Zabawę z okładkami płyt zainicjowaliśmy w piątek 16 marca. Niebawem przedstawię w następnych postach kolejne Wasze propozycje. Jako, że "Wyspiarski" Andrzej pierwszy nadesłał swoje faworytki, jego okładki zostają opublikowane już dzisiaj. Niewtajemniczonych zachęcam do przeczytania postu "ulubione okładki płyt" oraz wszystkich zamieszczonych tam komentarzy, co zaoszczędzi mi ewentualne wtajemniczanie kolejnych osób do naszej wspólnej zabawy, do której zapraszam i gorąco zachęcam !!!
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
poniżej oryginalny komentarz Andrzeja z Zielonej Wyspy do posta "ulubione okładki płyt":
Andrzej z Zielonej WyspyMar 16, 2012 06:06 PM
Panie Andrzeju dobrze Pan zrobił przypominając, że płyty to nie tylko muzyka, ale także cała oprawa graficzna, składająca się na dzieło, które możemy później chłonąc więcej niż tylko jednym zmysłem. No kto może ten może – wielbiciele MP3 muszą się zadowolić czytaniem danych technicznych ich odtwarzaczy.
W wolnej chwili zrobiłem sobie listę płyt, których okładki szczególnie działają na moją wyobraźnię. O każdej z nich mógłbym napisać opowiadanie, ale z przerażeniem stwierdziłem, że jest ich aż 13. Ciężko z jakiejkolwiek zrezygnować, więc – za co z góry przepraszam – wspomnę o wszystkich, starając się być możliwie zwięzłym.
Jethro Tull – „Heavy Horses” – genialność w prostocie, bezbłędne oddanie ducha muzyki fotografią. Dwa pociągowe konie i między nimi Ian Anderson odziany w tweedową marynarkę i kapelusik. Esencja brytyjskiej prowincji, jesieni spędzanej przy kominku z kuflem piwa w ręce, pochwała prostego życia... Jeśli ktoś chce więcej proszę się nie krępować, mogę tak w nieskończoność.
Camel – „Harbour of Tears” – skoro już jesteśmy przy okładkach z zieloną ramką to nie może zabraknąć tego albumu. Przeskakujemy zatem Morze Celtyckie i lądujemy w Cóbh – „Zatoce Łez”, porcie, który pożegnał miliony Irlandczyków szukających lepszego życia. Przejmujący kolaż kilku fotografii – smutnie wyglądających ludzi, anioła wieńczącego pomnik ofiar zatonięcia Lusitanii, transatlantyku wypływającego na pełne morze. Nie trzeba nic więcej. Przejmująca okładka do jednej z najbardziej wzruszających płyt w historii rocka. (Aż chciałoby się opisać „Dust and Dreams”, ale poprzestanę na tym jednym dziele grupy Camel)
Travis – „The Invisible Band” – zanim przejdę do nieco bardziej fantastycznych okładek, pozostanę jeszcze przez chwilę przy tych, gdzie fotografia porusza, daje do myślenia, czy zwyczajnie zachwyca. Jedną z nich jest właśnie ta zdobiąca wspomnianą wyżej płytę. Członkowi grupy stoją prozaicznie mówiąc w krzakach, a nad ich głowami rozpościerają się poskręcane konary ogromnego drzewa. Niesamowitego drzewa, takiego, które wydawać się może, że pamięta początki świata i niejedno ma do opowiedzenia. Wobec takiego ogromu, siły i długowieczności każdy człowiek zdaje się być „niewidzialny”. (proszę porównać tą okładkę z „If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You” grupy Caravan)
Faith No More – “Angel Dust” – po raz kolejny prostota, wręcz minimalizm, ale jakże wymowne. Lecąca czapla na błękitno-granatowym tle. Zawsze uważałem, że opuszcza ona ziemską atmosferę i wzlatuje w kosmos. Biały, nieskalany niczym ptak, uwalnia się z więzów grawitacji by szybować przez wieczność...
Dead Can Dance – „Within The Realm Of A Dying Sun” – fotografia grobowca rodziny Raspail na paryskim cmentarzu Perlachez. Biała postać o twarzy skrytej za woalką, bezradnie wznosi rękę ku okratowanemu okienku. Obraz emanuje beznadzieją, poczuciem straty, odgrodzenia, samotności, świadomością bariery nie do pokonania. Czysta rozpacz.
Enya – „And Winter Came...” – podobają mi się wszystkie okładki do płyt tej pani, a ta w szczególności. Widzimy na niej artystkę w zimowej scenerii, odzianą w białą zwiewną suknię, stojącą w zadumie na tle wyrzeźbionego w lodzie konia. Dla mnie jest w tym coś bajkowego. Coś jak zapomniana opowieść z dzieciństwa, zapach mroźnego wiatru, śnieg tańczący w świetle latarni, dobry sen, dziecięce marzenia...
W wolnej chwili zrobiłem sobie listę płyt, których okładki szczególnie działają na moją wyobraźnię. O każdej z nich mógłbym napisać opowiadanie, ale z przerażeniem stwierdziłem, że jest ich aż 13. Ciężko z jakiejkolwiek zrezygnować, więc – za co z góry przepraszam – wspomnę o wszystkich, starając się być możliwie zwięzłym.
Jethro Tull – „Heavy Horses” – genialność w prostocie, bezbłędne oddanie ducha muzyki fotografią. Dwa pociągowe konie i między nimi Ian Anderson odziany w tweedową marynarkę i kapelusik. Esencja brytyjskiej prowincji, jesieni spędzanej przy kominku z kuflem piwa w ręce, pochwała prostego życia... Jeśli ktoś chce więcej proszę się nie krępować, mogę tak w nieskończoność.
Camel – „Harbour of Tears” – skoro już jesteśmy przy okładkach z zieloną ramką to nie może zabraknąć tego albumu. Przeskakujemy zatem Morze Celtyckie i lądujemy w Cóbh – „Zatoce Łez”, porcie, który pożegnał miliony Irlandczyków szukających lepszego życia. Przejmujący kolaż kilku fotografii – smutnie wyglądających ludzi, anioła wieńczącego pomnik ofiar zatonięcia Lusitanii, transatlantyku wypływającego na pełne morze. Nie trzeba nic więcej. Przejmująca okładka do jednej z najbardziej wzruszających płyt w historii rocka. (Aż chciałoby się opisać „Dust and Dreams”, ale poprzestanę na tym jednym dziele grupy Camel)
Travis – „The Invisible Band” – zanim przejdę do nieco bardziej fantastycznych okładek, pozostanę jeszcze przez chwilę przy tych, gdzie fotografia porusza, daje do myślenia, czy zwyczajnie zachwyca. Jedną z nich jest właśnie ta zdobiąca wspomnianą wyżej płytę. Członkowi grupy stoją prozaicznie mówiąc w krzakach, a nad ich głowami rozpościerają się poskręcane konary ogromnego drzewa. Niesamowitego drzewa, takiego, które wydawać się może, że pamięta początki świata i niejedno ma do opowiedzenia. Wobec takiego ogromu, siły i długowieczności każdy człowiek zdaje się być „niewidzialny”. (proszę porównać tą okładkę z „If I Could Do It All Over Again, I'd Do It All Over You” grupy Caravan)
Faith No More – “Angel Dust” – po raz kolejny prostota, wręcz minimalizm, ale jakże wymowne. Lecąca czapla na błękitno-granatowym tle. Zawsze uważałem, że opuszcza ona ziemską atmosferę i wzlatuje w kosmos. Biały, nieskalany niczym ptak, uwalnia się z więzów grawitacji by szybować przez wieczność...
