poniedziałek, 20 stycznia 2020

"NAWIEDZONE STUDIO" - audycja z 19 na 20 stycznia 2020 / Radio "Afera" - 98,6 FM Poznań




"NAWIEDZONE STUDIO"
z niedzieli na poniedziałek, z 19 na 20 stycznia 2020 - godz. 22.00 - 2.00
 
RADIO "AFERA", 98,6 FM (Poznań)
www.afera.com.pl 


realizacja: Majka Chaczyńska

prowadzenie: Andrzej Masłowski








SOFT CELL / MARC ALMOND - "Memorabilia - The Singles" - (1991) - piosenka "Say Hello Wave Goodbye" stała się wczorajszym motywem przewodnim Nawiedzonego Studia. A wszystko przez jej odświeżenie w ubiegłym tygodniu, za sprawą retro interpretacji u boku Joolsa Hollanda. Na "dobry wieczór" poszedł 8-minutowy remix Juliana Mendelsohna, który przecież nie bolał. W tamtych latach słowo "remix", nie oznaczało jeszcze techno-nawalanki, przyćmiewającej główną melodię.
- Say Hello Wave Goodbye - /12"/ {The Long Goodbye - Extended Mendelsohn Remix}

FIND ME - "Angels In Blue" - (2019) - słodki metal, z cyklu: "lakier we włosach potargał wiatr". Bardzo lubię ten wigor, to tempo, tę melodykę. Wierne odzwierciedlenie przeboju amerykańskich Survivor, nawet jeśli Robbie LaBlanc bardziej przypomina Alana Frew z Glass Tiger, niż pierworodnego wokalnego właściciela tej piosenki - Jimiego Jamisona. Bo, jak wiemy, skomponowali ją Jim Peterik oraz Frankie Sullivan.
- Desperate Dreams - {Survivor cover}

FIRST SIGNAL - "Line Of Fire" - (2019) - międzynarodowa formacja, bliska dokonań kanadyjskich Harem Scarem. Nie dziwne, skoro wokalistą właśnie Harry Hess. Jegomość, o nazistowskim nazwisku, lecz na tego przekór dobrodusznym usposobieniu. Niebawem, bo już 6 marca, będziemy mieli ponownie okazję jego posłuchania. Tego dnia na rynek trafi nowa płyta Harem Scarem, pt."Change The World".
- Born To Be A Rebel

TYGERS OF PAN TANG - "Ritual" - (2019) - o płycie rozpisałem się wystarczająco już wczoraj, teraz należy jej słuchać i jeszcze raz słuchać.
- Damn You!

SAXON - "Innocence Is No Excuse" - (1985) - obok "Wheels Of Steel", moja ulubiona płyta Saxon. Zresztą, w ogóle oba te albumy uważam za absolutnie najlepsze w dorobku tych debeściakowych przedstawicieli NWOBHM. Podziwiajmy, dzisiaj już tak nie grają. Obecnie bywają ciężsi i bardziej mroczni. Dzięki temu, przecinają kłam mitom, iż na starość to już tylko balladki i nieszkodliwe szanty. Tęsknię do dawnych Saxon. Kocham wszystko, czego dokonali do "Destiny", pomimo iż posiadam ich wszystkie płyty - a niektóre nawet w rozmnożonych edycjach. Jedynie niekoniecznie wielbię ich albumowy debiut. Ten akurat był jeszcze w metal-powijakach, choć też ma swój urok. Za to, jak wystrzeli przy "Wheels Of Steel", od razu wszystkie lalusie pouciekały do mamusiek. Album "Innocence Is No Excuse" jest chyba najbardziej dopracowanym dziełem grupy, która chciała się wówczas wykazać u nowego wydawcy, mając chyba trochę dosyć surowego lica  tyciu wcześniejszego "Crusader". Nie przedłużając, nie wyobrażam sobie nosić skórę, ćwieki, łańcuchy czy ramoneskę, i mieć tę płytę w głębokim poważaniu. No chyba, że byłbym metal-cieniasem, uznając za metal jedynie Metallic'kę, Slayer plus te wszystkie gotyckie panienki, które wiją się u boku "przerażających" brodaczy z gwoździami w nosie.
- Live Fast, Die Young - {B-Side of "Back On The Streets"} - non-album track
- Everybody Up
- Broken Heroes

BRITISH LION - "The Burning" - (2019 / premiera 17 stycznia 2020) - niewiarygodne, od debiutu British Lion minęło aż osiem lat. Na wieść o drugim albumie Maiden'owskiego Steve'a Harrisa oraz jego załogi, nawet dotknęło mnie uczucie, wreszcie czas na świeży materiał. Pomyślałem, od poprzedniego upłynęły pewnie dobre trzy lata. Jejciu, osiem! Troszkę przeraża mnie tempo upływającego czasu. Każda dekada zasuwa w czterokrotnie szybszym tempie względem mojej odczuwalności. To znak, że pomału trzeba się pakować, bo można nie zdążyć przed odprawą.
- Lightning
- Native Son

