czwartek, 31 maja 2018

sezon truskawkowy

Obruszył się na mnie mieszkający w Niemczech Słuchacz, Pan Sławek. Słusznie, no bo jak można nie wierzyć w sukces naszych futbolistów w nadchodzącym Mundialu. Ale ja naprawdę nie wierzę, choć kciuki zacisnę, że żyły splączę po ból. A wiecie Kochani, dlaczego nie wierzę? Nie tylko z uwagi na ostatnie przeciętne ich poczynania, ale też na błędy Adama Nawałki, który jak wielu poprzedników, zaczyna się przyzwyczajać do tych samych nazwisk. Coś takiego zawsze gubi. Życie jednak uczy, że wygrywać najbardziej lubi młodość, spontaniczność i jakaś nieoczekiwana zmiana warty, a nie rutyna. Niestety trener Nawałka zrezygnował z perspektywicznego Krzysztofa Piątka, a w Sebastiana Szymańskiego załóżcie się, też nie zainwestuje. A ja właśnie w takich pokładam nadzieje. Nie wierzę ponadto, ponieważ zaczyna brakować telewizyjnych reklam bez udziału Dudka, Grosickiego bądź Lewandowskiego. Zawsze jednak, gdy tak pompujemy balon, z hukiem wracamy do domu. Piłkarze wykorzystują swe szanse, i dobrze, kiedy zaś mają zarobić, jak nie teraz? Pod koniec czerwca ostaną jedynie postrzępione plakaty z ich wizerunkami, które tańczący wiatr będzie odzierać z sypiących się murów.
Uznam za sukces, jeśli w naszej grupie wygramy choć jeden mecz. Przeciętny sympatyk futbolu nie zdaje sobie sprawy z potęgi Senegalu, Kolumbii i Japonii, ponieważ nie zna tego egzotycznego futbolu. W naszej mentalności górują jedynie Niemcy, Hiszpanie lub Brazylijczycy, a ci z Azji, Ameryki Łacińskiej czy Afryki, to jakieś cieniasy. Hmmm, a kto pamięta ten słabiutki Ekwador, który dołożył naszej potędze dwa zero? - na Mundialu. Albo tych kurdupli z Korei Południowej, którzy nas zabiegali na śmierć, dając łagodny wyrok, także dwa do zera? - i także na Mundialu. Nie chcę już bramkarzowi Kuszczakowi wypominać kompromitującej bramki, jaką trzasnął mu niegdyś właśnie bramkarz Kolumbii. No dobrze, wówczas był to tylko mecz towarzyski, ale poruta poszła w świat. Przecież mieliśmy ich ograć na luzie, a dostaliśmy 1:2 - i to u siebie.
A więc, na podstawie choćby tych kilku czynników, buduje się moja niewiara. No, a tak już na serio... sporo podglądałem w ostatnich miesiącach Glika w Monaco, Lewandowskiego w Bayernie, powrotnego Milika do Napoli, czy Teodorczyka w Anderlechcie, i wszyscy grają bardzo przeciętnie. Wszyscy, bez wyjątku. Uwierzcie staremu druhowi, że Robert Lewandowski, choć błyszczy w naszych szeregach, wcale nie jest najlepszym na świecie. Te wszystkie nasze podwórkowe gloryfikacje są elementem manipulacji krajowych mediów. Natomiast w Bayernie kibice są nieźle wkurzeni na naszego asa. Bo ten w najważniejszych meczach nie daje rady, do tego podsyca konflikty w szatni, nie potrafi dogadać się na boisku z nikim, poza Thomasem Müllerem, itd... itd... Ostatnio Robercik przyznał, że na Euro 2016 był bez formy, za to teraz postara się o taką, że hej. No i oby. Wierzę, że jego Anulka da mu nieco więcej czasu na integrację z resztą kadry.
Kilka wpisów wstecz, Tomek Ziółkowski rozpisał się o Kolejorzu. Fanatyk z niego, prawda? Ma wiarę chłopina w tych słabiaków z Bułgarskiej, ale dobrze, coś trzeba w życiu kochać, w coś trzeba wierzyć. Ja wierzę w Wartę, że kiedyś powróci do Ekstraklasy i spuści manto Kolejorzowi. Ale byłaby radocha i satysfakcja. Bo taki Kolejorz może buty czyścić Warcie. Koniec końców, gdy Zieloni zdobywali dwukrotnie Mistrza Polski, to Lech bujał się szmacianką po grzęzawisku. Warta właśnie awansowała do pierwszej ligi, a to ważny krok ku ewentualnej potędze. Żartuję, wiem wiem, przecież mieszkam w mieście ślepo zauroczonym Kolejorzem, w którym kibice Warty stanowią za dotkliwą mniejszość. I pomyśleć, że dawno dawno temu było zgoła na odwrót. Pomarzyć o potędze wolno, więc marzę.
Ale ale... jednego nie pojmuję, dlaczego tak ładnie poczytnego tekstu Tomka nikt nie skomentował? Czy wśród Słuchaczy Nawiedzonego Studia nie ma kibiców z Bułgarskiej 17? Tomka tekst okazał się wpisem tygodnia, przynajmniej tak pokazuje mój ranking, a komentarza ni jednego. Zabij bracie, nie pojmę.
Przepraszam, że nie prowadzę jakiegoś hipsterskiego blogu o modzie brodzie, podróżach do Erytrei lub Korei Płn., bądź o zdrowym odżywianiu, ale futbol to też ważny element w układance naszego życia oraz głównie muzycznego ducha Blogu Nawiedzonego. Nawet, jeśli za chwilę wszyscy będziemy śpiewać: "nic się nie stało, Polacy nic się nie stało...". Powróćcie proszę Drodzy Państwo do tekstu Tomka i klepnijcie go czule w pupcię, by poczuł, że było warto.
Wczoraj w Biedronce Pani przy kasie zapytała, czy zbiera pan karty z piłkarzami? No jasne - odrzekłem. Pani nie była szczęśliwa, bo pewnie też zbiera, a musiała zapytać i wydać jeden komplet. A ja tu na dobitkę: można jeszcze jeden poprosić, bo chciałbym dla syna kolegi? Nie - chlapnęło we mnie. Ale uwaga, wychodzimy z mą Munduś, rzucam się do odstawienia koszyka, a tu znienacka młoda dama, która właśnie zachodzi mój koszyk, rzecze: "zbiera pan naklejki widzę, proszę, to dla pana, ja mam znajomą, która mi tego daje sporo". Aaaa, to przecież ta pani, co za mną przed chwilą w kolejce do kasy. Piękny gest, dziękuję. W imieniu własnym i młodocianego darobiorcy. Ja też lubię dawać, a ostatnio najszczególniej podkarmiać bezdomnych. Nawet, jeśli ktoś powie: przecież to pijak, pijak i złodziej, bo każdy pijak to złodziej - że tak się posłużę pewnym fragmentem Barejowskiej prozy. Im starszy jestem, tym mocniej dostrzegam innych. I wcale nie staram się na siłę, to przychodzi samo. Z wiekiem i rozumem. Warto wyzbywać się egoizmu. Jeśli więc masz ochotę na wafelka, pomyśl też o kumplu. Tak jest przyzwoiciej.
Mamy na osiedlu taką w porzo sąsiadkę. Nie lubimy się co prawda z jej mężem (ten nosi ksywę "palant"), ale jego babeczka klawa jak cholera. Niegdyś mieszkali klatkę obok, lecz od kilku lat dzieli już nas tyciu większa odległość. Z Żonką uważamy, że gdyby wszyscy byli jak ona, na osiedlu świeciłoby przykładem. Ale ordnung i dobre serce, trzeba mieć wpisane w DNA. Ona ma, więc do posiadanego psiaka przysposobiła sierotę po pewnej pani zza Poznania. Ostatnio zaś zakupiła i zainstalowała na młodych drzewkach poidła dla ptaków. I nie zraża jej, ze zaraz jakiś łotr ukradnie czy wandal umyślnie połamie. Posadzić grządki przed klatką, zakupić nasiona, doniczki... dlaczego nie. Przecież chyba nie tylko jej zależy, by było milej i ładniej. Wyżłopać piwsko i jebnąć pustą butlą o asfalt potrafi każdy, a w drugą stronę to już wyzwanie.
Truskawki na osiedlu drogie: 8-9 zł, ale Żonka ostatnio podskoczyła na Rynek Jeżycki i przywiozła soczyste, duże, krwiste, po 6 zł za kilogram. Trochę mniej ładne można też spotkać po 4 złote. Moje owoce, jedyne ulubione. Zajadam się bez oglądania wstecz. I trzeba się spieszyć. Najsmaczniejszy owoc świata nie zagości jednak na długo. Jest sucho, nie widać perspektyw.
Dzisiaj Boże Ciało - oznajmiła Munduś. Oj, dobrze. Niewiele brakowało, poleciałbym do roboty. Zawsze myślałem, że to czerwcowe święto. A to święto ruchome i może też zahaczyć o maj. Już oni w Kościele jakoś to liczą. Ja jednak liczę na najbliższych, samego siebie i dobry los. 






