poniedziałek, 18 marca 2024

nie żyje Steve Harley

Umarł Steve Harley. Istny oryginał w rockowej ferajnie. Jego najlepszym czasem lata siedemdziesiąte. Te wczesne, tak do 1976 roku, kiedy przewodził formacji Cockney Rebel.
Harley wywarł niemały wpływ, nie tylko na rockowych twórców, albowiem obstawiam, iż na bank pod jego wpływem musieli być, z musicalowymi inklinacjami, britpopowi Pulp, bądź o taneczno/pop/rock/kabaretowych skłonnościach Marc Almond. A kto wie, czy nie nawet inteligentne świrusy z Madness. Pomimo, iż każdy z nich, podobnie jak Harley, pisał własną historię.
Uwielbiam wiele rock'piosenek tego ex-CockneyRebelowca. I tych jego pióra, co i przez niego na własny użytek zapożyczonych. Zapewniam, by posiąść wszystkie najważniejsze, nie trzeba uzbierać pełnej kolekcji płyt, a wystarczy nawet jedna, za to konkretna kompilacja. Jak choćby przeze mnie przy tej okazji polecane niewychodzące poza konkret, a jednocześnie paradoksalnie jędrne "Greatest Hits". Mamy tu niemal wszystko, co potrzebne dla sprawy. Przy czym uwaga, tylko nie winyl, a koniecznie compact disc. Pierwszy z nośników zawierał dwanaście ścieżek, natomiast CD wzbogacono o dodatkowe trzy, dzięki czemu dopiero w tym przypadku narasta pełnia satysfakcji. Nie zgrzeszymy, gdy sięgniemy jednak po inaczej skompilowany zestaw hitów, pod jednym wszak warunkiem, musi on koniecznie zawierać podstawowe numery, jak w krzywym zwierciadle "Mr. Soft", o miłości staroświeckie "Sebastian" oraz chyba najsłynniejsze, od wieków reprezentatywne "Make Me Smile (Come Up And See Me)". Gdyby w albumowej trackliście zabrakło przynajmniej jednego z nich, całość do wymiany. Najlepiej, gdy cały zestaw zaobfituje w kolejne znaczące z harleyowskiego songbooka trzewia, jak "Judy Teen", "Psychomodo" oraz GeorgeHarrisonowe "Here Comes The Sun". Wszystko fantastyczne kawałki, piosenki muskuły, takie gniotsja niełamiotsja czasów neonów, czyli dawnych plątanin drutów powlekanych jarzeniówkami. Czy ktoś jeszcze takie uliczne cuda pamięta? Jeśli tak, to omawiana muzyka jest właśnie dla każdego z tamtego pokolenia.
Nawiedzone Studio żegna kolejnego lubianego twórcę. Artystę niedającego się pomylić z nikim innym. Muzyka, który na niwie rocka regularnie bywał na art, zarówno teatralnie, musicalowo, kabaretowo, a nawet glam, podobnie, jak konkurencyjni w latach siedemdziesiątych Mott The Hoople lub The Sensational Alex Harvey Band.
Wszystkie piosenki, żegnanego właśnie Steve'a Harleya, miały w sobie tę uroczą, starodawną, angielską elegancję, zarówno w poczuciu humoru, co także nieodzownego dla jego metryki londyńskiego deszczu.
Smutno, gdy pomyślę, że oto kolejna muzyczna, a mieniąca się wszystkimi kolorami lampa, zgasła. Stała się czarna, martwa.

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


"NAWIEDZONE STUDIO" - program z 17 marca 2024 / Radio 98,6 FM Poznań









"
NAWIEDZONE STUDIO"
wydanie z 17 marca 2024
(
z niedzieli na poniedziałek, w godzinach:
22.00 - 2.00
)

 
98,6 FM Poznań oraz afera.com.pl
realizacja i
prowadzenie: a.m.