DAVID GRAY - "White Ladder" - (1998) - najsłynniejsze dzieło folk-ballad-rockowego Brytyjczyka, który od zawsze tak mi jakoś pobrzmiewał po amerykańsku. "White Ladder" jest jego najsłynniejszą płytą, która 14 lutego, po 22 latach, ukaże się z racji swego 20-lecia (hmmm...). Będzie w deluksie, na remasterowanym CD oraz winylu, zaś niebawem Gray wyruszy w wiosenne tournee. Niejednego dopadną chwile nostalgii, a i przede wszystkim właśnie nadarza się okazja, by przypomnieć sobie tamte pełne wdzięku piosenki. Wczoraj płyta posłużyła mi jako dostawka do Marca Almonda. 9-minutowa interpretacja "Say Hello Wave Goodbye" wciąż wchodzi bez popitki.
- Say Hello Wave Goodbye - {Soft Cell cover}

DAVID GRAY - "A Century Ends" - (1993) - debiut, fakt, mało u nas znany, ponieważ Polska poznała tego Artystę dopiero od młodszego "White Ladder". Trochę żałuję, że nie dołożyłem wczoraj jeszcze niedługiego "Debauchery". Równie ładna rzecz, co tytułowe "A Century Ends", a pewnie za tydzień zmieni mi się nastrój i już do tej płyty nie powrócę.
- A Century Ends

BLIND EGO - "Preaching To The Choir" - (2020) - premiera albumu została wyznaczona na 14 lutego. I co z tego, skoro artyści nie umieją zadbać o swoje interesy, przez co muzyka z "Preaching ..." przeciekła do sieci. Jeden ze znajomych nie wiedząc, że Piotr "nie tylko maszyny są naszą pasją" postarał mi się (od samego zespołu) o promo egzemplarz, zaproponował podrzucenie edukacyjnej kopii (pirata!). Miło z jego strony, choć mnie coś takiego bulwersuje. Co za czasy! Pryska magia, a i cały artystyczny trud, lecz przede wszystkim, pryska całe piękno tej zabawy. Jaki zatem sens wynajmować studio, płacić za drogie sesje, dodatkowych muzyków, za poświęcony sprawie czas, jeśli każdy pan zenek kliknie co trzeba w swoim komputerku, i już po chwili kopiuje. Czy naprawdę nie można tych rozpaskudzonych streamingów zablokować? W takim układzie, jaki sens tłoczenia egzemplarzy promo? Radiowy prezenter otrzymujący taką płytę na miesiąc przed światową premierą powinien być właścicielem czegoś absolutnie dziewiczego, a tym samym zagrać na nosie wszystkim piratom, tymczasem to oni właśnie jako pierwsi proponują swe usługi. Mówimy ostatnio dużo o ekologii, o klęsce względem ocieplania klimatu bądź o pladze smogów, a nie dostrzegamy, iż ten świat pod wieloma innymi względami dawno już zszedł na dno. Inne granie od RPWL. I dobrze, po co Kalle Wallner miałby pod kolejną nazwą tworzyć wciąż taką samą muzykę?
- In Exile
- Heading For The Stars

DREAMING MADMEN - "Ashes Of A Diary" - (2019) - bracia Mathew i Christopher Aboujaoude pochodzą z Austin w Teksasie, i są Amerykanami, choć takimi o libańskich korzeniach. Mają bzika na punkcie Pink Floyd, pomimo iż w ich muzyce doszukałbym się jeszcze wielu innych wpływów. Wokalnie być może nie przodują, jednak instrumentalnie wymiatają. Ale jest to takie wymiatanie bardzo subtelne, wyzbyte łojenia na dwie stopy. To muzyka refleksyjna, niewesoła, niekiedy kojąca duszę. Concept album, opisujący historię wiekowego mężczyzny, któremu pewnego razu wpada w ręce notatnik, w którym znajduje akcenty z własnego, boleśnie poprowadzonego życia.
- Ashes Of A Diary
- Final Page (Until We Meet Again ...

