wtorek, 30 sierpnia 2016

"Ino Rock" w Inowrocławiu, 27 sierpnia 2016, w relacji Słuchacza Nawiedzonego Studia....





Poniżej wklejam relację z tegorocznego festiwalu "Ino Rock", odbywającego się cyklicznie każdego roku - zawsze wraz z końcem wakacji. Udał się na niego jeden ze Słuchaczy Nawiedzonego Studia, Pan Sławek Brambor. I oto, co widział, co słyszał.....





"Ino rock" –  Letni Amifiteatr, Inowrocław, 27 sierpnia 2016



Festiwal zainaugurował ok. godziny 16:30 zespół Agusa, i choć jest to mój obecnie najczęściej słuchany wykonawca, to ze wstydem muszę wspomnieć, że na koncert przybyłem spóźniony. Wysiadając z samochodu słyszałem dźwięki pierwszego utworu z płyty "Tva" i pod jego koniec przekroczyłem bramy Letniego Amfiteatru. W całości udało mi się zobaczyć oraz wysłuchać blisko 20-minutowego utworu "Kung Bores Dans". Mogliby tak grać i ze 40 minut. Wypadli bardzo dobrze i mam nadzieję, że będą dalej grać tak piękną muzykę. Sympatyczni ludzie, czego najlepszym dowodem jest podpisana bez problemów płyta. A ja lubię takie” pokoncertowe” pamiątki.

 Po tak dobrym, by nie rzecz wybornym początku, z ciekawością oczekiwałem na występ Dungen. W sobotę miałem okazję pierwszy raz usłyszeć ich muzykę. Cóż mogę o niej napisać, dało się ją słuchać nawet z dość dużą przyjemnością, szczególnie gdy wokalista koncertował się na grze na klawiszach, a nie śpiewaniu, i gitarzysta nie raczył moich uszu przesterowanym brzmieniem. Były fragmenty, gdy zahaczali o transowe klimaty, no i wtedy było najciekawiej, a wręcz całkiem przyjemnie.
Trzecim zespołem, byli Anekdoten, których słuchałem przed laty, ale nigdy nie porwali mnie na tyle, by kupić ich płyty. Znałem "Nucleus", "From Within", "Gravity", ale zawsze coś stawało na przeszkodzie, by bliżej się z nimi zapoznać. Dlatego ze sporymi nadziejami czekałem na ich występ. I w trakcie ich koncertu nadal tkwiłem w takim dziwnym uczuciu, niby fajnie się tą muzykę słuchało, oglądało, plus popisy artystów, ale tak naprawdę, to większe uczucie wzbudził tylko tytułowy utwór z płyty "Nucleus". To zapewne jest odpowiedź na nurtujące pytanie odnoście mnie a Anekdoten. Większość utworów nie wywołała większych emocji, choć niby nic im nie mogłem zarzucić.
Wreszcie zespół, na który tak naprawdę przyjechałem do Inowrocławia - Lacrimosa. Jakie emocje wywoływała ta nazwa pod koniec XX w. Muszę zaznaczyć, że mam ich wszystkie regularne albumy, tak więc mogę śmiało napisać, iż to jeden z moich muzycznych faworytów. A koncertowe oblicze znałem dotychczas tylko z albumu "Lichtgestalen", tak więc z grubsza wiedziałem, czego oczekiwać. I pod tym względem koncert w pełni potwierdził, iż Lacrimosa na żywo, to zespół zgoła heavy metalowy, co mi zupełnie nie przeszkadza, by nie powiedzieć, że było dodatkowym atutem. Mój szacunek wzbudzili tym, że promowali swój ostatni album "Hoffnung". Nie odgrywają w kółko swoich największych "przebojów", a liczą na zdobywanie słuchaczy swoją aktualną muzyką. Ponieważ uważam "Hoffnung" za najlepsze dzieło Lacrimosy od wielu lat, taki dobór muzyki zupełnie mi nie przeszkadzał (zagrali z tej płyty: "Mondfeuer", "Kaleidoskop", "Unterwelt", "Die Unbekannte Farbe", "Tranen der Libe", "Keine Schatten Meher", "Apeiron", czyli prawie cały materiał). Z dawniejszych czasów pojawiły się : "Schakall" , dedykowany Tomkowi ( Tomaszowi jak powiedział Tilo) Beksińskiemu "Alleine zu zweit" oraz :"Halt mich". I tak minęło te 90 minut. Wiem, czas biegnie zawsze tak samo, lecz w tym wypadku wydawało się, że minął szybko.

Tym sposobem zostało już co raz mniej zespołów, które "muszę" obejrzeć na żywo, starość ma swoje plusy.

Jeszcze dwie uwagi okołokoncertowe, obydwie niestety bardzo gorzkie. Pierwsza, frekwencja, tak na moje oko, wzmocnione obliczeniem liczby osób w ławkach razy ilość ławek na koncercie, mogło być góra 1200 osób. Na Lacrimosie 1200 osób .... czasami mam wrażenie, że żyję na kulturalnej pustyni, gdzie wszystko, gdyby najlepiej, było za darmo, i jeszcze najlepiej we własnym ogródku, by pan artysta przyszedł do pana Kowalskiego, a ten łaskawie poświęci mu swój czas, bo przecież nie pieniądze. Te muszą być na piwsko i żeberka z grilla na grilla - oto model kultury. Kurczę, ze mną coś nie tak, bo piwo to umiarkowanie, grilla nie cierpię, a potrafię pojechać kawałek po za swój grajdoł i dodatkowo wydać pieniądze na coś tak absurdalnego jak muzyka.

Druga dotyczy tych, którzy już się pofatygowali, poświęcili czas i pieniądze, a nie potrafili wysiedzieć do końca. Nie pojmuję, jak można tak nie szanować wykonawcy, by wychodzić w trakcie koncertu, przecież ok 23:30 nie śpieszyli się na pociąg, bądź autobus, a wychodzenie w trakcie bisów, te 10 minut wcześniej w domu , po co ?!!!

Dodam jeszcze, że na koncercie  towarzyszyła mi  żona, i jestem pełen uznania dla Niej, że wytrwała do końca, a nawet w miarę przekonała się do Lacrimosy.


 SŁAWOMIR BRAMBOR