środa, 7 marca 2012

LYKKE LI - "Wounded Rhymes" - (2011) -

LYKKE LI - "Wounded Rhymes" - (ATLANTIC / WARNER MUSIC) -  ****



Od ukazania się "Wounded Rhymes" upłynęło już kilka miesięcy, a i ja potrzebowałem kilku z nich, by dorosnąć do muzyki tutaj zawartej. Jednak, gdy zaskoczyło....
Lykke Li, to młoda Szwedka, której rodzice to także artyści (w tym ojciec muzyk), zatem zdaje się, nie miała ona innego wyboru jak godnie kontynuować rodzinne tradycje. Lykke Li, zamiast jawić się kolejną słodką idiotką na scenie pop kultury, robi wrażenie artystki doświadczonej i serio podchodzącej do swojej, na razie krótkiej, twórczości. Serio, w jej przypadku, oznacza bycie młodą lecz wrażliwą, a nie napuszonym zgredem, tj. zgredką (poruszając się językiem z rzadka urodziwych feministek). Płynący w żyłach skandynawski chłód, tylko pomaga nadać większej wrażliwości jej piosenkom, do których teksty pisze sama, dzieląc się jedynie muzyką z kolegami z zespołu. Głównie z gitarzystą i producentem Bjornem Yttlingiem oraz Rickiem Nowelsem - grającym z reguły na organach i pianinie, a także okazjonalnie na gitarze.
Trudno opisać tę nieco ponad 40-minutową płytę, bo to co zawiera w sobie, to wciągające niespotykanym wdziękiem piosenki, przyprawione na retro nutę, z wykorzystaniem dzisiejszych dobrodziejstw techniki. Już pierwszy utwór zaprasza odbiorcę do lat 60-tych, przy okazji stawiając Lykke Li w otoczce buntu i uroczej niegrzeczności. Towarzyszące tutaj beatowe organki (a'la Hammondy) smakują równie dobrze co prowokujący śpiew Lykke Li, reszty dopełnia chwytliwa melodia. Ale to nie koniec mocnego uderzenia na samym początku. Kolejny na płycie "I Follow Rivers" posiada niemal tyle samo uroku co poprzednik, choć to melodia z kompletnie innej bajki. Lykke Li śpiewa znudzonym, nieco rozkapryszonym głosem, a całości klimatu i rytmu nadaje perkusja. Wszystkie pozostałe instrumenty są gdzieś na samym końcu sali. Melodia, choć podlana słodyczą, podrywa słuchacza do nieco narkotycznego tańca. Słowem: bomba! Ten utwór przechodzi płynnie do "Love Out Of Lust". To pierwsza z tych nieco smutniejszych i delikatniejszych piosenek. Zabrudzony głos Li wspaniale droczy się tutaj z delikatnymi smugami instrumentów elektronicznych oraz nadawanemu marszowemu tempu przez bite bębny. W takich mniej więcej kolorach, mieni nam się ta płyta. Czasem bywamy wraz z nią w odjazdowych beat-clubach dla niegrzecznych dziewczynek, jak choćby w "Get Some" czy "Rich Kids Blues", innym razem spotykamy bardzo przejmujące piosenki, które napawają rodzajem zadumy. I tutaj wyróżniłbym cudowną pieśń "Sadness Is A Blessing", a także finałową "Silent My Song". Absolutnie piękna płyta. Wciągająca i niewinnie czarująca zarazem.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl