czwartek, 2 stycznia 2020

CHASING THE MONSOON - "No Ordinary World" - (2019) -









CHASING THE MONSOON
"No Ordinary World"
/IMMRAMA RECORDS/  *****






Stary rok zatrzasnął drzwi, właśnie zacząłem pomału rozwijać tegoroczne plany licząc, że wszystko podsumowane, rozliczone, aż tu znienacka... Jakby przez niedomknięty lufcik wdarło się coś, co zburzyło niemal cały zreasumowany dwunastomiesięczny kalendarz - Chasing The Monsoon "No Ordinary World". Jesienny albumowy prog-rock/folk/world debiut, niebędących w tej branży nowicjuszami Brytyjczyków, o którego istnieniu jeszcze do niedawna nie miałem bladego pojęcia. A mówimy o czymś tak na swój sposób urzekającym, iż tego przemilczenie stanowiłoby za policzek wobec resztek wielkiej sztuki, jaka w notorycznym zalewie chłamu jeszcze nam pozostała. 
Muzyka wydobywająca się z małej srebrzystej płyty "No Ordinary World" jest - o czym z satysfakcją donoszę - absolutnie nieodkrywcza i zapewne u poszukiwaczy wszelakich nowych trendów wywoła jedno wielkie ziewnięcie, jednak dla odbiorcy ustatkowanego oraz otwartego na prawdziwe muzyczne doznania, rzecz okaże się iście pożądana. Tkwię jednocześnie w sporym przekonaniu, iż otrzymany owoc powinien przede wszystkim zaspokoić oczekiwania wymagających podniebień tych odbiorców, których wrażliwość kształtowała się latami pod naporem subtelnego rocka, wyspiarskiego folku, ale też otwartości na muzykę wielu innych kultur. Daleko tu do efektownej pirotechniki czy buchającej niczym z armatniej wyrzutni pary, albowiem Chasing The Monsoon plotą finezyjne rockowe wianki, bliskie wrażliwości utytułowanych Camel, Clannad, Pendragon, Marillion, Mostly Autumn, bądź nestora metafizycznych przeplatań po gitarowym gryfie, Steve'a Hacketta.
Na wokalnym tronie zasiada - niedająca się zapomnieć - Lisa Fury. Pani, która była przecież prawdziwą ozdobą okazałej i niemal już dziesięcioletniej płyty "The Gathering Light" - grupy Karnataka. I tu niedaleko padło jabłko od jabłoni, bowiem pośród towarzyszącej jej głosowi sekcji, znajdziemy na "No Ordinary World" tandem muzyków właśnie tamtej formacji - basistę Iana Jonesa oraz pełniącego rolę dodatkowego gitarzysty, Enrico Pinnę. Składu dopełniają, brytyjski jazz-bluesowy gitarzysta Ian Simmons, perkusista oraz instrumentalista klawiszowy Steve Evans (współpracownik m.in. Siouxsie Sioux czy Goldfrapp) oraz uczestniczący podobnie, co Enrico Pinna, w roli gościa, gitarzysta Gethin Woolcock. Ale też i pozostawiony przeze mnie na deser, Troy Donockley. Ten grający na flecie, gwizdku, dudach czy flażolecie muzyk, zdobywał przed laty uznanie w folk-prog-rockowej formacji Iona, a obecnie jest silnym ogniwem gigantycznie popularnych Nightwish. Oczywiście same nazwiska o niczym nie świadczą, znamy wszak sporo przypadków nietrafionych kolaboracji, jednak Chasing The Monsoon ledwie postawili w swym nowym rozdziale pierwszy krok, a już wiadomo, że nigdy nie będą synonimem fałszywej muzyki.
Cóż za płyta! Przestrzenna, czysta, głęboka, pełna barwnych i niekonwencjonalnych melodii. Melodii, które kroczą naturalnie, swobodnie i niespiesznie. Dzięki temu możemy się im jeszcze uważniej przyjrzeć. Jakże uroczo niekiedy plemienne rytmy wchodzą tu w interakcję z wysublimowanymi gitarowymi motywami, przestrzennymi barwami klawiszowymi oraz perfekcyjnie nastrojonym głosem Lisy, która śpiewa pewnie i ze swobodą.
Nie wypuścimy tej muzyki z rąk, choćby na chwilę. Począwszy od trzy i półminutowej kompozycji/wizytówki "Chasing The Monsoon" oraz naturalnie wbitego w jej kontynuację "Circles Of Stone". Przemierzymy tę oazę lekkim krokiem, aż po dwa wieńczące albumową całość, 8/9-minutowe jeszcze nie suity, ale na pewno obfite: "Love Will Find You" oraz tytułowe "No Ordinary World". Przyznam, dawno już nie słyszałem podobnie poruszającej, by nie rzec: wzruszającej muzyki, której prawdziwą albumową dzidą wydaje się blisko 6-minutowe "Innocent Child". Niby to tylko kolejna w dziejach wysublimowanego rocka rozwlekła art-ballada, a jednak baśniowi malarze, klasy Nicka Barretta czy Steve'a Rothery'ego, mogą w zadumy podziwie przyłożyć kość wskazującego palca pomiędzy dwa nosowe otwory. I krótkawy, w dużym stopniu akustyczny, a i doprawiony wokalizami Lisy oraz folkowymi akcentami Donockleya "Lament", też nie pozwoli schować im rąk do kieszeni.
Unboxing tego dzieła - utwór po utworze - obnaży mnogość nieopisywalnych emocji i wrażeń. I choć karmienie iluzjami nikomu nie służy, o tyle tak podany baśniowo-pejzażowy, z pięknie narastającą dramaturgią rock, umiejętnie podepnie pantograf pod ucieczkę z tego naszego real-nudnego i z rzadka przyjaznego świata. Bo zadaniem takiego grania nie jest bicie rekordów, a łapanie za serce. I tak właśnie się dzieje.
Wyrażam szczególne uznanie dla talentu Iana Simmonsa, który na tej płycie wyrósł nam na prawdziwego Mozarta gitary. W posługiwaniu się tym instrumentem osiągnął widok z góry najwyższej, a co ważne, posiadł też umiejętność rozporządzania nutami. To wielka sztuka, by nimi nie przedawkować, a jednocześnie być wszędzie. Jestem przekonany, że gdyby Simmons miał do dyspozycji tylko dwie struny, też zabrzmiałby ich tuzinem.
"No Ordinary World" miało niezbite prawo do bycia mleczakiem, a tu proszę, od ręki zawiązał się twardy kieł.

P.S. Słowa uznania oraz podziękowań dla Piotrka "nie tylko maszyny są naszą pasją".






Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"