środa, 24 sierpnia 2016

BIFFY CLYRO - "Ellipsis" - (2016) -







BIFFY CLYRO
"Ellipsis"
(14TH FLOOR RECORDS) 
***1/3


Szkotów z Biffy Clyro nadal zalicza się do zespołów młodszego pokolenia, choć muzycy właśnie przed chwilą wydali siódmą już płytę. Osobiście mam z tym dużo mniejszy problem, albowiem losy zespołu śledzę zaledwie od 2009 roku, czyli od nad wyraz udanej całościowo, a zarazem piątej w dorobku "Only Revolutions". Jej artystyczną konsekwencją była 2-płytowa "Opposites", a zespół zaproponował kolejną porcję szorstko-gitarowych melodyjnych piosenek, choć na próżno było tym razem szukać następców "God & Satan", bądź "Many Of Horror". Dlatego ciekaw byłem, co Biffy Clyro zaproponują na kolejnym dziele, do którego nie wystruga już świeżych okładkowych pomysłów rewelacyjny, lecz zmarły niedawno projektant Storm Thorgerson - ten od choćby dzieł względem Pink Floyd. Tak więc, wraz z nową epoką szat graficznych, rozpoczyna się kolejna zespołowa era. Czy jednak szczególnie zauważalna? No właśnie. Na najnowszym "Ellipsis" otrzymujemy dokładnie takich Biffy Clyro, jakich już dobrze znamy. To wciąż wpadające w ucho piosenki, i choć czasem nieco połamane rytmicznie, nadal oznaczające się prostotą przekazu. Gitarowe, energetyczne, często o garażowym charakterze, ale zarazem efektownie wyprodukowane, przez co z lekka zmiękczone. Świetnie nadają się do rockowych radiostacji, a i nie przeszkadzają grupie stać w centrum zainteresowania na przeróżnego rodzaju festiwalach rockowych, porywając tłumy do aktywnej zabawy. Ich tematyka także celnie trafia w sedno zainteresowań i problemów młodszego oraz wczesno-średniego pokolenia.
"Ellipsis" warto sprawić sobie w wersji deluxe. Ta edycja zawiera dwie dodatkowe piosenki, w tym jedną rewelacyjną - "Don't, Won't, Can't". Jeszcze takiego szlagieru chyba nigdy grupa nie nagrała. Jeśli ta piosenka nie zyska miana przeboju, oznaczać to będzie, że świat kompletnie zidiociał. Refrenowe "łooo-ooo-ooo" aż podrywa do szaleńczej zabawy. Ten podrasowany gitarowo-klawiszową sekcją i na pół reggae rytmem, po prostu kołysze i huśta bezwładnym przy tym ciałem ("....myślisz, że z twej szklanki się przelewa, a tak po prawdzie jest ona całkowicie sucha...."). Bez tej kompozycji całość ogromnie traci. Bo już o drugim dodatku "In The Name Of The Wee Man" niczego niesamowitego powiedzieć się nie da. Jednak i ta piosenka również nieźle się broni. Nieco połamana rytmicznie w zwrotce, podlana mocnymi akordami gitary, w refrenie eksploduje witalną melodią. Trzeba podkreślić, że w kilku fragmentach utwór bywa poddany niemal hard/core'owej mocy, co spodoba się entuzjastom szaleńczego pogo. Zacząłem od dodatków, ale tak naprawdę najważniejszych dla sprawy wydaje się przecież jedenaście pierwszych piosenek. Otwierający całość "Wolves Of Winter" ("....cuchniesz radosnym alleluja, a kąpiesz się w grzechu...") nie do końca mnie przekonuje, nawet jeśli grupa zachowuje w nim swoisty dla siebie klimat. Ponownie połamaniec rytmiczny w części zwrotkowej, by w refrenie poderwać ewentualny koncertowy tłum, a jednak coś tu się ze sobą nie zazębia. Dużo efektowniej prezentuje się następny "Friends And Enemies", ale ten także niczym należycie nie chłosta. Naszły mnie obawy, skąd ten zespołowy entuzjazm i przechwalstwa Simona Neila i jego kompanów, że oto "nagraliśmy najlepszy album". Takimi słowy Biffy Clyro reklamowali "Ellipsis" na chwilę przed jego oficjalną premierą. Tak po prawdzie, jeszcze nigdy nie spotkałem artysty, który powiedziałby, że niestety nagrał typowego przeciętniaka.
Płyta nabiera nieco rumieńców wraz z dwoma kolejnymi kompozycjami. Fajny "Animal Style" ("...pożrę cię żywcem, wszak jestem tylko pieprzonym zwierzakiem...") trochę przypomniał dobre czasy "Only Revolutions". Nareszcie fajna melodia, plus typowa dla nich agresywność. Całość z zębem i pazurem. Tuż po chwili ładniutka balladka "Re-Arrange" ("...nigdy nie uszkodzę twego serca, a jedynie wszystkie jego części poskładam w nierozerwalną całość..."). Zawsze taką przynajmniej jedną muszą mieć. I dobrze, bo akurat z tą trafili w sam środek tarczy. Choć inna ballada "Medicine", też ładniutka. Niestety żadnego wrażenia nie wywierają: "Howl" oraz "Herex". Ot, poprawne granie, ale tylko tyle da się o nich powiedzieć.
Wyróżniłbym za to jeszcze ostatni w podstawowym secie "People" ("...jestem człowiekiem, który nigdy nie powinien kochać..."). Nieszybki i z ładnym gitarowo-fortepianowym podkładem. Podobnie jak żywszy i zarazem z predyspozycją ultra-przebojową "Flammable". Polecam również opartą na klawiszowym podkładzie uroczą piosenkę "Small Wishes". Sprawia ona wrażenie raczej spłodzonej na uboczu, z myślą o drugiej stronie do któregoś z singli, a jednak doskonale wkomponowała się w całość, stanowiąc za miłą chwilę wytchnienia po porcji mocniejszych akordów.
"Ellipsis" w niczym nie zaskoczy sympatyków Biffy Clyro. Na szczęście zarówno na "in minus", jak i niestety na "in plus". Grupa zrealizowała przyzwoity album, lecz gdy się bardzo w swoim czasie polubiło "Only Revolutions", to jednak nastaje rozczarowanie.





Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"