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






środa, 30 maja 2018

JAMES CHRISTIAN - "Craving" - (2018) -








JAMES CHRISTIAN
"Craving"
(FRONTIERS RECORDS)

***1/2






Powiada się, że w świecie artystów nie ma czasu na normalne związki, na prawdziwą miłość, czy na inne dobre uczucia. A jednak wystawiłbym przed szereg Jamesa Christiana i jego wybrankę Robin Beck. Niech świecą przykładem kochającej pary, wspomagając się dosłownie na każdym kroku. I choć na najnowszej płycie wokalisty House Of Lords, Robin ukryła się w tle, to jednak James dziękuje jej za bycie dobrą duszą, nie tylko w samym studio nagraniowym. Przypomnę młodszemu audytorium, iż Robin Beck na co dzień jest piosenkarką rockową, która aktywnie co kilka lat realizuje własne albumy, a światem zatrzęsła pod koniec lat osiemdziesiątych, głównie za sprawą piosenki "The First Time". Od tamtego czasu realizuje własne pomysły oraz aktywnie wspomaga męża, na dowód czego jej nazwisko w opisie każdej płyty Jamesa Christiana. Nie inaczej tym razem, choć na "Craving" James przesłał jej jedynie piękne pozdrowienia, plus ich córce.
Maestro zrealizował nowe piosenki ze sprawdzoną ekipą, tj. Jimim Bellem - gitarzystą House Of Lords, Alessandro Del Vecchio - stajennym klawiszowcem i producentem wytwórni Frontiers Records, Tommym Denanderem - zaprzyjaźnionym gitarzystą, który ponadto nosi na sumieniu muzykowanie z formacjami Radioactive, Talisman, Phenomeną i tuzinem innych. Znajdziemy tu jeszcze kilka innych niezwykle cennych nazwisk, lecz z nimi proszę się już zapoznać w cztery oczy, tak, jak i w ogóle z całym tym albumem. Pięknym, choć jakże odmiennym od zespołowej twórczości Izby Lordów.
James Christian jest ogromnie uduchowionym facetem. Jak by nie było: nazwisko zobowiązuje. Dlatego na płycie nie brak wątków o miłości, o Bogu, o wierze - z jasnym przekazem i przekonaniami. Sztuką jednak ubrać nagromadzone myśli w zgrabne melodie, w czym dopomógł Artyście niemały sztab przyjaciół (Daniel Volpe, Jeff Kent, Cliff Magness, i inni...).
Czwarte solowe dzieło Christiana nie ma AOR-owego zacięcia, co dawny doskonały debiut "Rude Awakening", a jednak rozpoczyna się w jego duchu. Pierwsze dwie piosenki: "Heaven Is A Place In Hell" oraz "Wild Boys", charakteryzują się żywiołowymi tempami, odpowiednio zarysowanymi refrenami i wpadającą w ucho melodyką. W późniejszym dzieła toku, pomacha do nas w podobnym stylu jeszcze tylko "Black Wasn't Black", a z pewną nutką większej zadziorności, "Sidewinder". Poza nimi, poczujemy jednak dominację natchnionych ballad. Ale nie pożałujemy ich nadmiaru nawet przez moment. "World Of Possibility", "Craving", "I Won't Cry", "If There's A God", finałowe "Amen" lub na pół balladowe "Jesus Wept", być może nie aspirują do radiowych playlist, a jednak po kilku posłuchaniach zostaną z nami na zawsze. Podobnie, jak jeszcze jedna, nieco żywsza ballada: "Love Is The Answer". I tylko żal, że tak świetne piosenki, obecnie mało na kim wywołują wypieki na policzkach.
Bardzo przyjemna, niegroźnie rockowa płyta. Nie tylko do codziennego naszego użytku, albowiem również powinna posłużyć jako krzewienie dobrego słowa, nie stając się jednocześnie kolejnym pustosłowiem.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






wtorek, 29 maja 2018

STORMTROOPER - "Pride Before A Fall - The Lost Album" - (2017) -








STORMTROOPER
"Pride Before A Fall - The Lost Album"
(HR RECORDS)