CHASING THE MONSOON - "No Ordinary World" - (2019) - przecudowna płyta. Niedawno ją opisywałem, więc nie chciałbym się powtarzać. Jednocześnie nie zależy mi na siłę jej wszystkim powierzanie. Niech łapią najlepsi. Mnie ta muzyka dała i wciąż daje sporo szczęścia, a Wy Kochani, o swoje sami już musicie zadbać.
- No Ordinary World

SOFT CELL - "Non-Stop Erotic Cabaret" - (1981) - podstawowa wersja tej mega przeuroczej piosenki, a i jednocześnie wizytówki noworomantycznego oblicza początku lat osiemdziesiątych. Wiem, że obecne realia wymagają, by twardo stąpać po gruncie, lecz ja nadal wzruszam się, gdy słyszę: spójrz na mnie po raz ostatni...  powiedz żegnaj i pomachaj na odchodne.
- Say Hello Wave Goodbye

SIOUXSIE & THE BANSHEES - "Peepshow" - (1988) - bez żadnego specjalnego powodu, ot tak po prostu powróciłem do nagrań Siouxsie Sioux i jej kolegów, przez co postanowiłem to również zaakcentować w Nawiedzonym. Inna sprawa, że dawno wspólnie nie słuchaliśmy Siouxsie. Zabrałem ze sobą kilka najbardziej lubianych piosenek i zarzuciłem ich urok w eter. A co Szanowni Państwo z nimi poczną, pozostawiam Waszemu sumieniu. - ...rapsodio, nawet jeśli już nigdy nie zobaczę słońca, w Tobie wciąż będzie światło...
- Rhapsody

SIOUXSIE & THE BANSHEES - "Superstition" - (1991) - moja najukochańsza płyta tej gothic-rockowej formacji. Podkreślam "gothic", bowiem w tym okresie byli nawet czymś, w rodzaju "gothic-poetic" - co kompletnie nie szło z ich wcześniejszym surowszym wizerunkiem, bazującej na punkowych korzeniach, za czym jakoś nigdy nie przepadałem. "Superstition" jest albumem do zagrania w całości, i gdybym był właścicielem radiostacji, na pewno codziennie zapodawałbym jedną tak istotną płytę w eter - właśnie w całości! Tak postrzegam "misyjność" radia. Przede wszystkim, dużo dobrej muzyki, zamiast nadmiernej polityki, z nachalnie ostatnio wiodącym Andrzejem Dudą, który coraz odważniej i krzykliwiej pomachuje na nas szabelką. Panie prezydencie, na mnie pan głosu nie podnoś, boś dla mnie wciąż dzieciuch. Gdy ja słuchałem Black Sabbath, pan po dobranocce siusiu i spać.
- Cry
- Drifter
- Shadowtime

SIOUXSIE & THE BANSHEES - "The Rapture" - (1995) - ostatnie dzieło Banshees. Na pewno wyzbyte uroku "Superstition", lecz weźmy pod uwagę, upłynęły nam długie cztery lata. A w połowie dekady 90's, wszystko już było inne. Wyrosło nowe pokolenie, któremu niekoniecznie służyły takie trendy, albowiem pojawiły się nowe - szorstkie, hałaśliwsze, w kraciastych flanelach i czarnych szortach. Na przekór panującym modom, Siouxsie jednak czyniła swoje, natomiast cztery minuty opatrzone tytułem "Forever", nad wyraz piękne - ale to song dla uprzywilejowanych uszu. Na tę zatopioną w nutach "pozażyciowej" wieczności ballady, warto wydać każde pieniądze. 
- Forever

RUSH - "Clockwork Angels" - (2012) - gdyby przyszło mi wyrecytować tytuły najmniej lubianych płyt Rush, bez namysłu wskazałbym "Vapor Trails" oraz właśnie "Clockwork Angels". Jednak taki zespół, nawet na najmniej interesujących płytach potrafił wzbijać się ponad chmury. Na tym ostatnim wspólnym dziele, line-upu Lee/Lifeson/Peart, pełnym blaskiem świeciły, finałowy "The Garden" oraz wyjątkowo piękny, a i przejmujący "The Wreckers".
- The Wreckers

RUSH - "Snakes & Arrows" - (2007) - tutaj też mamy Rush z tego późniejszego, dla mnie mniej interesującego okresu, ale i na tej płycie jest kilka godnych przystanków. Spośród trzech instrumentali, wyróżniało się "The Main Monkey Business", zaś z terytorium numerów wokalnych moim faworytem wczorajsze "The Larger Bowl". Próba posegregowania wszystkich niesprawiedliwości tego świata - w ramach ledwie czterominutowej kompozycji, która wkrótce na stałe weszła do koncertowego śpiewnika grupy.
- The Larger Bowl

KHYMERA - "Khymera" - (2003) - kapitalny debiut Khymery. Grupy, która 6 marca uwolni z magazynów najnowszy album "Master Of Illusions". Ale dzisiejsza Khymera to już inna bajka. W grupie od dawna nie ma multiinstrumentalisty Daniele'a Liveraniego, jak też ex-wokalisty Kansas, Steve'a Walsha. W jego miejscu mikrofon w dłoniach ściska Dennis Ward - obecnie nawet basista Magnum. Mógłbym tę płytę serwować tak co kilka dni, do upadłego. Raz, z uwagi na świetne kompozycje, dwa, dla cudownie postrzępionego głosu Steve'a Walsha.
- Khymera
- Strike Like Lightning
- Who's Gonna Love You Tonight - {David Foster cover}

IGGY POP - "Instinct" - (1988) - Iggy ma popowe nazwisko, lecz na tej konkretnej płycie śrubuje najprawdziwszy punk metal. Ma zresztą odpowiedniego pomagiera, SexPistols'owego Steve'a Jonesa, który na gitarze wyszywa tutaj takie falbanki, że ach! I przez fakt, że miałem możliwość poznania Iggy'ego od takiej właśnie strony, jakoś nie spieszno mi przestawić się na jego ostatnie dokonania. Fakt, niezłe, ale tylko niezłe.
- Cold Metal
- Lowdown

IGGY POP - "Brick By Brick" - (1990) - Steve Jones zrobił swoje, tak teraz za gitary chwycili Waddy Wachtel, a przede wszystkim Slash. Dla guns'owego towarzystwa jeszcze basowy Duff McKagan, plus kilku innych spoza tamtego bandu czterostrunowców. To też niezła płyta, a komercyjnie mająca nawet jeszcze lepsze osiągi. Bardzo lubię wczoraj zapodaną finałową piosenkę. Jak na Iggy'ego, leciutkie to i radiowe, lecz czy to wstyd?
- Livin' On The Edge Of The Night

STEVE JONES - "Fire And Gasoline" - (1989) - drugie solo SexPistols'owego gitarzysty, o wiele mocniejsze od urokliwego debiutu "Mercy", którego jestem bezgranicznym wielbicielem. A, jak "Mercy" wspaniałe, tak też tradycyjnie niemal wszyscy krytycy zmiażdżyli jego wartość w stosownej epoce. Steve wkurzył się i przyłożył tu takim punk-metalem, że nawet uczestnictwa w nim nie odmówili muzycy The Cult, Guns N' Roses czy Mötley Crüe.
- Freedom Fighter
- I Did U No Wrong
- Get Ready

THE CULT - "Sonic Temple" - (1989) - najlepsi Cult'ci i niech nikt nie próbuje polemizować. Tutaj należycie przyłożyli, choć ku rzetelności, równie fajnie było też na wcześniejszym "Electric". Z tym, że na "Electric" kompozycje były krótsze i bardziej zwarte, natomiast na "Sonic Temple" panowie się rozegrali. I dobrze, bowiem ta ich jeszcze nie tak odległa gotyckość trochę mnie nużyła. Lubię, gdy Duffy dowala gitarą, niczym Jimmy Page czy Joe Perry, a Ian Astbury rozkosznie wypluwa płuca. Szkoda tylko, że po "Ceremony" zaprzestali z taką poezją. Kolejna w hierarchii płyta, o niewyszukanym tytule "The Cult", poza numerem finałowym, była po prostu okropna. Zaś wszystko późniejsze, przeważnie znoszone i wypłowiałe.
- Sun King
- New York City - {backing vocals IGGY POP}

THE WHO - "Who" - (2019) - jedyna balladka na nowych The Who. Piękna, co by nie mówić. Liczę, że na następną nie przyjdzie mi czekać kolejnych trzynastu lat. Zresztą, tutaj powołam się na słowa Grzegorza Kupczyka, który podczas niedawnego koncertu Ceti, z racji zespołowej trzydziestki oznajmił, że za kolejnych trzydzieści lat już się nie spotkamy, bo chyba sami przyznacie, że wyglądałoby to nieco komicznie.
- Beads On One String

BONFIRE - "Legends" - (2018) - było jeszcze sporo w zanadrzu, ale czas pokazał, kończ waść, wstydu oszczędź. Nie dotrzymałem więc obietnicy względem pogrania muzyki z ponad trzydziestoletniej płyty "Cuth Both Ways". Właśnie w tamtych latach, na gorąco podesłała mi ją moja sisterka Ela, a że obudziły się we mnie wspomnienia... Znajdziemy i na nią odpowiednią porę. Do poduszki poszedł więc dynamiczny cover sporego przeboju NRD'owskich Puhdys. Piosenki, którą pierwotnie umieszczono na drugiej stronie singla. Kolejny dowód na "nieomylność" muzycznych promotorów. Do usłyszenia ...
- Erinnerung - {Puhdys cover}








Andrzej Masłowski
 
"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 

"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"