 

THE ALAN PARSONS PROJECT "Ammonia Avenue" (1984) -- na początek nawiedzonego, Colin Blunstone. Kilka jego minut u boku Alana Parsonsa w ramach nadchodzącego polskiego koncertu The Zombies.
- Dancing On A Highwire - {śpiew Colin Blunstone}

RUSS BALLARD "Barnet Dogs" (1980)
- Riding With The Angels

URIAH HEEP "Abominog" (1982)
- Chasing Shadows
- On The Rebound - {Russ Ballard cover}
- Hot Night In A Cold Town


SONATA ARCTICA "Clear Cold Beyond" (2024)
-- premiera!
- California
- Teardrops
- Toy Soldiers - {Martika cover}

JUDAS PRIEST "Invincible Shield" (2024)
- Fight Of Your Life

BILLY IDOL "Rebel Yell" (1983) -- z racji niedawnego 40-lecia albumu, wkrótce ukaże się specjalna jego rocznicowa edycja. Do wyboru: 2 CD lub 2 LP. Sporo dodatkowych nagrań, a jednocześnie doskonała okazja, by przypomnieć sobie masę wyśmienitych, niegdyś potężnie popularnych piosenek, jak choćby trzy wczorajsze. No i, wciąż wywołujące dreszcze gitarowe wymiatanie Steve'a Stevensa.
- Rebel Yell
- Blue Highway
- Flesh For Fantasy

TOM COCHRANE AND RED RIDER "Tom Cochrane And Red Rider" (1986)
- Boy Inside The Man
- Love Under Fire

ERIC CARMEN "The Best Of Eric Carmen" (1987) -- Eric Carmen in memoriam
- Never Gonna Fall In Love Again - {album "Eric Carmen" /1975/}

ERIC CARMEN "Boats Against The Current" (1977) -- Eric Carmen in memoriam
- Run Away

WORLD PARTY "Dumbing Up" (2000) -- Karl Wallinger in memoriam
- What Does It Mean Now?

WORLD PARTY "Egyptology" (1997) -- Karl Wallinger in memoriam
- She's The One
- Hercules
- Rolling Off A Log

THE WATERBOYS "This Is The Sea" (1985) -- Karl Wallinger in memoriam
- The Pan Within'

THE WATERBOYS "A Pagan Place" (1984) -- Karl Wallinger in memoriam
- Red Army Blues
a) A Song Of The Steppes
b) Red Army Blues

BELINDA CARLISLE "A Woman & A Man" (1996)
- California
- A Woman And A Man

SOPHIE B. HAWKINS "Tongues And Tails" (1992)
- California Here I Come


KRYSTYNA PROŃKO "Poranne Łzy i Inne Tęsknoty" (2007)
-- kompilacja starych i nowych numerów Pani Krystyny, plus jedna premierowa. -- Polskie Nagrania 29 marca wydadzą na SACD zlicencjonowany z bazy Pronitu debiutancki album "Krystyna Prońko". Rzecz z 1975 roku.
- Psalm Stojących W Kolejce - {wersja 1992 / oryginał na LP "Kolęda Nocka" /1981/} - kompozycja dopiero co zmarłego Ernesta Brylla + Wojciecha Trzcińskiego
- Jesteś Lekiem Na Całe Zło - {wersja 1994 / oryginał na IV LP "Krystyna Prońko" /1983/}

HEART "Bad Animals" (1987) -- podwójna okazja; z jednej strony ubiegłotygodniowa kontynuacja muzyki spod okładek Normana Moore'a, z drugiej zaś, w minioną sobotę, 16 marca, gitarzystka oraz secondwokalistka Heart, Nancy Wilson, obchodziła 70-tkę.
- There's The Girl
- I Want You So Bad

HEART "Brigade" (1990) -- tu także projekt graficzny oraz wykonanie Normana Moore'a, do tego przez cały czas celebrowanie 70-tki Nancy Wilson.
- Secret

THE ZOMBIES "Breathe Out, Breathe In" (2011) -- i znowu słówko o nadchodzącym polskim koncercie The Zombies. Ku przypomnieniu, stanie się 20 czerwca w warszawskiej Progresji.
- Let It Go

TOM JONES "Surrounded By Time" (2021)
- This Is The Sea - {The Waterboys cover}

GIANT ROOKS "How Have You Been?" (2024)
- Brave New World



"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"







niedziela, 17 marca 2024

sos czosnkowy

Podejrzałem na kuchennym blacie sos czosnkowy, a obok brokuły. Uwielbiam lekko twardawe. Mundi wie, o co biega. W ogóle, już tylko sam sos mogę jeść łyżkami. Potem niekiedy trochę pocierpię, ale co tam. Mundas sprawia go w kategoriach geniuszu. Właśnie jej powiedziałem, iż z Columbo wiem, jak nie wolno mi sosu czosnkowego. A czemu? - zdziwiła się. -- Nie wiem, tak było u Columbo, a to, co u niego, święte. Niestety, cukrzykom większości nie można, więc... A że ja całe życie pod wiatr...
Zuleczce poprawiły się wyniki. Nie są idealne, ale... zresztą, nie chcę zapeszać. Z krwinkami wciąż tak sobie, dlatego strzykawki na pobudzenie czerwonych ciałek wciąż w obrocie, za to inne wskaźniki polepszyły się, niekiedy dwu-, a czasem nawet czterokrotnie. Zuleczka jeszcze przed sześcioma tygodniami miała nadwagę, teraz zaś lekką niedowagę. Schudła cztery kilo. Jak na jej sznaucerko-terrierkowy rodowód, to bardzo dużo. Jedna trzecia masy ciała. Lekarz twierdzi, że z wagą okay i nie ma się co przejmować. Grunt, że Zulunia zaczęła jeść. Samodzielnie. Bez uruchamiania przymusowych, doustnych strzykawek. Mundi gotuje jej najbardziej wartościowy pokarm, o jakim wszystkie friendlyfoody mogłyby tylko pomarzyć. Obecne psinkowe żarełko pachnie wiosną, słońcem, budzącą się po zimie koniczyną i trawą. Cieszę się, jakoś wstąpiła we mnie świeża krew. A wy Demony śpijcie, już dość maluda wycierpiała.
Słuchacz (a i wieloletni przyjaciel Nawiedzonego Studia) Oskar, ostatnio pochwalił się kilkupłytowym boxem Frankiego Millera. Pudełko zawiera m.in. moje trzy winyle, więc w dobie nieczynnej audio przegrywarki, poprosiłem Oskara o przekopiowanie tych pożądanych przeze mnie tytułów, i... oto mam. Dziękuję Oskar, jesteś debeściak! Nareszcie uda się w którymś z nawiedzonych programów zaprezentować tę jakże mi bliską muzykę. I tak oto otwieram drzwi do drobnych radości. Chwytajmy je. Z nich rodzą się większe szczęścia. My z Mundasem niekiedy lubimy sprawiać sobie różne małe szczęścia, np. ostatnio naszło nas oboje na KFC. Kubełek, do niego trzy rodzaje sosów, kubek dolewka plus frytki. I o to loto. A jeszcze, gdy wkurzam teraz wszystkich speców od długowieczności, od kiełków i niegazowanej nałęczowianki, tym większa satysfakcja. Nikt nie będzie rządzić moim podniebieniem. Daję radę, i w tej kwestii, i w doborze art-sztuki... I Wy też się nikomu nie dawajcie. Integralność to niezależność, to Wasze życie i nikomu nic do tego. Do Waszego ciała, przekonań, gustów...
Pogoda chwilowo zbrzydła, więc moją rolą tym bardziej dać czadu w dzisiejszym Nawiedzonym Studio. Zapraszam oczywiście nienachalnie, tym bardziej nieobowiązkowo!

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


czwartek, 14 marca 2024

this is the sea

Dopóki sztuczna inteligencja nie podszywa się pod bliską mi muzykę, widzę jeszcze sens. Nikt nie wie, na co ją stać - przydaśka czy toksyna. Tak po prawdzie, nawet jej twórcy nie są w stanie niczego zagwarantować. Strach przed mutacjami, ale i nieznanym. Zachodzi więc pytanie, czy obronimy się przed tym, co sami stworzymy? Jaka będzie art'sztuka, miłość, militaria czy najzwyklejsze międzyludzkie relacje. Ileż obaw. Już teraz przeraża internetowa inwigilacja, algorytmy, wszelkie z tego płynące ograniczenia, do których każdego dnia sami się dokładamy. W prozie życia, choćby poprzez transakcje bezgotówkowe. Te wszystkie aplikacje, zapewnienia wygód i usprawnień, w ogólnym rozrachunku wcale korzyści nie dają. Jesteśmy na muszce i coraz bardziej obawiam się takiego realnego świata, jaki niepokoił w filmie "Raport mniejszości".
Cieszę się zatem, iż właśnie na moich oczach rodziły się dzieła ludzkiego umysłu, możliwości, talentu, zapału, krwi, potu i łez, a wszystko w imię miłości.
Pozwolę sobie przy tej okazji jak zgred, gdyż jako rocznik sześćdziesiąty piąty zapewniam, w latach siedemdziesiątych/osiemdziesiatych świat był znacznie szczęśliwszym miejscem. Można sprawdzić w niejednej książce/filmie/wspomnieniach... moich zapewnieniach, także. Dlatego lubię do tamtego świata wracać. W zasadzie, myślami wciąż w nim jestem. I muzycznie, też teraz się ośmielę.
Śmierć Karla Wallingera natchnęła mnie do jego World Party, co przede wszystkim do najwcześniejszych The Waterboys. Rozbudziłem wspomnienia, uruchomiłem związane z nimi nostalgie, w tym pierwszy kontakt z muzyką The Waterboys albumu "This Is The Sea". Pamiętam dzień, kiedy przytaśtałem z jednej z giełd tę płytę do domu. Zapach okładki oraz wprasowany w nią znak wodny, logo Scotta. Nie mam już tamtego egzemplarza. Niestety. Wybył z domu w czasach moich słabości do hazardu, a potem marzył mi się już tylko kompakt. Teraz posiadam dwa. Pierwsze, najstarsze niemieckie tłoczenie oraz zremasterowaną, dwupłytową reedycję. Przywiązanie czuję jednak do tego pierwszego nośnika, ponieważ zawsze był tym pierwszym. No więc, słucham cudnych Scotta opowieści, popartych żarliwą muzyką. Bo żarliwa bywa nawet przy paru tu zwolnieniach. A jest wszystko, i epicko, i alternatywnie, buntowniczo i poetycko, jednymi słowy: młodzieńczo. Scott, jak na ówczesnego dwudziestosiedmiolatka, był nad wyraz życiowo doświadczony i piekielnie inteligentny, stąd kumał barwy romantycznej miłości, odnajdywał się politycznie, historycznie, nawet ekologicznie. A jeszcze, przemierzał rejony duchowe, co przełożyło się na krótkawe "Spirit": "... człowiek męczy się i poddaje, duch nie. Człowiek się czołga, duch leci. Duch żyje, gdy człowiek umiera. Duch jest wolny ...". Zawsze był to dla mnie przedsionek wobec ostatniego na stronie A, genialnego "The Pan Within' ". Ilekroć słucham, serce wali jak młot. Za każdym razem leżę w strzępach, idąc tokiem tekstu z "Memento z Banalnym Tryptykiem": ... córko, zabici leżą pośród jabłek w sadzie.... Przyjemny ból, kości trzeszczące, w żyłach żar. Mike Scott śpiewa, jakby się świat miał zaraz skończyć. Ileż uczucia, bólu, no i ,ten piękny słowny motyw: "...oddychaj nocą pełną skarbów...". Jejciu, i jeszcze ten fortepian, i te skrzypce, i wściekłość jakaś w gardle naszego bohatera. To jest k*** tak cudowna piosenka, że brakuje na jej określenie przymiotników. A przecież, mamy tu jeszcze przebój "The Whole Of The Moon", z genialną trąbką Roddy'ego Lorimera, człeka o klasycznym wykształceniu, którego możemy także posłuchać na wcześniejszej płycie. -- "... jednorożce i kule armatnie, pałace i pomosty, trąby, wieże i kamienice, szerokie oceany pełne łez, flagi, szmaty, łodzie promowe, szable i chusty, każde cenne marzenie i wizja pod gwiazdami...". Poezja. Cóż za śpiewanie, rytmika, melodia. Dzisiaj możemy przepuścić przez sito wszystkie każdego rocznika muzyczne urobki i nie znajdziemy czegoś równie obłędnego. Skoro jesteśmy przy "This Is The Sea", to przecież koniecznie od brzegu pierwszy utwór - "Don't Bang The Drum". O dreszcze długie rozkręcanie, adagio fortepian i trąbka, aż raptem forte, z postpunkową siłą i epickim w narracji Scottem. Uwielbiam wszystkie te jego, a doprawione chili, opowieści. Jest w nich bunt i wkurzenie, i historia, którą namacalnie czujemy.
Jesteśmy więc po całej stronie A, B zostawiam Państwu Szanownym już tylko dla sam na sam.

To także album jak najbardziej dotyczący Karla Wallingera. Bez jego pianina, syntezatorów, organów i innych klawiszowych, nie byłoby w tej mrocznej muzyce tyle Słońca. Posłuchajcie. Całości - na full. Nie na wyrywki. Nie na kolanie. Z koniecznym wcześniejszym siusiu, by nie zgubić choćby nuty.
Słucham, wspominam, dostrzegam tamten lepszy świat. Jak dobrze być rocznikiem sześćdziesiątym piątym. 

