naprawdę wysokiej próby wzornictwo okładkowe.




Fleetwood Mac – "Tango in the Night"
Piękny obraz. Z internetu wiemy, że dzieło było wykonane przez australijskiego artystę na podstawie malarstwa Henri’ego Rousseau. Oryginał wisiał w domu u Lindsey’a Buckinghama.


 







pozdrawiam
Michał

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

(Wasze) ulubione okładki płyt - zdjęcia, część 11

w nawiązaniu do postu "ulubione okładki płyt" z dnia 16 marca br., następuje ciąg dalszy - część 11

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 poniżej oryginalny komentarz "LiamBratNoela" do posta "ulubione okładki płyt":


 
 
Lou Reed - "Transformer"
 












David Bowie - "Diamond Dogs"
 












Kate Bush - "The Dreaming"
 













U2 - "War"
 












Pink Floyd - "A Momentary Lapse of Reason" 













Sonic Youth - "Murray Street"












Blur - "Think Tank"













Maanam - "O!"

 










 Z poważaniem,
LiamBratNoela


-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

 

 Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

 

(Wasze) ulubione okładki płyt - zdjęcia, część 10

w nawiązaniu do postu "ulubione okładki płyt" z dnia 16 marca br., następuje ciąg dalszy - część 10

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

poniżej oryginalny komentarz "TOmek" do posta "ulubione okładki płyt":

Witam.


Dire Straits - "Brothers In Arms" - wspaniała gitara na tle chmur unosząca się w powietrzu. Tak jak muzyka na płycie.












Katherine Crowe - "Missionary Girl" - fragment ciała nagiej kobiety, w tle fabryki dymy z kominów przemysłowych. Ile ja się zastanawiałem, czy ta kobieta to Katherine Crowe, jak wygląda ta kobieta i jak w ogóle wygląda Krucza Kaśka



Katherine Crowe - "Unbreakable" - Samotne drzewo na pustkowiu, wygięte jakby targane huraganowym wiatrem, a jednak stoi wbrew wszystkim przeciwnościom. Tak jak sama Artystka.











Queen - "The Miracle" - za pomysł - genialny
Queen - "Made In Heaven" - genialna jak dla mnie okładka. Fredie w geście triumfu z zaciśniętą pięścią, a z drugiej strony odwrócone postaci reszty kompanów z zespołu. Zapatrzeni gdzieś w przyszłość - zupełnie nieznaną.









Deep Purple - "Perfect Strangers" - bardzo prosty pomysł i prosta okładka, a jednak dla mnie bardzo ładna - po prostu, a w powiązaniu z muzyką, hmmm...











Starsailor - "Love Is Here" - jest w niej coś fantastycznego. Zawsze podobały mi się takie motywy "kolejowe" wybiegające w przód, w przyszłość.












Pozdrawiam
TOmek

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl

(Wasze) ulubione okładki płyt - zdjęcia, część 9

w nawiązaniu do postu "ulubione okładki płyt" z dnia 16 marca br., następuje ciąg dalszy - część 9


------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------


poniżej oryginalny komentarz "Szymon" do posta "ulubione okładki płyt":

Rewelacyjny wątek - to po pierwsze
Oto moje typy:
Stratovarius -  "INFINITY" (piękny, bajkowy widok, pływające, a właściwie latające delfiny i pokazanie dualizmu, świata, ale także człowieka).












Diary of Dreams - każda płyta ze wskazaniem na "PSYCHOMA" i "FREAK PERFUME" (ujęła mnie przede wszystkim technika - panoramiczność okładki; trochę to koresponduje z Porcupine Tree "Fear of the blank planet").



 


Arena - "THE VISITOR" (taki piękny rodem z High Hopes klimat, mrocznie, ale jednocześnie pięknie).

 










Lacrimosa - "INFERNO" (no cóż w takim piekle czyli pięknie chciałbym być po ostatnim dniu na ziemskim padole).

 










Grace Jones - "ISLAND LIFE" (czy to rzeźba czy ludzkie ciało??? oto jest pytanie; piękna bo łysa - do takiej długości włosów u kobiet mam słabość - Pani Jones).

 









Pendragon - "THE WINDOW OF LIFE" (cały świat w minimum).













Ayreon - "UNIVERSAL MIGRATOR" (ze wskazaniem na drugi dysk - kosmiczna podróż, ale kosmosem jest człowiek - pięknie także pod względem muzycznym!)











Mógłbym tu jeszcze wymienić każdą płytę Asia czy Lana Lane, ale pragnę trochę z polskiego podwórka też przedstawić - a dokładnie 2 płyty: Collage - "MOONSHINE" (piękny obraz mistrza Beksińskiego) oraz Albert Rosenfield - "THE BEST OFF..." (dziecko bawiące się nożem a dookoła niby krew ale to dżem - w okresie licealnym szalałem za taką muzyką).
I na koniec - tak naprawdę każda z tych płyt niesie ze sobą cudowną muzykę.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl