środa, 29 stycznia 2014

APOSTOLIS ANTHIMOS TRIO - Poznań, klub "Blue Note", 28.01.2014

Trochę się zdziwiłem, gdy na bilecie zapisano Apostolis Anthimos Trio. Całe życie wymawiałem Anthimos Apostolis. Tak mi łatwiej i jakoś tak "melodyjniej". Niech zatem będzie jak być powinno, choć ja pewnie już się nie przestawię.
Szef, czyli Anthimos, na wstępie rzucił, że będzie to koncert jazzowy. I taki był. Z tym, że ja uściśliłbym nieco - jazz/rockowy. Lecz inny od SBB, gdyby ktoś tak pomyślał.
Nie podam Państwu tytułów kompozycji, ponieważ do tej pory nie słuchałem tej muzyki. Jednak dzisiejszy występ bardzo mi się podobał. I z tego co wiem, moim dwóm towarzyszom ze stoliczka, także. 
Anthimos Apostolis dyrygował całą "orkiestrą", grając na gitarze i okazjonalnie na instrumentach klawiszowych. Uroczo zresztą brzmiących. Mocno pod lata 70-te. Te późniejsze. Na gitarze Apostolis gra bardzo delikatnie i oszczędnie. Czasem leniwie przesuwa akordy, innym razem wpada w sidła wirtuozerii, nie psując ani jednej nuty. Co ważne, ponieważ niesamowity perkusista Krzysztof Dziedzic raz się sympatycznie pomylił, co od razu wywołało euforyczną falę oklasków i przyjazną salwę uśmiechów. Poza tym, facet grał kapitalnie. Pastwił się nad biednymi bębnami i talerzami (jeden talerz był zresztą w połowie popękany i połamany, a do tego jeszcze szczerbaty jak córeczka mego znajomego), niczym Zwierzak z Muppet Show. Swobodnie wyczuwając rytm, łamiąc schematy, częstokroć improwizując. No jak to w jazzie. Składu trio dopełniał bardzo elegancki i subtelnie "pływający" basista Robert Szewczuga. Ten, tak jak i jego koledzy, pokazał również spore umiejętności. I widać było, że granie sprawia mu dużo przyjemności.

Całkiem fajnie zgrana machina. 
Pomimo, iż koncert kilka razy się (w przerwach pomiędzy utworami) "zawieszał", albowiem panowie uzgadniali na gorąco repertuar. Na zasadzie, profesjonalni muzycy, którzy nie do końca wcześniej ustalili setlistę, jednak jedno spojrzenie, dwa słowa, no i gramy. 
Była też kilkunastominutowa przerwa na dymka, drinka lub siusiu, a po całym już występie nastąpił króciutki bis, który także chyba nie był zaplanowany, co można było odczytać z "subtelnych" rozmów pomiędzy muzykami dochodzącymi ze sceny. 
Cieszę się, że udało mi się tego wszystkiego posłuchać, no i przy okazji ujrzeć na żywca Anthimosa Apostolisa. Nigdy wcześniej nie miałem takiej możliwości. Wstyd się przyznać, ale nigdy nie byłem na żadnym koncercie SBB. Za to mogę się pochwalić, iż w latach 80-tych uczestniczyłem w solowym występie Józefa Skrzeka w nieistniejącym już Kinie "Słońce", a po koncercie artysta podszedł do mojej znajomej, uściskał ją (nie wiedziałem wcześniej, że się znają, bo mi nic nie powiedziała), a ze mną się przywitał uściskiem dłoni. 
Reasumując, był to koncert z ciekawą , a często i nad wyraz wyborną muzyką, melodyjną i pokręconą zarazem, wirtuozerską i przewrotnie poukładaną, z bardzo dużym naciskiem na rytm, nastrój i umiejętności muzyków.



Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP" 











wtorek, 28 stycznia 2014

do wiosny już niedaleko.

Do niedawna chwaliłem lekkość tej zimy, no i zaraz nadeszły mrozy. Nie chwal dnia przed zachodem słońca, zwykło się mawiać, a ja o tym zapomniałem. Trochę cierpię, wiecie o tym Państwo. Nie znoszę zimy w żadnej postaci, a już tym bardziej tak paskudnej. Pocieszam się, że za chwilę luty. Krótki luty. I oby przeleciał jeszcze szybciej.
Rok pomału się rozkręca. Najnowszy album Springsteena wiruje nie tylko w odtwarzaczu kompaktowym, ale i na talerzu gramofonu. Choć z lenistwa częściej korzystam z nośnika CD. Na obu winylach są tylko po trzy piosenki na każdej ze stron, a że piękne, to szybko się kończą.
Mike Oldfield przesunął premierę "Man On The Rocks" na początek marca. Może i dobrze, zdążę do tego czasu pograć Państwu jego starsze kompozycje, byśmy się wspólnie do nowych przygotowali.
Czekam na Within Temptation. Kupię sobie wersję dwupłytową. Nie będzie tam Roguckiego z Comy. Tak słyszałem, ponoć ten ma pojawić się tylko na polskiej wersji albumu. Jakoś mam alergię na te wszystkie Comy, Kaziko-Kulty, Strachy co to na nie wszyscy położyli lachę, i tym podobne. Dobra dobra, już kończę. Muszę się pilnować. Moja koleżanka powiedziała mi w Sylwestra, że tylko jeden raz coś przeczytała na moim blogu i poczuła się nieswojo. Podobno piszę zbyt posępnie. Wesołości są tylko na kundelku-pe-el. A nie, kundelka.pl czytuje przecież tylko Kiepska Halinka - żona zacnego bezrobotnego Ferdynanda.
W Niemczech ukazał się podwójny koncertowy kompakt Eloy. Szkoda, że u nas tradycyjnie tę grupę pominięto. Od kilku dni króluje u naszych zachodnich sąsiadów w "top dziesiątce" najnowszy Transatlantic - którego również jeszcze nie mamy. A podobno jesteśmy geograficznie w samym środku Europy.
Wczoraj niespodzianka. Nasz "wyspiarski" Andrzej, który zajrzał na chwilę na ojczyzny łono, odwiedził także i mnie. W robocie. Przywiózł trochę płyt. Kolekcjonerskich skarbów, w tym jedną nowość z autografami, a więc i to też skarb, jakby nie było. Opowiem Państwu w niedzielę.
Dzisiaj dowiedziałem się, że wczoraj zmarł Pete Seeger - bardzo szanowany artysta w świecie muzyki. Pisał protest songi, był pokojowym aktywistą, nagrywał ballady przesiąknięte folk/country, a później nagrywali je inni, jak choćby Bruce Springsteen, Bruce Cockburn, Billy Bragg czy Jackson Browne. U nas niestety Seeger, to postać niemal całkowicie anonimowa. Szkoda, że wciąż żyjemy tylko sprawami bieżącymi. No, ale tym nas karmią media. Dlatego brakuje nam choćby pomników wielkich ludzi sztuki, co w świecie przecież bywa normą.
Nie słucham jazzu, ale ucieszyłem się, że Polak (Włodek Pawlik) zdobył Grammy w tej dziedzinie. Brawo! I to do spółki z Randy Breckerem. No no no. Proszę jak pięknie. Z ciekawości pragnąłbym tego posłuchać. Wreszcie naszych doceniają.
W ogóle się porobiło panie dzieju, gdyż inny Polak (Łukasz Kubot) zatriumfował w tenisowym deblu (z jakimś Szwedem) w Australian Open. I bądź tu człowieku mądry, następnego dnia coś mówiono o Jerzym Janowiczu, przedstawiając go jako naszego najlepszego tenisistę. No to jak to jest, Janowicz wiecznie z turniejów odpada, a Kubot rozwala wszystkich w jednym z najważniejszych turniejów świata, i to Janowicz jest najlepszy? Takie paradoksy jednak się zdarzają, Nawiedzone Studio też gra najlepszą muzykę, a w jakichkolwiek rankingach nie funkcjonuje. Bo ja zawsze powtarzam, że nie zawsze najlepszym jest to, co się złotem świeci.




Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"




poniedziałek, 27 stycznia 2014

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 26 stycznia 2014 - Radio "Afera", Poznań, 98,6 FM

"NAWIEDZONE STUDIO" 
program z 26 stycznia 2014 r.
RADIO "AFERA" 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl


realizacja: Krzysztof Piechota       
prowadzenie: Andrzej Masłowski




MANOWAR - "Kings Of Metal" - (1988) -
- Kings Of Metal
- Heart Of Steel
- The Crown And The Ring (Lament Of The Kings)

MANOWAR - "Warriors Of The World" - (2002) -
- Nessun Dorma

SAXON - "Unplugged And Strung Up" - (2013) -
- Call To Arms (orchestrated version)

ROYAL HUNT - "A Life To Die For" - (2013) -
- A Bullet's Tale

STARSHIP - "Loveless Fascination" - (2013) -
- It's Not The Same As Love
- Nothin' Can Keep Me From You

FOREIGNER - "Acoustique & More" - (2011) -
- I Want To Know What Love Is 

BRUCE SPRINGSTEEN - "High Hopes" - (2014) -
- American Skin (41 Shots)

==============================================
==============================================

FERGIE FREDERIKSEN  (15.05.1951 - 18.01.2014) - wokalista m.in: TRILLION, LE ROUX, RADIOACTIVE, AOR czy TOTO


FERGIE FREDERIKSEN - "Any Given Moment" - (2013) -
- Last Battle Of My War

TOTO - "Isolation" - (1984) -
- Angel Don't Cry

FREDERIKSEN - DENANDER - "Baptism By Fire" - (2007) -
- Crossing Over

===============================================
===============================================


ROBERT TEPPER - "No Rest For The Wounded Heart" - (1996) -
- No Rest For The Wounded Heart

JOHNNY CASH - "Hymns By Johnny Cash" - (1959) -
- I Can Him

JOHNNY CASH - "The Essential" - (2002) - kompilacja
- Flesh And Blood - {1970}
- Man In Black - {1971}
- Highwayman - {1985} - (WAYLON JENNINGS, WILLIE NELSON, JOHNNY CASH, KRIS KRISTOFFERSON)

WAYLON JENNINGS, WILLIE NELSON, JOHNNY CASH, KRIS KRISTOFFERSON - "Highwayman 2" - (1990) -
- Angels Love Bad Men
- Texas

===============================================
===============================================

z cyklu: "Szanujmy wspomnienia, czyli cudze chwalicie swego nie znacie"

BUDKA SUFLERA - "Giganci Tańczą" - (1986) -
- Giganci Tańczą

BUDKA SUFLERA - "Czas Czekania, Czas Olśnienia" - (1984) -
- Wyspy Bez Nazw

BUDKA SUFLERA - "Jest" - (2004) -
- Taniec Cieni - {gościnnie na gitarze STEVE LUKATHER z TOTO}

================================================
================================================

25 lutego br. WISHBONE ASH zagrają w Poznaniu (Klub "Eskulap")

WISHBONE ASH - "Bona Fide" - (2002) -
- Faith, Hope And Love


=================================================
=================================================

z cyklu: "Szanujmy wspomnienia, czyli cudze chwalicie swego nie znacie"

LOMBARD - "Wolne Od Cła" - (1984 / reedycja na CD 1999) -
- Wolne Od Cła
- Dwa Słowa, Dwa Światy
- Adriatyk, Ocean Gorący
- Dalej, Coraz Dalej

=================================================
=================================================


KITARO - "An Enchanted Evening" - (1996) -
- Chants From The Heart
- Kokoro

=================================================
=================================================

MICHAEL THOMPSON- kącik gitarzysty, który niebawem pojawi się na najnowszej płycie Mike'a Oldfielda "Man On The Rocks" (zapowiedziana premiera na 3 marca br.)

MICHAEL THOMPSON - "How Long" - (1988) - 
- Give Love A Chance

JOE COCKER - "Have A Little Faith" - (1994) -
- Take Me Home - {duet with BEKKA BRAMLETT}

PHIL COLLINS - "True Colors" - (1998) - MAXI CD
- True Colors 

SHANIA TWAIN - "Up!" - (2002) -
- When You Kiss Me

==================================================
==================================================

 







Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP" 


 

niedziela, 26 stycznia 2014

CLANNAD - "Nadur" - (2013) -

CLANNAD - "Nadur" - (ARC Music) - 
****1/2
Gdy Clannad śpiewają po celtycku, jak choćby w blisko połowie repertuaru najnowszego albumu "Nadur", to i tak większość ludzi tego świata nie rozumie sensu słów. Nie trzeba jednak do tego przykładać zbyt wielkiej wagi, ponieważ za sprawą samej muzyki wszystko staje się jasne. Muzyka Clannad przemawia językiem wyobraźni, a ten jest najbardziej czytelną formą wypowiedzi. Zresztą, moje pokolenie pochodzi z takich czasów, w których mało kto swobodnie poruszał się znajomością jakiegokolwiek obcego języka, natomiast z muzyki wyczytywaliśmy wszystko. Prawdą jest, iż w muzyce tylko skrawek literackiej twórczości zasługuje na głębszą analizę, dlatego umiejętność przyswajania nut jakoś mocniej pobudza język wyobraźni.
Jednak dzięki temu, iż mój egzemplarz "Nadur" przyjechał z samej Zielonej Wyspy , dowiedziałem się, że "Rhapsody na gCrann" oznacza "Rapsodię Drzew", a inna kompozycja "Lamh ar Lamh" tłumaczy się jako "Ręka na ręce".
Clannad powrócili Drodzy Państwo. Tak jak już zauważyliście. Po 15 latach. W chwili, w której przeczytacie ten tekst, będą już po "świeżych" koncertach w Polsce. Marie (od kilku lat już jako Moya) Brennan i jej familio-kompania, wydali niedawno ten oto album, zawierający 13 utworów. Dokładnie takich jakich się chyba wszyscy spodziewaliśmy. Pełnych rozmachu, często przepięknych melodycznie, utrzymanych rzecz jasna w celtyckim tonie i zagranych często przy użyciu odpowiednich kulturowych instrumentów. Sami Clannad są tylko skromnym kwintetem, natomiast lista zgromadzonych tu gości mocno przebija liczbę członków podstawowego bandu. 
Na "Nadur" każdy znajdzie coś dla siebie. Na pewno nie pokłócą się sympatycy najwcześniejszej twórczości zespołu z typowo folkowych płyt, z miłośnikami płyt późniejszych - tych bardziej przebojowych.
Nie znajdziemy tu piosenek w stylu filmowych hitów, czy to do "Robin Hooda" czy do "Harry's Game", ani sław na miarę Bono, jak w legendarnym przeboju "In a Lifetime", bowiem Clannad nie o takie listy przebojów teraz walczy. Jednak muzyka jawi się mimo wszystko podobnymi kolorami, vide: pogodny "The Fishing Blues", bądź ballady "A Quiet Town" oraz "Brave Enough", czy pieśń "Hymn (To Her Love)". A to zaledwie tylko cztery klejnoty, które pragnę polecić jedynie przebojowym uszom, albowiem bardziej wnikliwy słuchacz bez wątpienia pokocha całą tę płytę. I to z prędkością śmiertelnego ciosu zadanego jęzorem kameleona.
A ja upodobałem sobie szczególnie pewną 3-minutową i wielogłosową tradycyjną pieśń "Turas Dhomhsa Chon Na Galldachd". Taki klejnot, którego w radiostacjach Państwo raczej nie usłyszycie.




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"



LITA FORD - "The Bitch Is Back... Live" - (2013) -

LITA FORD - "The Bitch Is Back... Live" - (STEAMHAMMER / SPV) -
***1/2

Nie lubię terminu "glam metal", ponieważ w większości przypadków niezbyt trafnie określa poczynania jego przedstawicieli. Zapewne Litę Ford także wielu wrzuca do tego samego wora, a dla mnie ta była wokalistka i gitarzystka The Runaways, jest prostu rock'n'rollową królową metalu. Choć jak wielu zapewne pamięta, samozwańczą przed laty okazała się Lee Aaron, a i była koleżanka z The Runaways - Joan Jett, także ostrzyła sobie zęby na wszech panowanie.
Dziś Lita Ford jest żoną, matką i przede wszystkim kobietą, dla której tytuły i złoto nie przedstawiają wartości nadrzędnej. Dzięki temu artystka może sobie pozwolić na odsapnięcie od pospiesznych i nerwowych reguł show businessu.
Wydany niedawno longplay "Living Like A Runaway" (2012) przyniósł porcję kapitalnej r'n'roll-metalowej muzyki, podlanej mądrymi tekstami. Album został ponadto ciepło przyjęty, co pozwoliło zorganizować mini trasę koncertową, częstokroć w miejscach najbardziej przez jej fanów pożądanych.
"The Bitch is Back... Live" jest zapisem jednego z takich koncertów jaki odbył się w prężnie działającym klubie Canyon, w kalifornijskim miasteczku Agoura.
Dzięki tej kompaktowej płycie można przekonać się o sporych umiejętnościach artystki. Koncert zarejestrowano bez żadnego pudru i retuszu. Jest więc autentycznym wyrazem tego co działo się na scenie.
Blisko połowa materiału go wypełniająca , to piosenki znane z ostatniego studyjnego dzieła ("The Bitch Is Back", "Relentless", "Living Like A Runaway", czadowy i kapitalny "Devil In My Head"czy "Hate"), reszta to same przeboje , m.in: "Back To The Cave", "Kiss Me Deadly" czy nawet "Close My Eyes Forever" - niegdyś zaśpiewany w duecie z Ozzy Osbourne'em, a teraz już tylko jako "Lita Ford & Lita Ford".
Bardzo dobry, wysmakowany i dynamiczny występ. Litka w wybornej formie. Wciąż świetnie gra i śpiewa. Przygrywający jej band zresztą także. Nie ma tu żadnych niespodzianek, ot po prostu wiernie i z duchem r'n'rolla stworzony spektakl. Nie ma też żadnych wtop, co tylko utwierdza w przekonaniu, iż Lita Ford nigdy nie była tanią gwiazdeczką jednego sezonu, jak ją niegdyś wielu postrzegało. This is Queen of Rock'n'Roll.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"





czwartek, 23 stycznia 2014

BRUCE SPRINGSTEEN - "High Hopes" - (2014) -

BRUCE SPRINGSTEEN - "High Hopes" - (COLUMBIA / SONY MUSIC) -
*****

Na "High Hopes" znajdziemy dwanaście piosenek nagranych w wielu miejscach i w różnym czasie. Słowem - śmietnik. Niektóre z nich są w miarę świeże, ale nie brakuje też powstałych przed wieloma laty, a nawet dobrą dekadę temu. Czy zlepek z takich niegdyś niechcianych, zapomnianych czy odrzuconych rzeczy, może stanowić o jakiejś wartości, poza jedynie tą historyczną, bądź kolekcjonerską? Otóż, tak.
Może to nawet wydać się dziwne, ale Springsteen chyba sam do końca nie zdawał sobie sprawy ze zgromadzonych w archiwach zasobach, pozwalając im na tak długie zapomnienie.
"High Hopes" jest bez wątpienia jedną z najlepszych płyt jaką maestro stworzył w ostatnich wielu latach. A nawet zawaham się, czy "High Hopes" nie zachwyca mnie jeszcze bardziej od wybornych dzieł, typu: "We Shall Overcome" lub "The Rising". To taki Springsteen jakiego lubię najbardziej. Bez eksperymentów, bez usilnych poszukiwań czy kombinacji. Co nie oznacza, że mamy do czynienia z płytą mało wysmakowaną i tandetnie opracowaną. Wręcz przeciwnie. Ballady przeplatają się z drapieżnością i buntem w należytych proporcjach. Z kolei Boss, nie tylko śpiewa i wycina na gitarze, ale i obsługuje bas, organy, pianino, bandżo, mandolinę, wibrafon , a nawet perkusję. Człowiek orkiestra. Że o pozostałej jego "orkiestrze" już nie wspomnę.
Pojawiły się tu także dwie nieżyjące już postaci z E Street Bandu, mianowicie saksofonista Clarence Clemonce oraz organista Danny Federici. Udało się odszukać materiały z ich udziałem, przez co obaj miło zaznaczyli swą obecność (każdy w dwóch kompozycjach). 
Największym zaskoczeniem może wydać się , bo w aż siedmiu utworach , obecność gitarzysty Rage Against The Machine - Toma Morello. I choć osobiście szczerze nie znoszę muzyki jego zespołu, to przyznaję, iż artysta dodał tutaj fajnej pikanterii do repertuaru Springsteena. Proszę posłuchać co obaj panowie zrobili z "The Ghost Of Tom Joad". Z pięknej folkowej piosenki, nastrojowej ballady, przeistoczyli ją w pełnej mocy i rockowego ciężaru utwór. Nie tracąc nic z melodii i szczerości przekazu ("...kolejka do przytułku wychodzi aż za róg..., witamy w nowym świecie, w którym ludzie nie mają domów, pracy i nie znają spokoju...").
Warto dodać, że o ile Tom Morello zagrał na płycie w większości utworów, to tutaj nawet zaśpiewał w duecie z Bossem. I to jest siedem i pół minuty, które po prostu musi potrząsnąć nie tylko oddanymi fanami Springsteena.
Jest tutaj jeszcze inne siedem i pół minuty, z także znaną już wcześniej kompozycją, która równie porywa, przejmuje i odpowiednio kopie. To "American Skin (41 Shots"). Nawiązuje do wstrząsającej historii zabitego bezbronnego człowieka przez czwórkę policjantów. Ten fantastyczny numer pojawił się już trzynaście lat temu na koncertowym albumie "Live in New York City".
Na "High Hopes", pojawiły się także piosenki cudzego autorstwa, jak "Just Like Fire Would" - australijskiej grupy The Saints, czy wyjątkowej urody ballada "Dream Baby Dream" - w oryginale posępnych electro-punkowców z Suicide. Coś niesamowitego, ten mroczny sam w sobie utwór, tutaj przeistoczył się w rodzaj serdecznie brzmiącej pieśni.
Springsteen zawsze jest prawdziwy. Często do bólu. Chciałby naprawić cały nasz świat w pojedynkę, co po części zapewne mu się troszkę udaje, lecz mistrzunio potrafi się również wdrapać na szczyt refleksyjnej drabiny, jak choćby w zabarwionej na folkowo balladzie "Hunter Of Invisible Game" - w której niczym z cyklu "podróże po pustkowiu" pada ot taka myśl: "...siła jest marnością, a czas złudzeniem..." . Piękne, prawda?  Melodia także.
Nie wiem zresztą jak to możliwe, ale melodie na tej płycie ułożyły się niczym zgrabny pasjans. Nie pojmuję dlaczego coś tak pięknego jak "Down In The Hole" zostało odrzucone z płyty "The Rising". Ta bardzo przejmująca ballada, snuje się podkładem podobnym do "I'm On Fire", jedynie przeuroczy folkowy akcent w jej finale, zmienia nieco oblicze całości. Bo nie można tracić wiary, jak sugeruje maestro. Wiele rzeczy utraconych da się odzyskać, trzeba tylko wytrwale i z uporem do przodu i jeszcze raz do przodu.
Z kolei, w innej balladzie "The Wall", muzyk za sprawą jednej postaci składa hołd przyjaciołom z młodości, którzy udali się do Wietnamu, z którego wielu nie powróciło.
Tak się zagalopowałem z rozwinięciem i zakończeniem albumu, iż kompletnie zapomniałem o pilotażowym singlowym i tytułowym "High Hopes", który zarazem otwiera całość. Świetny utwór. Chwytliwy i skazany na sukces. Ach, to wejście z dęciakami - naprawdę potężne, no i ten zadziorny śpiew Bossa. Od samego początku wiadomo, że nikt i nic nie może popsuć jego witalności. Do tego jeszcze wsadzone w usta Springsteena słowa: "...usłysz głos - głos nadziei..."- zawsze jakoś jeszcze dodają mocy. Dlatego Drodzy Państwo, jeśli tak płyta się rozpoczyna, to później może być już tylko coraz lepiej.
Świetny album. Potężny, ale i nastrojowy, równie chwytliwy co melodyjny, bogaty i różnorodny, a do tego jeszcze pomysłowy. Trzeba być artystą, by ze strzępów spleść arcydzieło.




Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"





środa, 22 stycznia 2014

JOHN LEES' BARCLAY JAMES HARVEST - "North" - (2013) -

JOHN LEES' BARCLAY JAMES HARVEST - "North" - (ESOTERIC / CHERRY RED RECORDS) -
***
To pierwsza od ponad dekady studyjna płyta sygnowana nazwą Barclay James Harvest. I tu od razu ma prawo paść zapytanie, którego Barclay James Harvest? Jak wiemy, od lat poróżnieni muzycy, tj. John Lees oraz Les Holroyd, posiadają prawa do posługiwania się nazwą grupy, co zresztą konsekwentnie czynią. Jako, że pozostali dwaj dawni kompani (Woolly Wolstenholme oraz Mel Pritchard) nie żyją, nie trudno domyślić się, iż oba obozy BJH prowadzą aktualni liderzy oraz ich "dogrywające nabytki" z lat ostatnich. Oczywiście nie musi to wróżyć niczego złego. Nie przekreślajmy szans. A jednak na najnowszym "North" nie jest zbyt dobrze. Z dawnego czaru grupy, grającej melancholijną odmianę rocka progresywnego, pozostało niewiele. John Lees i spółka, zbyt często starają się podążać za nowymi trendami, grając muzykę, którą nie bardzo czują. Zbyt dużo tu nieudacznych odniesień do jazzu, funky czy soulu ("In Wonderland"czy "The Real Deal"). Przez tego typu zabiegi, na "North" zionie nudą, a nawet bezdusznością i takim "grankiem" bliskim hipsterskich klubów. Nie brakuje tu mimo wszystko mile widzianej sporej dawki folku czy ballady, jednak niestety w tej dziedzinie, także mizernie coś ze swobodą i lekkością formy. Niewiele się nut zazębia. Nawet nastrojowe i na pół-poetyckie "If You Were Here Now" czy "Ancient Waves" (z naprawdę piękną końcówką!), choć niby "ładne", nie pozostają na dłużej w pamięci.
Praktycznie pierwsza płyta, z tego 2-płytowego limitowanego wydania, byłaby całkowicie na straty, gdyby nie trzy wysokiej klasy nagrania. To one ratują honor Johna Leesa i zasłużonej marki zespołu, dając przy okazji wiarę w to, że muzyk na szczęście nie zmarnował swego talentu. Bo dobrze jest, gdy muzycy nie poszukują na siłę, choć z drugiej strony trudno przecież odmówić komukolwiek pola do eksperymentowania.
Jakże dobrze jednak robi się na sercu, gdy John Lees śpiewa i gra to, do czego został naprawdę powołany. Bo tylko ktoś absolutnie głuchy na prawdziwe piękno, nie dostrzeże wartości dla typowo barclay'owskiej melodyki i swoistego wdzięku w takim 9-minutowym "On Leave" (istny klejnot - to dla niego warto kupić tę płytę), a także w tytułowym "North" i następującym po nim uroczo-refleksyjnym finale w postaci "The End Of The Day". Rozbudowane partie instrumentalne, pełne rozmachu i polotu, z niesamowitymi solami gitarowo-klawiszowymi, od razu przywołują czasy świetności grupy z takich płyt jak: "Gone To Earth", "Octoberon" czy "XII". Choć tych tytułów mógłbym rzecz jasna wymienić jeszcze dużo więcej, albowiem BJH do niedawna nagrywali płyty tylko bardzo dobre lub jeszcze lepsze. Taki to zespół.
Całość broni się ciekawymi tekstami, pełnymi nostalgii i zadumy, a także wspomnieniami, czasem nawet bardzo odległymi, wręcz historycznymi. Jest i o Bogu, jest o miłości, ale o szarościach i trudach tego świata także. To trochę na szczęście rekompensuje nie do końca ciekawą warstwę muzyczną podstawowego albumu, autorstwa tak lubianego na co dzień przeze mnie Johna Leesa - odpowiedzialnego, bądź co bądź, za całe to przedsięwzięcie.
To czego nie dała płyta z materiałem premierowym, w pełni rekompensuje dodatkowy dysk zawierający zapis koncertu w Buxton Opera House, z 13 lutego 2011 roku. Nie jest to co prawda kompletny koncert, ale znaczna jego część. Okazuje się, że ci sami muzycy, grając klasyczny repertuar BJH, czują się jak ryby w wodzie. Słuchając współcześnie zagranych wersji "Galadriel", "Mockingbird", "Summer Soldier" czy "The Poet / After The Day", pomyślałem przez chwilę, że może jednak nic się nie zmieniło? Przeleciało trochę czasu, siłą ducha pozmieniały się personalia, lecz dawny duch gdzieś tam pozostał.
Mimo pewnego, ale nie aż nazbyt dużego rozczarowania płytą podstawową, warto posłuchać całości, choćby po to, by jeszcze mocniej utwierdzić się w przekonaniu, że za wszystko co grupa dokonała do tej pory, należy ją i tak uznać za wielką. Choć obawiam się, że za tego typu twórczość nie wprowadza się do Galerii Sław.



Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"



wtorek, 21 stycznia 2014

PERFECT - "Live" - (1982 / reedycja 2013) -

PERFECT - "Live" - (1982 SAVITOR / 2013 POLSKIE RADIO) -
*****

Po raz pierwszy na kompakcie. Chciałoby się rzec - nareszcie! Już myślałem, że nikt nigdy tej płyty nie wznowi. W tak zwanej epoce kompaktowej, wydawać by się mogło, iż ukazało się niemal wszystko co być powinno, jedynie Savitor'owski koncert Perfectu jakoś bronił się dzielnie. Do teraz.
Jedna z najważniejszych koncertówek w dziejach polskiej fonografii. Wydana teraz w ładnym digipacku, z dodatkowymi utworami, a co ważne, także z zachowaniem oryginalnej koperty, czyli z brzytwą wbitą w szklankę , która to szklanka roni czerwoną krwawą łezkę.
Oryginalnie na winylu wydała go niegdyś polonijna firma Savitor, która nie istniała zbyt długo, choć miała okazję wypuścić także inny znaczący koncert, mianowicie "Live" - poznańskiej grupy Lombard. Ale to Perfect nosił numer katalogowy 001, i to on był pierwszym albumem w dorobku wytwórni. Oprócz tego, także pierwszym albumowym koncertem Perfectu. Wydanym niemal w tym samym czasie, co ich debiutancki longplay studyjny. Notabene, także przed kilkoma miesiącami nareszcie wznowiony w formie płyty kompaktowej.
Materiał z "Live" został zarejestrowany podczas koncertu w warszawskim studenckim klubie "Stodoła", w 1982 roku. Był to u nas ewenement, że koncertowy zapis trafił na płytę jeszcze tego samego roku. Firmy państwowe, o czym młodsi słuchacze mają prawo nie wiedzieć, z uwagi na ciężką krajową ekonomię, musiały często odczekać ze 2-3 lata na ugruntowanie jakiegokolwiek koncertowego występu na nośniku - czy to Polskich Nagrań, Tonpressu, bądź Pronitu.
I choć wiele z utworów zawartych na "Live" pojawiło się później w dopracowanych wersjach studyjnych, to właśnie to koncertowe oblicze Perfectu przyniosło ze sobą niepowtarzalny ładunek energii, autentyczność przekazu, a także pokazało jaką machiną był ówczesny Perfect. Ten niepowtarzalny,  bowiem dowodzony przez charyzmatycznego Zbigniewa Hołdysa. Ówczesny Perfect znaczył bardzo wiele nie tylko za sprawą rockowej, prostej i dynamicznej muzyki, ale trafiał do młodzieży dzięki nietuzinkowym tekstom, celnie opisującym to co dookoła każdy widział w socjalistycznej Polsce.
Kupić tę płytę, ot tak po prostu w sklepie (tzn. w księgarni, bowiem nie było u nas wtedy sklepów płytowych), było po prostu niemożliwe. Trzeba było ją upolować na jakiejś giełdzie, przepłacając najczęściej urzędową cenę kilkukrotnie.
"Live" sprzedano na winylu w ponad trzystutysięcznym nakładzie. I dlatego tylko w takim, gdyż więcej nie udało się wytłoczyć. Jak na okres Stanu Wojennego, to i tak wydaje się nieźle.
Podział albumu, to na każdej ze stron po pięć utworów. Było tu wszystko co być miało, bo i "Po Co", "Idź Precz", "Nieme Kino", "Pepe Wróć", "Autobiografia" czy choćby "Chcemy Być Sobą" (na koncertach śpiewane "Chcemy Bić ZOMO"). Tej płyty nie tylko się słuchało trzęsąc grzywą, niczym metalowcy na koncercie Slayera, ale śpiewało się pełne teksty, ze wszystkimi zwrotkami, a nie tylko ich refreny.
Perfect byli rockową załogą dla tłumu, zrozumiałą dla wszystkich.
Ten koncert, to nie tylko wielki Perfect tamtych czasów, to nie tylko kilkadziesiąt minut mile spędzonych oczyma wyobraźni w warszawskiej Stodole, to także kartka z naszej historii, którą ten zespół zaznaczył szczególnie.
"Live" nie jest muzyczką, którą można lub wypada tylko posłuchać, to trzeba posiadać i znać na pamięć jak amen w pacierzu.