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


środa, 13 marca 2024

umarł Karl Wallinger

Nie żyje Karl Wallinger. Wieść z wczoraj, choć muzyk umarł dziesiątego. Niestaro, mając niespełna sześćdziesiąt siedem lat.
Mamy go na dwóch, kto wie czy nie najlepszych albumach The Waterboys: "A Pagan Place" - z m.in. chwytającym za serce "Red Army Blues", oraz na mym ulubieńcu, urozmaiconym, acz ku przewrotności koherentnym, repertuarowo genialnym  "This Is The Sea". Przepraszam w tym miejscu za napastliwość, ale nie można nie znać.
Chwilę później Wallinger się usamodzielnił, zakładając World Party. Komponował piosenki często, a może nawet zawsze w beatlesowskim duchu, z nutą psychodelii oraz brytyjskiego folku. Elegancja, koloryt, subtelność, najwyższej klasy pop, a w tym wszystkim przez cały czas rock. Przywiązanie do melodyki lat sześćdziesiątych przerzucane na poszczególne dekady, w których przyszło Wallingerowi podejmować wyzwania. Ogromnie lubię jego nierzadko ospałe, rozleniwione songi, niejednokrotnie z gatunku: sunday morning, lazy afternoon.
Największy hit, to chyba "Ship Of Fools". Mam go jedynie na winylu, na debiutanckim LP "Private Revolution". Jest tam także przeróbka dylanowskiego "All I Really Want To Do". I teraz wychodzi wyrwa z nieposiadanego CD. Tego przyczyną nie posłuchamy w niedzielę. Zaniedbałem się z niedokupieniem do winylu kompaktu. A jeszcze w zaległościach album "Bang!". Płytę znam, więc nie ma pospiechu, ale uzupełnić trza. Nie wszystko da się, a nawet mieć powinno. Jaki sens miałoby życie, gdybyśmy zostali ograbieni z celów, z marzeń.
Największym sentymentem spośród płyt Wallingera, darzę "Egyptology". Czasy winogradzkiego Radia Fan, do którego wciąż czuję miętę. Było tam wielu super ludzi i jakaś taka nienaciągana atmosfera. Nić porozumienia, poczucie humoru, brak zazdrości i uprzedzeń. Lubiłem wpadać na Dożynkową, nawet poza grafikiem. Zawsze spotkało się jakąś jedną czy drugą uśmiechniętą sznupę. A więc, "Egyptology" to jest absolutne coś, co zarazem dospawało się do udanego etapu mego życia. Rysuje się tutaj połać przynajmniej kilku bezbłędnych piosenek, jak mocno pod The Beatles "Call Me Up" oraz po trochu, a'la john'lennonową balladę "She's The One", dla równowagi a'la george'harrisonową balladę "Hercules" oraz coś, co pasowałoby do melancholijnego lica Paula McCartneya, numer "Rolling Off A Log". Cudne kawałki. Pomimo upływu blisko trzydziestu lat, wciąż brzmią aktualnie. Tak, jak muzyka Beatlesów. Mocne porównanie, wiem, ale tak to właśnie słyszę.
Żałuję, że albumy z głosem Wallingera bywają u nas tak mało rozpoznawalne. A raczej, nie bywają.  Stoją gdzieś na bocznicy, niczym niechciane, nieużyteczne, zardzewiałe składy pociągów. Nawet nie mam z kim o tej muzyce pogadać, tym bardziej wspólnie posłuchać. Jedyne pocieszenie razem z Szanownym Państwem, już w najbliższą niedzielę. 

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


wtorek, 12 marca 2024

boats against the current

Andy składa hołd Ericowi Carmenowi. Na firmamencie drugi jego solo album (trzy lata po rozpadzie Raspberries) "Boats Against The Current". Nie ma tu następców "All By Myself" czy "Never Gonna Fall In Love Again", a do "Hungry Eyes" jeszcze dekada. Wciąż jednak jest nieźle, pomimo iż lokaty na listach odległe. Singiel "She Did It" bez siły przeboju na top ten, ale piosenka przecież dobra. Kapitalny drugi z albumu singiel, tytułowy "Boats Against The Current", jednak i on poza Ameryką kojarzony marginalnie. Niepojęte przepadnięcie z kretesem ostatecznego momentu tej płyty, jakże cudownej, jednocześnie rozwlekłej w czasie ballady "Run Away". Już dawno miałem zaprezentować u mnie na radio, jednak diabeł powstrzymywał. Postaram się najbliższej niedzieli. Piosenka niesamowita, a głowę daję, że prawie nikt nie zna. Oczywiście wykluczając posiadaczy tego albumu. Oto kolejny dowód, że nie wolno polegać tylko na singlach, tym bardziej na wszelakich esko'zetkach. Nie mają, nie znają, choćby się skichali. Te smyczki w tle, to sprawka Paula Buckmastera, facia od paru tym podobnych symfonii, choćby dla Guns N'Roses czy Bon Jovi. Z kolei, zacumowane tu nieustannie dystyngowane pianino jest sprawką samego Carmena. Gra na nim z chopinowskim rozmarzeniem. Na tym nie koniec. Jest tu jeszcze kilku gigantów, bo oto na gitarze, niedawno prezentowany w moim nawiedzonym wax'owy Andrew Gold, zaś za bębnami Nigel Olsson - długoletni współpracownik Eltona Johna, ale przecież także perkusista z debiutu Uriah Heep. Fajnie wyróżniono go w filmie "Rocketman". Nie powiem, co i jak, obejrzyjcie. Mam jego kilka płyt, w tym jedną na japońcu.
Konkludując, "Run Away" to pełna emocji pieśń o namiętnościach, a konkretnie, o pragnieniu podboju serca wybranki. Twardziele od black metalu nie mają tu czego szukać.
Wytwórnia była płytą nieźle rozczarowana, no bo, co z tego, że ładne piosenki, skoro zero przebojów. Gigantycznie droga produkcja, pokaźny sztab gości (wielu o mocnych nazwiskach), a wpływy ze sprzedaży znikome. Warto podkreślić, że na produkcję albumu wydano mniej więcej tyle, ile w tamtych czasach wykładano na płyty Eltona Johna czy Roda Stewarta. Tyle, że tamte z reguły zwracały się z nadwyżką, natomiast "Boats ..." odstawał rangą od wydanego dwa lata wcześniej hojnego debiutu.
Ale nie przejmujmy się, szczególnie po upływie lat. Patrzmy na sztukę, nie na zyski. Dostrzeżmy kolejną cudną balladę, jaką zawarta jeszcze na stronie A "Nowhere To Hide". W identico materii nieźle poczynała sobie również "Love Is All That Matters". A skoro chwilę wcześniej przywołałem nazwisko Roda Stewarta, co powiecie na "Take It Or Leave It"? Zadziorny numer, jak najbardziej oblicza wydzierającego Szkota, choć bez jego udziału, za to z gitarą Richiego Zito oraz kupą sekcji dętej. Dobre, dobraśne.
Płytę skrywam jedynie na winylu, na szczęście zdążyłem przerzucić całość na dysk audio jeszcze przed demolką bebechów w nieczynnej od dawna nagrywarce.

a.m.


"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"


nie żyje Eric Carmen

Umarł Eric Carmen. Przykro usłyszeć. Wolałbym kilka piosenek. A dopiero co w grudniu minionego roku poszły na moim FM jego cztery super kawałki: "Never Gonna Fall In Love Again", "Hungry Eyes", "That's Rock 'N' Roll" oraz "All By Myself". To była w ogóle bardzo udana repertuarowo audycja, bo przecież do atmosfery dobili się jeszcze Andrew Gold, Dan Seals czy DonMcLean.
Póki co, niewiadoma przyczyna śmierci, ale to i tak bez znaczenia.
Zawsze lubiłem jego głos, podobnie jak dominującą część jego śpiewnika, z naciskiem na pierwsze dwie płyty: "Eric Carmen" plus równie okay, choć już nie tak przebojową "Boats Against The Current", z kapitalnym u końca długasem "Run Away". Lata siedemdziesiąte, acz samodzielna epoka już po Raspberries.
Czuj czuj czuwaj, druhu Ericu. Twoje piosenki dostarczały tylko dobrych fluidów, niejednokrotnie były dla mnie tlenem i nigdy się nie przedawnią. 

a.m.

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań lub afera.com.pl
(obecność nieobowiązkowa !)

 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"