Dead Can Dance – „Within The Realm Of A Dying Sun” – fotografia grobowca rodziny Raspail na paryskim cmentarzu Perlachez. Biała postać o twarzy skrytej za woalką, bezradnie wznosi rękę ku okratowanemu okienku. Obraz emanuje beznadzieją, poczuciem straty, odgrodzenia, samotności, świadomością bariery nie do pokonania. Czysta rozpacz.
Enya – „And Winter Came...” – podobają mi się wszystkie okładki do płyt tej pani, a ta w szczególności. Widzimy na niej artystkę w zimowej scenerii, odzianą w białą zwiewną suknię, stojącą w zadumie na tle wyrzeźbionego w lodzie konia. Dla mnie jest w tym coś bajkowego. Coś jak zapomniana opowieść z dzieciństwa, zapach mroźnego wiatru, śnieg tańczący w świetle latarni, dobry sen, dziecięce marzenia...
Procol Harum – „Procol Harum” – można powiedzieć, że jest to okładka płyty „And Winter Came...”, odbita w lustrze z „Królowej Śniegu”. Biel zastąpiona czernią, bladolica dziewczyna zmierza w przeciwnym kierunku niż Enya, w tle rozłożyste drzewo i mrok. Utracona niewinność, naiwność zastąpiona ciekawością, zgubne fascynacje? Dziewczyna prowadzi nas w ciemność, co się w niej kryje? Rewelacyjny przykład grafiki z lat sześćdziesiątych. Piękna okładka!
Renaissance – „Novella” – albumem grupy Procol Harum uciekliśmy od fotografii i odtąd rządzić będzie tylko wyobraźnia malarzy. Nie inaczej jest ze wspomnianą płytą zespołu Renaissance. Wystarczy jeden rzut oka by wiedzieć, jaka ona będzie. Dwoje dzieci u kolan uśmiechniętej dziewczyny, zasłuchanych w historię, którą czyta ona z otwartej księgi, a w tle zamek o strzelistych wieżach. O czym ona opowiada? Może o księżniczkach i walecznych rycerzach, może o ukrytych skarbach i niebezpieczeństwach, które trzeba pokonać by je zdobyć, albo o zwykłym życiu, które też może być bajką?
The Moody Blues – „Every Good Boy Deserves Favour” – wiekowy czarnoksiężnik ofiaruje chłopcu o błękitnych oczach, lśniące kryształy. Czym one są, w jaki sposób zasłużył sobie na ten przywilej, dlaczego innym się nie udało? Kolejny przykład na cudownie liryczną i dającą pretekst do snucia marzeń okładkę.
Javier Navarrete – „Pan’s Labyrinth” – klimatycznie połączenie mroku debiutanckiego albumu Procol Harum z bajkowością The Moody Blues. Przerażona dziewczynka wtulona w ramiona monstrualnego fauna, a w tle ciemnozielone liście bluszczu i latające elfy. Czy nawet świat baśnie nie jest wolny od okrucieństwa otaczającego nas w realnym świecie? Zainteresowanych odsyłam do filmu i płyty.
Cat Stevens – „Teaser and the Firecat” – uwielbiam ten skromny rysunek autorstwa samego Cata Stevensa. Noc, księżyc w pełni, bezlistne drzewo, a na skraju drogi siedzi chłopiec w niebieskim cylindrze i wabi na „rybi ogon” ogniście rudego kota. Cały świat śpi uwolniony wreszcie od swych przyziemnych problemów, a mały włóczęga cieszy się nocą, księżycem i obecnością czworonożnego przyjaciela.
Fish – „13th Star” – oprawa graficzna tej płyty zwala z nóg. Potrzeba więcej niż kilku zdań by ją opisać, jeszcze więcej by zinterpretować. Ograniczę się do mojego ulubionego elementu tego dzieła. Przedstawia on antyczną łódź, na dziobie której stoi anioł – kobieta z latarnią w dłoni i spoglądając w rozgwieżdżone niebo przemierza ocean. Dokąd zmierza, czy wypatruje tytułowej „Trzynastej Gwiazdy”, czy powinniśmy iść za nią? Niech każdy sam odpowie sobie na te pytania.