***





Termin "heavy metal" dotkliwie przeformował swe znaczenie po dekadzie 80's, i bywa obecnie zupełnie inaczej postrzegany, niż w okresie brytyjskiej eksplozji nurtu New Wave Of British Heavy Metal. Inna sprawa, że wszechobecne gloryfikowanie Metalliki podcina wiarę w wielkość wielu innych zespołów. Oczywiście ekipa Jamesa Hetfielda i Larsa Ulricha wielką jest, ale przesz nie jedyną. Na gruncie radiowym często zachęcam do kibicowania wielu innym wykonawcom, którym nie zawsze się poszczęściło, pomimo iż artystycznie nie odstawiali nogi. Myślę, że zapomniana, a raczej kompletnie nieznana grupa Stormtrooper, właśnie na taką nutkę uwagi zasługuje. A mowa o jednym z przedstawicieli wspomnianego nurtu NWOBHM, któremu nie wyszło, jak tuzom z Motörhead, Demon, Saxon, Def Leppard czy Iron Maiden. I chyba w kategoriach cudu należy potraktować wydaną stosunkowo niedawno płytę "Pride Before A Fall", której podtytuł "The Lost Album" już wiele wyjaśnia.
Poniższe CD zawiera nagrania zarejestrowane na przełomie 1980/81 roku, i stanowi niemal za całkowitą spuściznę Brytyjczyków, choć w archiwach nadal leżakuje kilka kompozycji, nad którymi być może także ktoś się niegdyś pochyli.
Stormtrooper powstali w 1977 roku w Bristolu, jednak z chwilą prawdziwego boomu ówczesnych anglosaskich metalowców, po grupie szybko pozostał jedynie popiół. Ta krótkotrwała formacja, w epoce nie dorobiła się choćby albumu, a jedynie osamotnionego singla "Pride Before A Fall" - opublikowanego w 1980 roku. Jednocześnie pod takim samym tytułem muzycy przystąpili do nagrywania debiutanckiego longplaya, co nawet udało się w pełni zrealizować, jednak w chwili jego ukończenia, po Stormtrooper pozostało blade wspomnienie. Żaden label po takim fakcie nie był zainteresowany promowaniem zespołu, którego losy ostatecznie się przesądziły.
"Pride Before A Fall" był nagrywany za tzw. pierwszym podejściem, co jak historia pokazała, wychodziło wielu wykonawcom na dobre - vide debiutancki longplay Budgie. W przypadku Bristolczyków słychać jednak bardziej fascynacje Led Zeppelin czy Rush, choć nie brak w ich twórczości odniesień do punkowej energii, namaszczeń bluesowych, jak też chęci jam'owania ("Battle Of The Eve"). Jest to jednocześnie na swój sposób album dość surowy. Nawet pojawiające się instrumenty klawiszowe nie łagodzą sprawy. Niezaprzeczalnym faktem, iż całość
najwyraźniej nie została też dopieszczona produkcyjnie. Ma to nawet pewien urok, oddający ducha powijaków zespołu, z którego może nawet byliby ludzie, gdyby ich kariera potoczyła się korzystniej.
Gdy spojrzymy na zespołowe personalia, nie dostrzeżemy nazwisk wiele mówiących. Wokalista (niestety mocno przeciętny) Paul Merrell, perkusista Nick Hancox czy gitarzysta Bob Starling - wszyscy wydają się wręcz anonimowi, a jednak "linę zapomnianych" przerywa nagle basista Colin Bond. Ów dżentelmen zagościł nieco później w bardzo fajnym, choć u nas kompletnie nieznanym Stampede, a nawet wdał się w koncertowy epizod z Meat Loafem. Mało tego, ten nie tylko uzdolniony basista, ale też klawiszowiec oraz spec od efektów specjalnych, został nawet kiedyś poproszony przez wytwórnię Polydor o dotarcie na przesłuchanie do grupy Status Quo, jednak ostatecznie muzyk odmówił. Po tym fakcie inny fonograficzny gigant Arista zaproponował mu trasę ze wspomnianym powyżej Meat Loafem, i tu na szczęście wszystko poszło jak należy. To nie wszystko; Bond uciął także sobie muzyczny flirt z Janickiem Gersem - gitarzystą Iron Maiden - jednak nie wyrosło z tego żadne drzewo.
Nie będę próbował nikomu wmówić, że zagubiona płyta twórców znad rzeki Avon zachwyci w równym stopniu, co dzieła najwybitniejszych przedstawicieli NWOBHM, niemniej trudno przejść obojętnie wobec ciekawych i jednocześnie rozbudowanych kompozycji, co: Drunken Woman", "Battle Of The Eve" oraz "After Battle". Nawet jeśli dla młodszego metalowego odbiorcy zabrzmią one zdecydowanie anachronicznie, czytaj: "nieMetallikowato". Z kolei tytułowy "Pride Before A Fall", plus otwierający całość "In The State, In The City", to na swój sposób szlagiery zza grobu.
Warto zarzucić na nich przysłowiowego ucha, choćby po to, by ten szyld ocalić od całkowitego zapomnienia.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





poniedziałek, 28 maja 2018

symetria

Bardzo dziękuję Słuchaczom Nawiedzonego Studia. Wczoraj pokazaliście moc, a przede wszystkim względem osób niepełnosprawnych dobre serce. Przy zaledwie jednym głosie sprzeciwu, blisko setka sms'ów (z czego 53 na winylowy nocny konkurs) sprzyjała przyzwoitości. I aż żal, że nie dotrę do studia w najbliższą niedzielę, ale przecież zaproszenie na warszawski koncert Yes, też nie bywa codziennością.
Winyle od Pana Tomka z Berlina - z jego firmy Atman (www.atman-music.com) - trafiły do dwóch Pań, co wlewa we mnie pewien optymizm. Do tej pory zewsząd otrzymywałem zapewnienia, że panie odciągają swoich lubych od niedzielnych odbiorników. Nieprawda, jak widać są na tym świecie dziołszki, które wbrew zapewnieniom słuchają Nawiedzonego Studia. Dla mnie to spory sukces, tym bardziej, że wszystkie żony moich kolegów/przyjaciół dosłownie mnie nie znoszą. Zapewne dlatego, że otwieram oczy ich ogierom na unikanie pantoflarstwa. Tylko moja Żonka wie w czym rzecz, ale Ona w ogóle jest wyjątkowa, tym samym przecudowna. Dlatego w komis jej nie oddam. Poza nią, lekko nie mam, ale przyzwyczaiłem się, że Żona mojego przyjaciela pieni się na mój widok i podważa każde słowo. Inna sprawa, że Masłowski lubi pofilozofować, przez co nie kręcą go wzmożone aktywnie pierdołki o nowych bucikach, sukieneczkach, wysprzątanych alejkach w ogródku, przyciętym żywopłocie, bądź osiągach ich samochodowych herosów. Tematy góra na kwadrans, nie na całego grilla. Myślę, że nie trzeba być wymagającym, by coś takiego dostrzegać. Acha, zapewniam, tematów muzycznych na gruncie prywatnym nie poruszam, a nawet, gdy koledzy podpuszczają, ucinam, by nie pogarszać sytuacji. W ogóle staram się schodzić z drogi wielu pociechom naszych matek.
Wczoraj padło niemało wylewności, i nie tylko z mej strony, bo oto co smsy nadawały:
"Właśnie miałam napisać do pana... wspaniała audycja, piękna muzyka, otwarte poglądy... błękitny księżyc w pełni z gwiazdą u boku, wino wypite, płomień świecy się pali i gdzieś z otchłani Tomasz Beksiński też pana chwali... buziaczki dla cudownego pana, i śmiać mi się chciało, bo męża nie mam, mogę słuchać co chcę, a panu zazdroszczę Yes, bo to też jedna z moich muzycznych fascynacji, ale niestety nie pojadę...". Albo coś takiego: "dzięki, ładnie grasz - jak zawsze". Szturmem nadchodziły wieści, więc kolejna z nich: "... Jeszcze rok temu myślałem, że nie znajdę audycji i jednocześnie prowadzącego, który tak bardzo utożsamia się z klimatem i muzyką prezentowaną. Moja muzyka, to lata 70-90, ale to, co proponujesz, bardzo mi odpowiada". Zaraz następujący po nim, oznajmia: "...Dobrze się słucha takiej audycji, aż chciałoby się, aby te cztery godziny trwały co najmniej osiem". Jeszcze weźmy taki sms: "Panie Andrzeju, słucham nawiedzonego od przynajmniej 10 lat. Teraz w Bielsku, wcześniej w Tychach, a do 2016 w Gliwicach. Audycja i jej prowadzący - genialne i epickie. Dziękuję i pozdrawiam, życzę wszystkiego dobrego i niekończącego zdrowia....". Z dobrze nam już znanych Słuchaczek, Viola jak zawsze pięknie: "...do miłości się nie zmusza, ją trzeba mieć w sercu....". I jeszcze jednego sms-a sobie nie odmówię: "... dziękuję bardzo za wspólne uczty przy bogato zastawionym stole pełnym muzycznych potraw, i oczywiście deserów".
Tak piękne słowa otrzymuję niemal każdego tygodnia, ale tylko, bądź aż, od Słuchaczy. Stanowią one za paliwo do mojego podstarzałego, lecz wciąż życiodajnego baku. Jednak, gdy z jednej strony spotyka nas tyle ciepła, dla równowagi z drugiej zawsze ktoś przypierdoli (vide poranny sms od na szczęście niesłuchaczki).

P.S. Jeszcze dorzucę sms-y. Niech pozostaną na pamiątkę, bowiem w smartfonie nie da się wszystkiego przechować. Tak to idzie: "... Pozdrawiam, z tej strony kierowca autobusu nocnego Poznań... zawsze słucham Nawiedzonego Studia, nieważne czy w pracy, czy w domu, jest to super audycja radiowa". W innym czytam: "...piękne słowa odnośnie niepełnosprawnych i problemu aborcji. Podpisuję się obiema rękami...". Ale tego typu też przychodzą: "jestem, pamiętam, czuwam", czy: "... cudowna i piękna muzyka. Dużo zdrowia Panie Andrzeju". Ooooo, jeszcze takiego fajnego teraz dostrzegam: "Szczerze powiem, że bez posłuchania Pana programu chociaż przez godzinkę z niedzieli na poniedziałek, nie mogłabym zasnąć. Świetna muzyka i komentarze...". Sporo sporo tego, ale na dzisiaj wystarczy. Dzięki raz jeszcze, wszystkim za wszystko :-)








Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 27 maja 2018 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań






"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 27 maja 2018 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Tomek Ziółkowski
prowadzenie: Andrzej Masłowski







ARENA - "Double Vision" - (2018) -
- The Legend Of Elijah Shade
a) Veritas
b) I Am Here
c) Saevi Manes
d) It Lies
e) Tenebrae
f) Omens
g) Redemption

IT BITES - "Map Of The Past" - (2012) -
- The Last Escape

PENDRAGON - "Pure" - (2008) -
- It's Only Me

SOROR DOLOROSA - "Apollo" - (2017) -
- Yata
- The End

DEAD CAN DANCE - "In Concert" - (2013) -
- Children Of The Sun
- Lamma Bada

JOANNA VORBRODT - "Punkty Zwrotne" - (2018) -
- Suelle
- List Do M. - {Dżem cover}

OST - "Armageddon - The Album" - (1998) -
TREVOR RABIN - Theme From Armageddon

YES - "Talk" - (1994) -
- I Am Waiting

THRESHOLD - "Legend Of The Shires" - (2017) -
- Swallowed

CAMEL - "Never Let Go" - (1993) -
koncert z Enschede w Holandii, 5.IX.1992
- Unevensong

SPEAR OF DESTINY - "Morning Star" - (2003) -
- Warleigh Road

SOLARIS - "Nostradamus - Book Of Prophecies" - (1999) -
- Book Of Prophecis (radio edit)
- Wings Of The Phoenix

SEBASTIAN HARDIE - "Four Moments" - (1975) -
- Openings

GRAND ILLUSION - "Brand New World" - (2010) -
- Forever With You

KEN HENSLEY - "Running Blind" - (2001) -
- You've Got It (The American Dream)
- Movin' In

SEAN FILKINS - "War And Peace & Other Short Stories" - (2011) -
- Epitaph For A Mariner
a) Sailors Hymn
b) Sirens Song
c) Maelstrom
d) Ode To William Pull
e) Epitaph

WINDCHASE - "Symphinity" - (1977) -
- Gypsy
- Flight Call

BRAINBOX - "Brainbox" - (1969) -
- Summertime

V/A - "The Glory Of Gershwin" - (1994) -
KATE BUSH - The Man I Love







Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




Wejście do tajemniczego ogrodu, napotkane podczas niedzielnego spaceru.


niedziela, 27 maja 2018

podsumowanie sezonu Kolejorza spod pióra Tomka Ziółkowskiego

W ubiegłą niedzielę zaproponowałem Tomkowi Ziółkowskiemu, by napisał kilka słów na temat zwieńczenia sezonu piłkarskiej Ekstraklasy, w odniesieniu do Lecha Poznań. Tomek jest "zawziętym" kibicem Kolejorza, który stara się nie opuszczać żadnego meczu swych ulubieńców, więc komu by oddać głos, jak nie jemu.
Uruchamiam możliwość komentowania, do czego zachęcam.
Poniżej oryginalny tekst, bez żadnej cenzury z mojej strony. Miłej lektury!



"Sezon 2017/18 przeszedł do historii, zakończył się on kolejną już porażką Lecha Poznań, który zakończył sezon na 3 miejscu (choć trzeba jeszcze poczekać na decyzję Komisji Ligi, która może przecież odjąć Lechowi punkty). Piłkarze zapewnili sobie na boisku awans do europejskich pucharów. Jaki był ten sezon w wykonaniu piłkarzy Lecha? Odpowiedź nie powinna nastręczać trudności: słaby!!! Letnie wzmocnienia, może poza Christianem Gytkjaerem okazały się nie być żadnymi wzmocnieniami. Podstawowi piłkarze Lecha mocno spuścili z tonu. Okazało się, choć w sumie formacja obronna okazała się całkiem szczelna, że nie można sprzedać w krótkim czasie prawie całego bloku defensywnego (Kędziora, Bednarek, i Wilusz, Nielsen, Arajuuri) i zakupić nowych piłkarzy i zgrać ich w krótkim czasie. Gdyby kupiono lepszych może by się to udało, ale... nie kupiono lepszych. Zakupy w pomocy: Barkruth, Situm tez oględnie mówiąc nieudane, choć trzeba przyznać, że ten pierwszy miał dużo mniej okazji do zaprezentowania swoich umiejętności niż Situm i wciąż na niego liczę i mam nadzieję, że pokaże jeszcze na co go stać. W napadzie ok. Wymiana okazała się dobra. Gytkjaer strzelił więcej bramek niż Kownacki i Nicki Bille razem wzięci. 



Nie pojmuję jak to jest możliwe, że klub z ambicjami, ponoć, nie ma porządnego skautingu. Kupuje piłkarzy za grosze, wypożycza, lub bierze tych, za których nie trzeba płacić. Podobno wszyscy byli dokładnie obserwowani, analizowano ich grę i w ogóle, a co z tego wyszło... wszyscy wiemy. Panowie prezesi czas zatrudnić dobrego skauta i wydać pieniądze na solidne wzmocnienia oraz zaufać młodym zawodnikom z akademii.



Chodząc na mecze przy Bułgarskiej w tym sezonie nie widywało się na boisku fajerwerków sportowych, a raczej wymęczone zwycięstwa (poza wyjątkami). Piłkarzom trudno odmówić chęci i ambicji, ale co zrobić gdy nie starcza umiejętności... 



Gdybym miał oceniać piłkarzy w przekroju całego sezonu wyróżniłbym: Macieja Makuszewskiego, za charakter, walkę i wysokie umiejętności czysto piłkarskie, Łukasza Trałkę za nieustępliwość, oddanie drużynie i charakter, tak potrzebny przy walce o najwyższe cele, Roberta Gumnego za przebłyski dobrej formy i mimo wszystko solidność z tyłu oraz próbę walki z przodu i dobrą współpracę z Makim, Kamila Jóźwiaka za umiejętności, chęci i serce do walki oraz Christiana Gytkjaera, za umiejętność strzelania bramek. Dużo więcej mógłbym jednak napisać złego o naszych piłkarzach. Zagubiony od dłuższego czasu Kostevych, nieporadny Vujadinović, siejący zagrożenie pod swoja bramką w rundzie finałowej (vide mecze z Górnikiem i Legią), nieporadny Majewski, który np. w meczu z Górnikiem powinien po stopach całować sędziego, że nie wyleciał z boiska, za głupie i nieprzemyślane faule, jeden z moich ulubionych piłkarzy Darko Jevtić, którego forma w ostatnich meczach nie zachwycała... Można by tak wymieniać, tylko po co? 

Sezon został przegrany i tyle. Czas na wyciągnięcie wniosków... Mylą się Ci którzy uważają, że Lech przegrał mistrzostwo na finiszu rozgrywek. Przegrał je dużo wcześniej m.in. zdobywając tylko 2 punkty w meczach z Sandecją, tracąc punkty na wyjeździe z takimi potentatami naszej ligi jak: Śląsk (0:2), Pogoń (0:0), Lechia (3:3), Piast (0:0) czy Arka (0:0). To głównie w tych meczach straciliśmy szanse na mistrzostwo, a finisz rozgrywek tylko ugruntował boleśnie naszą pozycję... 

Zastanawia mnie jednak niemoc piłkarzy Lecha Poznań w dwóch newralgicznych momentach sezonu. Pierwszy to mecz z Legią na przełomie września i października ub. roku... Lech zagrał wówczas świetny mecz, z pomysłem i polotem konstruując swoje akcje. Dziurawił raz po raz obronę przeciwnika. Jeśli dobrze pamiętam po tym meczu Lech miał 5 pkt przewagi nad Legionistami, a potem przyszła zapaść. Niemoc przez następnych kilka kolejek. Niewytłumaczalna.

Drugim momentem była runda finałowa, gdy po meczu z... Legią wydawało się, że to juz koniec marzeń o mistrzostwie. 8 pkt straty do Jagiellonii, niewiele mniej do Legii. Lech wówczas odżył, potrafił podnieść się po stracie bramki czy to z Jagą (5:1) czy Górnikiem (3:1). W efekcie zdobył komfortową sytuację po rundzie zasadniczej. Był liderem. I co? I skończyło sie granie... 4 porażki u siebie, kompletna niemoc strzelecka (4:10 w bramkach i aż cztery mecze bez strzelonej bramki), brak pomysłu, frustracja i brak wiary we własne możliwości. Z zespołu, który miał bić się o mistrzostwo Polski, jak zapowiedział sam, zwolniony już zresztą, trener Bjelica, zostało wspomnienie. 

I na koniec kilka słów o zwolnieniu trenera i skandalu z ostatniej kolejki. Trener Nenad Bjelica miał swoja wizje, którą wprowadzał w życie. Nigdy nie jestem za zmiana trenera gdy piłkarzom nie idzie, zwłaszcza w trakcie sezonu. Marzy mi się taki polski Wenger..., ale to nie ta bajka. Szanuję tego trenera, choć irytował mnie zawsze jego stoicyzm przy linii gdy zespołowi nie szlo, gdy on zamiast podpowiadać i dawać wskazówki spokojnie przyglądał się rozwojowi wypadków. Szkoda tylko, że teraz w rodzimych mediach podobno przyznaje, że Lech nie miał szansy na mistrzostwo, a gdy był tutaj prezentował inne zdanie. No cóż punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

I na koniec skandal do jakiego doszło podczas ostatniego meczu z Legią Warszawa, gdy grupa troglodytów mających się za fanów Kolejorza, zaczęla dawać upust swojej frustracji rzucając świece dymne i wbiegając na murawę... Moim zdaniem Policja powinna zamknąć caly sektor i wyłapać od razu prowodyrów i sprawców całego zajścia. Powinni oni dostać dożywotnie zakazy stadionowe, a mecze oglądać tylko w telewizji... Niedawno dowiedziałem się o karze od wojewody - 8 meczów bez publiczności w tym 3 w europejskich pucharach. Nie jestem zwolennikiem odpowiedzialności zbiorowej. Gdyby Policja wyłapała tych bandytów i przykładnie ukarała za pośrednictwem Sądu nie byłoby takiej konieczności...

W tej chwili sytuacja wygląda tak, że przez grupkę bandytów cierpieć będzie cały klub i prawdziwi kibice. Wstyd na całą Polskę i Europę. Z drugiej strony władze Lecha od dawna tolerują różne głupie zachowania "Kotła". Może gdyby okazało się, że nie zagrają w pucharach i zaczną nowy sezon z kilkoma ujemnymi punktami, zaczęliby coś robić w tej kwestii.

Ale cóż było minęło. Sezon skończony, teraz kibiców zajmować będzie mundialowy serial, oby z Polakami w jednej z głównych ról, a potem przyjdzie wrócić na ligowe podwórko i mieć nadzieję, że kolejny sezon będzie dla Lecha lepszy. Nadzieja umiera ostatnia... "
Tomasz Ziółkowski

sobota, 26 maja 2018

zmiany, zmiany, zmiany

Jeszcze tylko kilka niedziel z Tomkiem Ziółkowskim. Szanowny Realizator Nawiedzonego Studia wczoraj oficjalnie poinformował o opuszczeniu pokładu wraz z ostatnią niedzielą czerwca br. I choć nie czas jeszcze na pożegnania, to już teraz wypada mi docenić jego wkład.
Po opuszczeniu (z dnia na dzień) mojej audycji przez Krzysztofa Piechotę, Tomek od razu zaoferował swą pomoc. Początkowa deklaracja: trzy miesiące. Zrobiło się kilka lat. Miałem nadzieję, że nigdy nie usłyszę: odchodzę, dzięki czemu dorobimy się z Tomkiem siwizn w studio przy Rocha. Życie jednak zechciało inaczej. Na razie zostawmy temat. Po ostatniej czerwcowej niedzieli napiszę więcej.
Muszę poszukać sobie realizatora na ewentualny dalszy czas. Nie będzie łatwo. Niestety, osobiście Nawiedzone Studio traktuję bardzo serio, więc musi to być osoba niemal tak wyrozumiała, jak Tomek. Nic na to nie poradzę, że podczas wieczornych niedzielnych czterech godzin, nie bywam luzakiem, a w pełni oddaję się  tworzeniu audycji.
Mojej audycji nie da się odfajkować. Niewiele się odzywam (chyba, że do mikrofonu), nie obchodzą mnie wykraczające poza audycyjny ton anegdoty, dowcipy, bądź jakiekolwiek nadmierne gadanie o niczym. Po wszystkim jak najbardziej. Po audycji możemy pójść do przydrożnego baru i urżnąć się najlepszą butelką złocistej, ale audycja oraz jej Słuchacze zawsze będą najważniejsi.
Pożyjemy zobaczymy. W grę wchodzą tylko dwie możliwości: albo wszystko fajnie się potoczy, albo nikt nie zechce ze mną współpracować, co z automatu o dalszych losach N.S. przesądzi.
Nie bywam tak trudny, jak głoszą mity. Nie gryzę, nie kopię, nie wrzeszczę... mnie tylko zależy na kimś, kto polubi mnie, a ja jego, a zarazem będzie to osoba nieśpiąca na moim programie i przynajmniej pozytywnie nastawiona do współpracy ze starszym i niemodnym panem.
Jutro jak najbardziej będziemy jeszcze normalnie do Szanownych Państwa dyspozycji, więc już teraz zapraszamy na 98,6 FM Poznań, punktualnie o 22-giej - Tomek i Andrzej.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






środa, 23 maja 2018

konkursy? dziękuję, nie tańczę

Równo przed tygodniem ugościliśmy na poznańskim koncercie Arenę Micka Pointera. Arenę, w której także występuje przecież klawiszowiec Pendragon, Clive Nolan. I to właśnie z obozu "Królewskich" docierają świeże wieści. Otóż, trwa powtórne nakładanie bębnów na oryginalną albumową ścieżkę "The World". Na bok dawne partie Fudge'a Smitha, a w jego miejsce wgrywa się obecny perkusista Jan-Vincent Velazco. Rozumiem, że wkrótce otrzymamy coś w rodzaju "The World Revisited"? Ach, przecież to jedna z trzech najpiękniejszych płyt Pendragon, i zarazem jedna z naj naj naj tego świata. Ale o tym wiedzą tylko wtajemniczeni. Reszta opycha się mielonymi.

Tworzy się również specjalna książka, a to z racji 40-lecia zespołu. Mam nadzieję, że ktoś na nasze potrzeby ją przetłumaczy. Będziemy sobie cytować.
Na tym nie koniec, albowiem na listopad br. Barrett & Co. zapowiadają dwa albumy koncertowe. I teraz nie wiem, dwa niezależne czy jeden podwójny? Wyjaśni się w swoim czasie, jest więc na co czekać. Jesień może być piękna, choć nie spieszmy się.
Dodam jeszcze, że nowy studyjny twór Pendragon, dopiero w 2019 roku. Przełożyło się w czasie, ale teraz przynajmniej wiemy, dlaczego.
Na nadchodzące koncerty szykuje się nieco niespodzianek. Podobno pojawi się coś, co niegdyś muzycy po drodze przeoczyli. A teraz, po latach... Inna sprawa, że na żywo dostąpić suitę "Queen Of Hearts" lub "Sister Bluebird", to dopiero będzie coś. Tym bardziej, że od "Sister Bluebird" wszystko się rozpoczęło w mym radiowym życiu. A konkretnie od tej kompozycji, a także wcześniejszej na tym samym mini albumie "Fallen Dreams + Angels", "Dune". Co za czasy, łezka drąży wąwóz w oku...
Przyjechała paka z siedmioma winylami. Wszystkie dla Słuchaczy Nawiedzonego Studia. Jest więc tego na siedem audycji. Po jednym na każdą z niedziel. Wyjątkiem ta, z 3 czerwca. Nie będzie mnie, wyjeżdżamy z Korfantym i Peterem do Warszawy na koncert Yes (Jon Anderson, Rick Wakeman + Trevor Rabin). Choć tego samego dnia Camel też zagrają u nas, a konkretnie w Zabrzu. Na Camel byłem dwukrotnie, na Yes tylko raz, więc sprawa oczywista.
Wracając do konkursów z winylami... nie bardzo je lubię, bo i też w takiej roli w ogóle się nie odnajduję. Początkowo więc odmówiłem bardzo przyjaznemu Panu Tomkowi z labelu Atman. Ale, że z niego człowiek z pasją, ideowy i autentycznie kochający muzykę, "podreklamuję" jego wytwórnię z przyjemnością, a i pewną satysfakcją. Już teraz zachęcam wszystkich "niezależnych" do odwiedzin: atman-music.com
Z reguły nie wchodzę w konkursy i wszelakie rozdawnictwo. Noszę w sobie pewne nienowoczesne przekonania, choć bywają odstępstwa od reguły. Jak w tym konkretnym przypadku. Rozdawania biletów na niedawną Arenę odmówiłem - czego nikt przecież zrozumieć nie musi.
Kolega ranem podesłał sms-a: "maseł, wiesz czy można gdzieś kupić tańsze bilety na King Crimson?". Ha ha ha, a to dobre. Co znaczy: tańsze? - odpisałem. Ceny są, jakie są. Ponad trzy paczki trza wysupłać - i nie ma zmiłuj. Właśnie z tego powodu nie idę, ponieważ mnie nie stać. Wszystko poszło na płyty, na koncert Karmazynowego Króla już nie dało rady. I pewnie dostałbym wejściówkę na tzw. krzywy ryj, gdybym tylko grzecznie poprosił organizatora, ale nadużywać znajomości nie wolno, ponieważ później nikt takich sępów nie lubi. Nie warto drzwi za sobą domykać. Trzeba się nauczyć płacić za muzykę. Chcesz dobrego koncertu, kupujesz bilet. Chcesz muzykę próby najwyższej, kupujesz płytę. Chcesz najlepszego napoju, kupujesz Pepsi Colę. Pretensje jedynie do Fenicjan, że na to wszystko wymyślili za mało pieniędzy.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"






w królestwie umierającego słońca

Być uduchowionym, nie znaczy: wierzyć. Ślepo wierzyć, równa się: naiwność. Trzeba powątpiewać - i ja to robię. Dlatego nie uczestniczę w nabożeństwach. Nie dla mnie głoszone tam puste słowa.
W samo południe byłem na pogrzebie kogoś, dla kogo nigdy nic nie znaczyłem. Poszedłem, ponieważ tak trzeba było. Należało, choćby dla kilku osób. Moje uczucia nie miały tu nic do rzeczy. Nie chciałbym jednak takiej osoby jak ja, na własnym pochówku. Nawet jeśli wówczas nie będzie to już miało żadnego znaczenia.
Kraina ciemni i głuszy spotka każdego, bez względu na wzrost, urodę, płeć, rozum, bogactwo, bądź jego brak. I nie spodziewajmy się zbawienia. Żadnego nie będzie. Jest tylko tu i teraz, więc żyjmy, radujmy się, lecz zarazem nie czyńmy sobie na nic więcej nadziei. Boga nie ma, ale żyjmy jakby był.
Skromna przyciemniona kapliczka, obok mnie na ławce spory wieniec, a kilkanaście metrów dalej dosłownie kilka osób. Łącznie dziewięć. Nigdy dotąd nie uczestniczyłem w tak skromnej finalnej uroczystości.
Podchodzi znienacka mężczyzna, dopiero po chwili dociera do mnie, że to grabarz. Szepcze: proszę położyć wieniec na karawanie, będzie panu lżej, proszę nie dźwigać. W tym momencie nie wiem jeszcze, że w kapliczce boleśnie pustawo. Gdy ksiądz jako pierwszy ją opuszcza myślę, że swym śpiewem pociągnie przynajmniej trzydziestoosobowy kondukt, ale nie, jest nas trzy czwarte tuzina - dosłownie. Jakie musiało być czyjeś życie, skoro nikt nie płakał?
Nastawiłem dawno niesłuchany koncert z podwójnego kompaktu Dead Can Dance. Wszak umarli potrafią zatańczyć. Niech wyjdą więc na scenę, chcę dotknąć tej muzyki, dzisiaj jakoś dotkliwiej. Brendan potrafi rozsuwać grobowce, a Liska wyłaniać dyskretnie zza konarów w anielskim gałganie. Piękna muzyka w tym refleksyjnym, choć niekoniecznie smutnym dniu. Prawdziwa hipnoza spowita z dźwięków folku, orientu, mroku cmentarzysk, rozsypujących posągów, chorałów oraz kontrastów czarnej duszy Brendana i "serafinowej" Lisy. Aż chciałoby się chwycić ich oburącz.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




taka tabliczka, pomiędzy grobami





poniedziałek, 21 maja 2018

BLACKBERRY SMOKE - "Find A Light" - (2018) -








BLACKBERRY SMOKE
"Find A Light"
(3 LEGGED RECORDS)

***1/2





Nie zwalniają tempa southern-rockowcy z Atlanty. Średnio, co półtora roku serwują nowy studyjny album. Oto więc kolejnych kilkanaście piosenek wyrytych w południowym podłożu Georgii. "Światło" zawarte w tytule "Find A Light", symbolizuje znalezisko szczęścia, natomiast cały album traktuje o poszukiwaniu nadziei w trudnych czasach, w jakich przyszło nam żyć. Każdy bowiem potrzebuje optymizmu i szczęścia, jednak o to wszystko musimy się postarać na własną rękę.
Płytę rozpoczyna motoryczny, przybrudzony i jednocześnie kąśliwy "Flesh And Bone". Niezłe otwarcie, a zarazem nasuwające skojarzenia z najwcześniejszymi dokonaniami ZZ Top, Lynyrd Skynyrd, Savoy Brown czy Black Oak Arkansas. Kolejny w zestawie "Run Away From It All", także skłania się ku typowej country/rockowej estetyce rodem z Południa. Piosenkę wzbogacają okazjonalne wspólne wokalizy Charliego Starra, Richarda Turnera oraz Paula Jacksona. Gdyby komuś przyszło na myśl, że za chwilę panowie zwolnią, nic z tego, w kolejnym "The Crooked Kind" także tkwi jakiś niespokojny duch. I choć tego typu grania nie zabraknie nam również w dalszym toku albumu, to od czwartego "Medicate My Mind" robi się różnorodniej. Na tym etapie,
country/blues-rockowe "Medicate My Mind" Jeżynki podrasowały funkującymi rytmami, z kolei liryczne, i niemal wyzbyte rocka country'owe "I've Got This Song", przyprawili swojską, a nawet nieco przaśną partią skrzypiec. Nie obędzie się również bez przebojowych piosenek, jak "Best Seat In The House" - gdzie Charlie Starr śpiewa z jakimś niezwykłym entuzjazmem, bądź "Till The Wheels Fall Off" , w której Brandon Still popisał się efektowną grą na organach. Miłośnicy boogie rocka, takiego spod znaku Molly Hatchett, także wyszarpną chwilkę dla siebie: "Nobody Gives A Damn" liczy ledwie trzy i pół minuty, za to dialog gitarowy Charliego Starra i Paula Jacksona wart każdych pieniędzy. Mą uwagę przykuło również "I'll Keep Ramblin' ", którego rytmika niekiedy nasuwa skojarzenia z klasycznym "Call Me The Breeze" Lynyrdów, choć w jego wnętrzu toczy się prawdziwa batalia zapożyczeń - z soulu, rock'n'rolla, gospel, bluesa, country i czego jeszcze się da. Pięć i pół minuty wielokulturowych fascynacji przerzuconych na język rocka. I taka jest ta płyta: różnorodna, bogata, choć jej punktem wyjścia szlachetne country/blues/rockowe granie.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 20 maja 2018 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań





"NAWIEDZONE STUDIO"
niedziela 20 maja 2018 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Tomek Ziółkowski
prowadzenie: Andrzej Masłowski





Powracam do systemu "nieopisowego". I słusznie; Szanownym Państwu, jak i mnie, nie przypadł on widać do gustu.





PRAYING MANTIS - "Nowhere To Hide" - (2000) -
- Naked

PRAYING MANTIS - "Forever In Time" - (1998) -
- Forever In Time

ARENA - "The Visitor" - (1998) -
- The Visitor

ARENA - "The Unquiet Sky" - (2015) -
- How Did It Come To This?

ARENA - "Arena Live" - (2013) -
recorded 2011/12 tour
- Crying For Help VII
- Crying For Help IV

SEBASTIEN - "Act Of Creation" - (2018) -
- Queen From The Stars

KAMELOT - "The Shadow Theory" - (2018) -
- The Mission
- Phantom Divine (Shadow Empire)
- In Twilight Hours


PRAYING MANTIS - "Gravity" - (2018) -
- 39 Years
- Gravity
- Destiny In Motion

ARENA - "Double Vision" - (2018) -
- Poisoned
- Scars
- Paradise Of Thieves

THE URBANE - "Neon" - (1999) -
- Immaculate
- The Tide

CITY AND COLOUR - "If I Should Go Before You" - (2015) -
- Woman
- If I Should Go Before You

CHRISTON - "Towns & Cities" - (2016) -
- Where Do We Go From Here
- Bonfire
- My Northern Lights

THE VACCINES - "Combat Sports" - (2018) -
- Rolling Stones

KENT - "Hagnesta Hill" - (2000) - wersja anglojęzyczna
- Music Non Stop

KENT - "Isola" - (1997) -
- Glider
- 747


WILLE AND THE BANDITS - "Grow" - (2013) -
- Under The Grove
- Why D' You Do It?

COLIN BLUNSTONE - "The Light Inside" - (1998) -
- Send Me Your Broken Hearts
- Hearts That Turn
- Losing You






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"





niedziela, 20 maja 2018

dzisiaj, o 22-giej ....

Być może nie odkryjemy dzisiaj żadnych nowych lądów, a kto wie, czy nie pośniemy przed północą? Jednak jak zawsze przyniosę najbardziej lubianą muzykę. Taką będącą wyrazem moich fascynacji na dzisiaj, na teraz. I jak zawsze będę pełen nadziei, że posłucha tego więcej ludzi, niż tylko my z (realizującym) Tomkiem.
Do usłyszenia o 22-giej, na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl ....






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"



sobota, 19 maja 2018

na Mundial bez Piątka

Nie wiem, dlaczego Adam Nawałka wykreślił z mundialowej listy Krzysztofa Piątka?. Przepraszam, że tak z grubej rury o dawno nieporuszanym na blogu futbolu, o którym przecież wszyscy dookoła, a i do znudzenia na każdym portalu. Ale zabolało mnie. Sporo oglądam tej naszej, hmmmm...Ekstraklasy, i nie mówię, że się znam, ale mam oko. Piłkarz Cracovii błyszczał w kończącym się sezonie, że niejednokrotnie pomyślałem: za chwilę drapną go do minimum Holandii lub Belgii, i nie do żadnej tam dołującej ekipy, a zdecydowanie pucharowej. Tak więc Panie Trenerze, błąd błąd błąd, i bynajmniej nie Adrian Błąd, a błąd próby najwyższej. Nie bierzesz Pan na Mundial absolutnej nadziei, a zadowalasz się takim wyrobnikiem Kownackim. I kto tu ma rację? Znowu stanie na moim, ale co mi po tym, gdy stanę do orderu, jak już będzie po ptakach. Na chwilę obecną Piątek w transie, a Lewandowski nieporadny i w głowie zablokowany. Piątek mógłby być jego zmiennikiem, szczególnie gdyby Arkadiuszowi  Milikowi znowu coś w kościach przeskoczyło, a Łukasz Teodorczyk nie pozbierał się z kolejnych fochów. Piątek chce grać, i to widać. Chłopak jest łapczywy pola karnego i rwie go pod bramkę. Wystarczy tylko piłkarza obdarzyć większym zaufaniem i wskazać większe pole do uprawy.
W Rosji nie przewiduję błysku Lewandowskiego. Życzę mu jak najlepiej, lecz jeśli wcięło mu formę właśnie teraz, to trudno uwierzyć, by od ręki ją odzyskał. W Bayernie nie mają na to recepty, więc kto mu pomoże w kadrze, przecież u nas nie ma takiego Müllera czy Alaby, którzy podsuną piłkę pod nos. Taką tylko pod dobitkę. A naszego Lewego do takiej roli latami rozpieszczano. Fakt, Lewy jest mistrzem, ale ostatnio to raczej w walaniu się po trawie i skomleniu o faule po każdym go dotknięciu.
Za miesiąc, z niewielkim okładem, będziemy w Rosji, i głowę daję pod topór, że nie wyjdziemy z grupy. Z Senegalem w najlepszym razie zremisujemy, a z Kolumbią i Japonią po łbie. Zakończymy na czwartym miejscu w grupie, a wiecie Moi Mili dlaczego? Ponieważ wszyscy stawiają nas w roli faworytów, a my tego nie lubimy. To ciężar jakiego jeszcze nigdy nie udźwignęliśmy, nie udźwigniemy go też tym razem. I zapomnijmy o udanym Euro 2016. Wówczas była koniunktura dobrej energii, natomiast obecny poziom Ekstraklasy, plus cienkie występy naszych w obcych ligach (oprócz Piotra Zielińskiego - bo ten zawsze klasa absolutna), rysują obraz Reprezentacji Polski, przykutej niczym małpka do wynudzonego ulicznego kataryniarza.