P.S. Do edycji kompaktowej dorzucono cztery smakowite dodatki. W tym jeden ("Co za hałas - co za szum"), który już wówczas powinien pojawić się na podstawowym albumie. Ponadto, dwa ("Nie bój się tego" oraz "Dla zasady nie ma sprawy")  z próby sprzed koncertowej oraz jedno archiwalne ("Czytanka dla Janka") z 1981 roku.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP" 




STEVE EARLE & THE DUKES (& DUCHESSES) - "The Low Highway" - (2013) -

STEVE EARLE & THE DUKES (& DUCHESSES) - "The Low Highway" - (NEW WEST RECORDS) -
***3/4

Steve Earle, to teksański wokalista, gitarzysta i zarazem kompozytor country-rockowy. Niezwykle ceniony w Ameryce. Nie jest być może gwiazdą na miarę Bruce'a Springsteena, ale z Bobem Segerem czy Johnem Mellencampem jest w stanie konkurować. A to, że nie jest jakimś tam przeciętniakiem, niech zaświadczy choćby fakt, iż po jego kompozycje sięgał sam Johnny Cash. Zresztą Earle i Cash mają kilka cech wspólnych, obaj kroczyli w swym życiu krętymi drogami, bywając także na jego dnie. Tacy artyści mają zawsze więcej do powiedzenia, gdyż takowe zawirowania jeszcze bardziej pobudzają ich wrażliwość.
Steve Earle, jako artysta doświadczony i zarazem spełniony, bardzo swobodnie porusza tematy nie dla wszystkich wygodne.
Album "The Low Highway" częstokroć roztacza ponure wizje współczesnej Ameryki. Ameryki bez perspektyw, Ameryki w wielu kwestiach patologicznej, mieniącej się przeważnie kolorami czerni i szarzyzny, aniżeli fałszywie wyeksponowanego różu.
Earle nigdy nie był grzecznym chłopakiem z sąsiedztwa. W jego muzyce silnie przywiązanej do tradycji country, nigdy nie brakowało rockowej zadziorności, co także tyczy się jego drugiego bardziej balladowego oblicza - pełnego goryczy i takiej pozytywnej złości. I to wszystko znajdziemy także na najnowszej płycie. A nie jest to żadna zbieranina skocznych salonowych potańcówek, tylko liryka podana smutnym i zabrudzonym głosem Earle'a, przy akompaniamencie jego gitary, mandoliny, banjo czy pianina, a także towarzyszącego mu kwintetu The Dukes - z sekcją rockową, a i także ze skrzypcami , bądź akordeonem...
Każdy utwór snuje osobliwą opowieść, lecz wszystko zgrabnie układa się w jedną całość. I tak dla przykładu, w otwierającej całość kompozycji tytułowej, maestro obwieszcza, że oto jutrzejsze tragiczne wiadomości, będą pochodzić z dzisiejszych zaniedbanych nieszczęść. W następnym dość motorycznym i jednostajnym "Calico County", opowiada o chłopaku z małego miasteczka, takiego bez perspektyw, którego ojciec codziennie do pracy wyrusza więziennym autobusem, a jego młodszy brat jest zwyczajnym złodziejaszkiem.
Nie brakuje także autoironi, jak w "After Mardi Gras" ("...widzisz ten cień na ścianie?, nie wyglądam na nim jak ja. To najsmutniejszy kształt jaki kiedykolwiek widziałem...").
Swoją złość za niespełnione obietnice tego świata, ujmująco wyraża w "21st Century Blues" ("...oto znalazłem się w 21-szym wieku, i muszę powiedzieć, że wcale nie jest tak fajnie jak być miało..., ....serce Ameryki płonie, nie ma miłości w tych histerycznych czasach, każdy żyje sam sobie, nikt nie myśli o innych...").
Polecam tę płytę wszystkim, nie tylko fanom country, czy country-rocka. Jest duża szansa, iż oprócz mądrości przekazu, spodobają się wszystkim nieprzekonanym do tego typu twórczości również piękne melodie, jak choćby skoczny i zabarwiony na >skrzypcowo< "Love's Gonna Blow My Way", czy wspomniana już powyżej żywa ballada "After Mardi Gras", ale i także nieco spokojniejsza od niej - akustyczna "Invisible", bądź utrzymana w Springsteen'owskim nastroju pieśń "Burnin' It Down".
Proszę sobie nie myśleć, że występują tutaj tylko utwory ponure i zgorzkniałe, fani tradycyjnego i bardziej skocznego country uśmiechną się zapewne przy rozbujanym "That All You Got?" - dzielnie wspomaganym przez skrzypce i akordeon.
Nie pragnę nikomu wmawiać, że to najlepsza płyta Earla, gdyż na pewno taką nie jest, ale grzechem byłoby przejść obok niej obojętnie.


Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)
===============================
"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP" 


 

poniedziałek, 20 stycznia 2014

FERGIE FREDERIKSEN - wokalista m.in. grupy TOTO nie żyje. (15 maja 1951 – 18 stycznia 2014)

Wczoraj podczas prowadzenia Nawiedzonego Studia, dotarła (od naszego Słuchacza Pawła) do nas smutna wiadomość - zmarł Fergie Frederiksen.
Wiedzieliśmy od dawna, że ciężko chorował. Ostatnie dwie płyty nagrał będąc wspomaganym duchowo przez rzeszę przyjaciół, dobrych ludzi, ...
Wyglądał źle, ale jakoś się trzymał, nie poddawał. To było nie tylko słyszalne w jego optymistycznej muzyce, ale i w motywujących i pełnych wiary tekstach. Słuchaliśmy tych piosenek wspólnie podczas naszych niedzielnych spotkań, pisałem także o obu ostatnich solowych płytach Fergiego na tymże blogu. Zachęcam do przeczytania moich albumowych recenzji "Any Given Moment" oraz "Happiness Is The Road". 
Muzyk w przeszłości udzielał się w wielu muzycznych zespołach czy projektach, jednak największą sławę przyniósł mu krótki epizod w grupie Toto, z którą to zrealizował kilka rzeczy na albumach "Fahrenheit" oraz filmowym "Dune", lecz przede wszystkim dając pełnowymiarowy wkład w album "Isolation" z 1984 roku. To z niego pochodzi m.in. wspaniały przebój "Angel Don't Cry", który to w nowej wersji pojawił się także na ostatnim jego solowym dziele. Notabene w finale. Tak, jakby muzyk chciał, by ta piosenka spinała klamrą cały dorobek.
Fergie cierpiał na paskudną i nieuleczalną chorobę nowotworową. Nie poddawał się przez kilka ładnych lat. Do soboty 18 stycznia br., umierając we własnym domu.
Ostatni solowy album otwiera piosenka "Last Battle Of My War". Przeczuwał, wiedział.
W najbliższą niedzielę (i rzecz jasna nie tylko!) posłuchamy muzyki zabarwionej jego głosem.


















Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP" 


 

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 19 stycznia 2014 - Radio "Afera", Poznań, 98,6 FM

"NAWIEDZONE STUDIO" 
program z 19 stycznia 2014 r.
RADIO "AFERA" 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl


realizacja: Krzysztof Piechota       
prowadzenie: Andrzej Masłowski




HUEY LEWIS & THE NEWS - "Four Chords & Several Years Ago" - (1994) -
- Shake, Rattle And Roll
- Good Morning Little School Girl

V/A - "Good Rockin' Tonight - The Legacy Of Sun Records" - (2001) -
LIVE - I Walk The Line 

SHAWN MULLINS - "Soul's Core" - (1998) -
- Sunday Mornin' Comin' Down

JOHNNY CASH - "The Essential" - (2002) - kompilacja
- (Ghost) Riders In The Sky - {1979}

WAYLON JENNINGS, WILLIE NELSON, JOHNNY CASH, KRIS KRISTOFFERSON - "Highwayman 2" - (1990) -
- Living Legend

STEVE EARLE & THE DUKES (& DUCHESSES) - "The Low Highway" - (2013) -
- The Low Highway
- After Mardi Gras
- 21st Century Blues

ROBERT PLANT / ALISON KRAUSS - "Raising Sand" - (2007) -
- Nothin'

BRUCE SPRINGSTEEN - "High Hopes" - (2014) -
- The Ghost Of Tom Joad
- The Wall
- Dream Baby Dream

THE JAYHAWKS - "Hollywood Town Hall" - (1992) -
- Two Angels

ROYAL HUNT - "A Life To Die For" - (2013) -
- One Minute Left To Live

PENDRAGON - "Concerto Maximo" - (2009) -
koncert z 13 października 2008 r. w Teatrze Śląskim im. St.Wyspiańskiego w Katowicach
- It's Only Me

===========================================
===========================================
muzyka spod albumowych okładek  Rosława Szaybo - poznańskiego 81-letniego grafika , plakacisty i projektanta okładek płyt, mieszkającego od lat w USA.
Okładki powyżej na osobnym zdjęciu.
 

MOTT THE HOOPLE - "The Hoople" - (1974) -
- Roll Away The Stone

BLOOD, SWEAT & TEARS - "Child Is Father To The Man" - (1968) -
- I Love You More Than You'll

CHICAGO - "If You Leave Me Now" - (1983) - pierwsza kompilacja grupy
- 25 Or 6 To 4 - {oryginalnie na drugim LP "Chicago", 1970)

JUDAS PRIEST - "British Steel" - (1980) -
- Breaking The Law
- Rapid Fire

LONE STAR - "Lone Star" - (1976) -
- Lonely Soldier

SUTHERLAND BROTHERS & QUIVER - "Reach For The Sky" - (1975 oraz 1976) - zagrane z LP
- Dirty City
- Arms Of Mary
- Ain't Too Proud - {gościnnie na elektrycznej stalowej gitarze DAVID GILMOUR}

FICTION FACTORY - "Throw The Warped Wheel Out" - (1984) -
- (Feels Like) Heaven

BONNIE TYLER - "Secret Dreams And Forbidden Fire" - (1986) -
- Loving You's A Dirty Job But Somebody's Gotta Do It - {duet with TODD RUNDGREN}
- Holding Out For A Hero

===========================================
===========================================

HELENA VONDRACKOVA - "Film Melodies" - (1975) - zagrane z LP
- Speak Softly Love
- Love Story
- Here's To You

THE NOTTING HILLBILLIES - "Missing... Presumed Having A Good Time" - (1990) -
- Railroad Worksong

MARK KNOPFLER - "Get Lucky" - (2009) -
- Monteleone

IAN McNABB - "Head Like A Rock" - (1994) -
- Child Inside A Father 







Andrzej Masłowski


RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
(4 godziny na żywo!!!)

===============================

"BLOG NAWIEDZONEGO"
oraz
"BLOG TYLKO O PŁYTACH CD i LP"