Pendragon – „The Masquerade Overture” – Jadis już mnie uprzedził, ale muszę wymienić tą okładkę, bo jest zdecydowanie moją ulubioną z wielu pięknych, zdobiących płyty grupy Pendragon.
Dużo napisałem, więcej niż Pan Andrzej prosił. Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś kto rzuci okiem na którąś z omawianych przeze mnie okładak i poszuka odpowiedzi na pytania, którymi dziś szafowałem na prawo i lewo. Miłej zabawy!
Renaissance – „Novella” – albumem grupy Procol Harum uciekliśmy od fotografii i odtąd rządzić będzie tylko wyobraźnia malarzy. Nie inaczej jest ze wspomnianą płytą zespołu Renaissance. Wystarczy jeden rzut oka by wiedzieć, jaka ona będzie. Dwoje dzieci u kolan uśmiechniętej dziewczyny, zasłuchanych w historię, którą czyta ona z otwartej księgi, a w tle zamek o strzelistych wieżach. O czym ona opowiada? Może o księżniczkach i walecznych rycerzach, może o ukrytych skarbach i niebezpieczeństwach, które trzeba pokonać by je zdobyć, albo o zwykłym życiu, które też może być bajką?
The Moody Blues – „Every Good Boy Deserves Favour” – wiekowy czarnoksiężnik ofiaruje chłopcu o błękitnych oczach, lśniące kryształy. Czym one są, w jaki sposób zasłużył sobie na ten przywilej, dlaczego innym się nie udało? Kolejny przykład na cudownie liryczną i dającą pretekst do snucia marzeń okładkę.
Javier Navarrete – „Pan’s Labyrinth” – klimatycznie połączenie mroku debiutanckiego albumu Procol Harum z bajkowością The Moody Blues. Przerażona dziewczynka wtulona w ramiona monstrualnego fauna, a w tle ciemnozielone liście bluszczu i latające elfy. Czy nawet świat baśnie nie jest wolny od okrucieństwa otaczającego nas w realnym świecie? Zainteresowanych odsyłam do filmu i płyty.
Cat Stevens – „Teaser and the Firecat” – uwielbiam ten skromny rysunek autorstwa samego Cata Stevensa. Noc, księżyc w pełni, bezlistne drzewo, a na skraju drogi siedzi chłopiec w niebieskim cylindrze i wabi na „rybi ogon” ogniście rudego kota. Cały świat śpi uwolniony wreszcie od swych przyziemnych problemów, a mały włóczęga cieszy się nocą, księżycem i obecnością czworonożnego przyjaciela.
Fish – „13th Star” – oprawa graficzna tej płyty zwala z nóg. Potrzeba więcej niż kilku zdań by ją opisać, jeszcze więcej by zinterpretować. Ograniczę się do mojego ulubionego elementu tego dzieła. Przedstawia on antyczną łódź, na dziobie której stoi anioł – kobieta z latarnią w dłoni i spoglądając w rozgwieżdżone niebo przemierza ocean. Dokąd zmierza, czy wypatruje tytułowej „Trzynastej Gwiazdy”, czy powinniśmy iść za nią? Niech każdy sam odpowie sobie na te pytania.
Pendragon – „The Masquerade Overture” – Jadis już mnie uprzedził, ale muszę wymienić tą okładkę, bo jest zdecydowanie moją ulubioną z wielu pięknych, zdobiących płyty grupy Pendragon.
Dużo napisałem, więcej niż Pan Andrzej prosił. Przepraszam, ale nie mogłem się powstrzymać. Mam nadzieję, że znajdzie się ktoś kto rzuci okiem na którąś z omawianych przeze mnie okładak i poszuka odpowiedzi na pytania, którymi dziś szafowałem na prawo i lewo. Miłej zabawy!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)
nawiedzonestudio.boo.pl