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




czwartek, 17 maja 2018

ARENA, klub "u Bazyla", Poznań, 16 maja 2018 + support ART OF ILLUSION

Niedawno byłem świadkiem, jak pewien Brytyjczyk słysząc muzykę Areny zareagował: "zaraz zaraz, ale to jest podobne do Marillion". W odpowiedzi usłyszał, że grupa istnieje od ponad dwudziestu lat, a na jej czele stoi, a raczej zasiada za perkusyjnym zestawem niejaki Mick Pointer - muzyk wczesnego wcielenia Marillion, a zarazem uczestnik ich pierwszego longplaya "Script For A Jester's Tear". Na jego twarzy zarysowało się wyraźne zaskoczenie i pewne zmieszanie. Jegomość nigdy dotąd nie słyszał o Arenie, choć na co dzień, co zadeklarował: sympatyzuje z taką muzykę. Gdy na dobitkę Brytyjczyk usłyszał, że w owej Arenie instrumentalistą klawiszowym stoi Clive Nolan, muzyk stylistycznie pokrewnych Pendragon, zawstydził się wyraźnie. Niestety, owej formacji również nie zidentyfikował. Chwycił jednak za smartfon i czym prędzej zanotował wszystkie nazwy, jednocześnie zapewniając - głównie samego siebie - iż na pewno po powrocie do ojczyzny nadrobi zaległości.
Podejrzewam, że podobnych sytuacji bywa sporo więcej. Szczególnie w naszej Polsce, jak i w podobnie sympatyzującej z art rockiem Holandii. I na tym zdaje się koniec, albowiem reszta Europy ma obecnie kompletnie w nosie tego typu muzykowanie. Takiej muzyce najlepiej sprzyjały lata siedemdziesiąte, a za sprawą Marillion, Pallas czy IQ, jeszcze nieco lata osiemdziesiąte. Wszelakie Pendragony, Areny, itp. zespoły, nie ruszają już dziś przeciętnego Francuza, Włocha czy właśnie Brytyjczyka. I chyba właśnie dlatego przy każdej okazji tak chętnie odwiedzają nasz kraj ekipy Micka Pointera czy Nicka Barretta, że o Fishu czy Marillion obozu Hogartha, nawet nie wspomnę. A tak po prawdzie, organizatorzy tego typu koncertów, i tak muszą niejednokrotnie odbijać sobie na czymś innym.
"U Bazyla" nie świeciło pustkami, ponieważ organizator mocno o to zadbał, niekoniecznie otrzymując w zamian do swej kasy należną ilość nominałów Narodowego Banku Polskiego. Ale co ważne, nie było nikogo z przypadku. Serce radowała symbioza Areny z widownią. Nareszcie nikt nie wychodził z klubu przed czasem. Nawet, jeśli nie zabrakło uczestników przesiadujących koncert w ogródku klubowym - na pogaduszkach przy piwie. Przyznam, że i ja większość występu supportujących Arenę rodaków z Art Of Illusion, potraktowałem podobnie. Przepraszam, ale jakoś nie przemawiał do mnie prog/metal w ich wydaniu.
Arena na scenie pojawiła się (a raczej "pojawili się" - tak już gwoli poprawności) zdecydowanie po 21-szej. Intro "A Crack In The Ice" - z płyty "The Visitor" zapodali panowie Nolan/Pointer/Mitchell i Amos, a dopiero po pewnej chwili dobił wokalista Paul Manzi. Ta sama fryzura, ten sam głos, ten sam temperament, aż mi serce zadrżało. Wszyscy po chwili weszli w klasyczny album - który właśnie obchodzi 20-lecie - niczym nóż w masło. I choć nie przepadam za monotematycznymi koncertami, to wczorajsze posłuchanie od dechy do dechy "The Visitor" sprawiło mi ogromną przyjemność. Kurka wodna - że tak przywołam klasyczny zwrot - i pomyśleć, że w 1998 roku wcale nie kochałem tego albumu, a wczoraj wydał mi się bliski jak brat.
"The Visitor" powszechnie uchodzi za najwybitniejsze dokonanie ekipy dowodzonej przez Micka Pointera. I nie tylko za sprawą entuzjastów grupy, ale też samych jej sprawców. Dlatego nie zaskakuje mnie fakt świętowania okrągłej rocznicy płyty, która nawet w ogólnych rankingach neo/prog/rocka uchodzi za jedno z najwybitniejszych osiągnięć. Trudno zatem było się dziwić, że choć Arena za dwa tygodnie oficjalnie wypuści najnowsze studyjne dzieło "Double Vision" (już wczoraj do kupienia na firmowym stoisku), to zamiast wzmożonej jego promocji, muzycy zagrali całe "The Visitor", plus ledwie kilka innych starszych tematów - a z nadchodzącego albumu dosłownie kapkę. O ile dobrze wyłapałem jeden tytuł, to zdaje się zaprezentowali "Poisoned", a ten drugi....? Hmmm, jeszcze nie zdążyłem posłuchać od wczoraj "Double Vision", tak więc z niej odkrycia wciąż przede mną. Z klasycznych kompozycji otrzymaliśmy suitę "Solomon" - znaną z debiutu "Songs From The Lions Cage", a z następnej "Pride" tradycyjnie odśpiewane z publicznością "Crying For Help VII". Mam wrażenie, że był jeszcze jakiś utwór, o którym teraz nie pamiętam, a ten wypełni lukę niepamięci, gdy skończę pisać ten tekst. 
"The Visitor" powinno zostać od samego początku przypisane Paulowi Manziemu. Facet śpiewa bezbłędnie, zarazem wkłada we wszystko pełnię serca, zupełnie jakby był współwinnym popełnienia tego albumu.
Nie obyło się bez chwil wzruszeń. Szczególnie za sprawą "The Hanging Tree", "In The Blink Of An Eye", bądź rozrywającego serce w strzępy finałowego, a i tytułowego zarazem "The Visitor". Milutko również, gdy entuzjazmem napromieniała sala podczas przebojowego "Enemy Without". Bo, czego by nie powiedzieć, "The Visitor" w całej mierze jest niezwykle poruszającym dziełem. A konkretnie opowiadającym o mężczyźnie, który stracił i porzucił wszelkie nadzieje. Jednak pewnego razu pęka metaforyczna lina, lód się załamuje, a nasz bohater spotyka pewnego człowieka, który nakazuje mu stawić czoła całej fatalnej sytuacji. Nie daje mu tym samym czasu na zbieranie złych myśli, sugerując, by ten odzyskał wolę życia i powrócił do dawnego, jeszcze nieutraconego świata. Oprócz ciekawej, choć niełatwej warstwy lirycznej, przede wszystkim góruje tutaj znakomita muzyka. Tego trzeba posłuchać, nie da się bowiem opisać monumentalnych klawiszy Nolana, przecudownych gitarowych solówek Mitchella czy wokalnej ekspresji Manziego. Jak
również fajnego basisty Kylana Amosa. I proszę dać wiarę mym zapewnieniom, że choć Mick Pointer nigdy wirtuozem perkusyjnym już nie zostanie, to wczoraj zagrał naprawdę okey. Szanuję go, albowiem stworzył świetną i charakterną grupę, pomimo iż wyimaginowana Bozinka poskąpiła mu należytego talentu, bądź jakiejkolwiek niezwykłości. Kibicuję Pointerowi i jego kolegom, a każdy kolejny album dołączę do płytowej kolekcji. 
Dotąd podziwiałem Arenę na scenie dwukrotnie. Pierwszy raz w 2011 roku, podczas promocji "The Seventh Degree Of Separation", natomiast po raz drugi w 2015 roku, gdy muzycy promowali kapitalne "The Unquiet Sky". Pamiętam, jak niewiele wówczas brakowało, bym się rozkleił podczas "How Did It Come To This?". Nie inaczej - podczas kilku tzw. momentów - było wczoraj.
Właśnie skończyłem pisać, zaglądam do telefonu... a Tata przed chwilą napisał: "zmarła ciocia Terenia". Ech...





Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"




Stoisko Areny
Stoisko Areny
Stoisko Areny
Stoisko Areny
Stoisko Areny
Stoisko Art Of Illusion

Stoisko Art Of Illusion
od lewej: Kylan Amos, Mick Pointer, Paul Manzi, Clive Nolan oraz John Mitchell