wtorek, 11 września 2018

humor standupowy

Lubię się pośmiać. A im ostrzej, tym lepiej. Ostatnio w ogóle lubię bez hamulców, bez jakichkolwiek ograniczeń, gdy tylko okoliczności sprzyjają. Humor nieowijający w bawełnę służy mi wyjątkowo. Przestały mnie śmieszyć zakrojone na szeroką skalę powszechne kabarety. Coraz bardziej poprawne, ugładzone, a najczęściej serwujące prostacki dowcip dla przeciętnego Kowalskiego. Czyli dla obywatela najczęściej rżącego na widok cycków, bądź tego, iż ktoś się wyłoży centralnie buźką w weselny tort po kontakcie z rzuconym pod nogi bananem. Te wszystkie kabarety: Smile, Młodych Panów czy uchowaj Boże katastrofalny Czesuaf, swą ofertę ślą dla amfiteatralnej publiczności, której trzeba zaznaczyć, w którym momencie należy się śmiać. Choć jest coś jeszcze bardziej gorszego od wspomnianego Kabaretu Czesuaf, to Kabaret Nowaki. Wyjątkowo drętwy tercet, z jakąś rozwrzeszczaną babą oraz dwoma sztywniakami u jej boku. Dobrze, że w dziedzinie lekko-przyswajalnego dowcipu wciąż dobrze się mają Kabaret Moralnego Niepokoju, Hrabi czy Jurki. Do nich jednak także podchodzę wybrednie, wszak uważam, że przeinteligentnego Roberta Górskiego stać na sporo więcej. Uczciwie jednocześnie dostrzegam, że gdy Górski wreszcie sięgnie wyżyn, jak w dajmy na to niedawnym skeczu "Słoiki", to wśród zgromadzonej publiczności na twarzach martwica. Brak gagów o seksie, bądź o poniewieranym przez rozwrzeszczanego babsztyla mężu pantoflarzu, nie jest w stanie wykrzesać szczerej radosnej łzy ze zgromadzonych cebuloków. Dlatego fajnie, że do Polski zawitał stand up. Rozrywka, która przywędrowała ze Stanów, a która rozwija się w tamtym regionie świata od dziesięcioleci - u nas od lat ledwie kilku.
Standuperzy uprawiają sceniczne monologi, najczęściej bez pardonu, bez owijania w bawełnę, tym samym bez szans na wielomilionową telewizyjną publikę. Przy czym zaznaczę, iż stand up również może się obyć bez wulgaryzmów, i wówczas nad takowym zlitują się nawet kamery późno-wieczorowego TV Puls, bądź Polsatu. Jednak, co w tej dziedzinie najlepsze (czytaj: dopieprzone i dosolone), tylko w internecie oraz na żywo.
Niedawno zbyt późno dotarła do mnie wieść o poznańskim występie Rafała Paczesia, a ponoć w poznańskim Teatrze Muzycznym ostało się nieco wolnych miejsc. Boli, ale cóż... Muszę przypilnować kolejnego tournee.
Rafał Pacześ zręcznie komentuje rzeczywistość, nie przebierając w słowach, a każdy kto widział przyzna, że jego kurwowanie ma sens, co tam: bywa nieodłącznym elementem bogatych sytuacyjnych monologów. To, co każdy z nas widzi i dobrze wie, a wyrazić nie potrafi, zręcznie za niego uczyni właśnie Rafał Pacześ. Podobnie jak równie niepohamowany, a już nieco powyżej trzydziestki Lotek. Przesympatyczny grubasek, z którego nabijano się w budzie, więc teraz on sam z autoironią w ustach czyni to ze wszystkich i wszystkiego. Lotek raczej unika polityki, sporo znajdując śmieszności we wszystkim poza nią. Mistrzunio poza sceną przebiera w słowach, podobnie jak wrażliwy i elokwentny Abelard Giza, choć ze sceny w obu przypadkach padają słuszne bluzgi.
W materii sztuki standuperskiej już nawet pomału zarysowuje się różnica pokoleniowa. I wcale nie chodzi o wiek artystów, a o wkraczanie na scenę. Zupełnie inne drzazgi wyrywa od lat Kacper Ruciński, a innymi korytarzami prowadzi choćby taki Jacek Stramik.
Nie bądźmy pruderyjni, zakłamani, wreszcie obłudni - to ich maksyma. Dlatego lubię standuperów, ponieważ reagują w sposób naturalny na to, co ich i nas wszystkich wkurza. Są prawdziwi, jak bruk pod butami, a te wszystkie telewizyjne kabareciki drętwe i miałkie.
By rozśmieszać, trzeba z natury dźwigać poczucie humoru oraz inteligencję Edwarda Dziewońskiego, a w poprawnej Polsce poza Robertem Górskim, który przewodzi light'owej scenie, sztuka ta nie udała się dotąd nikomu, bądź prawie nikomu - jeśli niewinnie kogoś pominąłem. Dlatego zaistniałą pustkę trzeba czymś wypełnić. I wcale nie chodzi o zastąpienie kulturalnego humoru kurwowatym, a o przystosowaniu się do zmieniającego świata. Dzisiaj nie ma już szans na Kabaret Dudek, ponieważ wszystko i wszyscy schamieliśmy. Należy więc pisać prawdę gwoździem po dupie, nie patykiem po wodzie.
Broniąc ostrego języka standuperów dodam, że wszyscy przeklinamy, a tylko udajemy lepszych. Mięchem rzucają nawet najwięksi świętoszkowie i dewoci. Nie tylko więc budowlańcy czy przedstawiciele handlowi, ale też inżynierowie, docenci czy profesorowie. Nie udawajmy zatem, że jest inaczej, bo nie jest. Klną również dzieci, choć niestety w ustach dziesięciolatka seria z automatu: kurwa, kurwa, kurwa..., nabiera już raczej patologicznego znaczenia.
Trzeba mieć do siebie dystans. Wiecie moi Kochani: największymi sztywniakami z reguły wcale nie bywają ci, którzy na takich wyglądają, a właśnie te wszystkie z pozoru luzaki. To najczęściej oni nie znają najlepszych komedii, nie potrafią niczego z nich zacytować, ponieważ myślą, iż to właśnie oni sami są zabawni. Ponadto tego typu osobnikom najlepiej, gdy używają sobie na innych, natomiast w przypadku ewentualnego względem nich roastu, opluliby i zaczadzili. No bo jakim prawem ktoś ośmielił się w nich słowem. Dlatego nie lubię ludzi, którzy nie mają dystansu do siebie. W ogóle boję się ludzi bez poczucia humoru. Bo bez luzu do otaczającego nas świata, można przez przypadkowości splot, na przykład dochrapać się jakiegoś poważnego państwowego stanowiska, a później, co wiemy, bywa niewesoło.






Andrzej Masłowski
 

"NAWIEDZONE STUDIO"
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00

na 98,6 FM Poznań 
 
"Nawiedzone Studio dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"