środa, 22 czerwca 2011

KENNY ROGERS - "Eyes That See In The Dark" - (1983) -

KENNY ROGERS  
"Eyes That See In The Dark" - (RCA) -




Postanowiłem nie tak przecież dawno temu (co zapewne zauważyliście) , opisywać troszkę mniej znane płyty, albo te niedocenione u nas należycie, bądź z różnych względów zapomniane. Nie widzę sensu katować Was recenzjami dzieł, które praktycznie każdy albo zna na pamięć, albo znać powinien. Dlatego odpuszczam sobie wymądrzanie się na temat takich oczywistości (używając języka prezesa) jak np.: Marillion "Misplaced Childhood", Black Sabbath "Paranoid" czy King Crimson "In The Court Of The Crimson King",..... Bo jeśli nawet wciąż jeszcze ktoś nie zna tych płyt, to (choć sam nie łowię po sieci tych wszystkich wypocin ) jestem przekonany, że w internecie recenzji znajdziecie całe multum. Druga sprawa, że zapewne większość została napisana przez takich mądralińskich, co to przez cały Boży Rok nie kupią ani jednej płyty. Tacy zawsze mają najwięcej do powiedzenia i najlepiej się na wszystkim znają. Niestety i mnie przyszło w życiu poznać troszkę takich sępów, a więc wiem co piszę. Są to majspejsowo-jutiubowe dranie, które okradną każdego swojego "ulubionego" wykonawcę. Ale, mówiąc delikatnie, zostawmy tę bandę "darmowych dokształciuchów".
Chciałbym dzisiaj napisać kilka słów o dość nietypowej płycie jak na kącik Nawiedzonego.

Przeciętnemu Polakowi termin "country" kojarzy się z sielankową kowbojską piosenką, najczęściej wyśpiewywaną przez faceta (lub seksowną babeczkę) przyodzianego w stylowy kapelusz i kozaki z ostrogami, który pędzi na swym koniu przez prerie, zasypując za sobą całe roje kaktusów. W swoim czasie w Telewizji Polskiej (lata 80-te) próbował Polski Naród przekonać do takiej preriowo-jarmarcznej odmiany country redaktor Korneliusz Pacuda, który zresztą swym wyglądem łudząco przypominał klasyka takiego grania - Kenny'ego Rogersa. Przyznam, że nigdy jakoś nie lubiłem Kenny'ego Rogersa, Wiilie'ego Nelsona, Dolly Parton czy Johnny'ego Casha, choć ten ostatni dżentelmen, pod koniec życia nagrał kilka ciekawych płyt z repertuarem klasyków rocka i popu, przez co nabrał sporo sympatii i szacunku nawet u do niedawna ostrych przeciwników country. Są jednak wykonawcy flirtujący z country, których lubię, a nawet lubię bardzo, a przecież często nie ustępują oni stylowo w/wymienionym. Są nimi na przykład: Emmylou Harris, Linda Ronstadt, Mark Knopfler, a czasem nawet Tom Petty, Neil Young, czy grupy Eagles bądź Poco, a także wielu innych.
Czasem warto się nie zapierać, że kogoś na absolutny amen nie lubimy, bowiem możemy zostać zaskoczonymi i głupio wyjść, nie tyle w oczach innych, co przed samym sobą.
Oto płyta, która jest znakomitym przykładem na utarcie nosa tym, którzy oceniają powierzchownie, a nie drążą tematu należycie wyczerpująco. Kenny Rogers, to artysta, po którego piosenkach z reguły zawsze doznawałem uczucia totalnego znużenia, a poziom cukru w moim organizmie podnosił się do szczytowej liczby jednostek.
Jednak ten facet, zaskoczył mnie w swoim czasie płytą, która nie dość, iż niewiele posiadała w sobie cech z owych dyliżansowych przyśpiewek, to jeszcze pokryta została najcenniejszym aranżacyjnym kruszcem, podarowanym przez Bee Gees'owatych braci Gibb.
Taka rzecz wydarzyła się tylko raz - w 1983 roku. Otóż, w tym czasie Bee Gees nie nagrywali niczego jako zespół, bowiem tworzący go bracia  Gibb zapragnęli robić karierę na własne konta. Zresztą z niezłym skutkiem, jeśli idzie o Robina Gibba. Niestety pozostali Maurice i Barry światem nie zawojowali, tak więc postanowili  współpracować na innych polach. Jednym z takich udanych eksperymentów okazał się właśnie ten! - współpraca z legendą country, Kenny'ym Rogersem. Wówczas wciąż przecież gwiazdą nie najstarszą, a do tego cały czas sprzedającą swoje płyty w milionowych nakładach.
Bracia Barry i Maurice mieli już nieco wcześniej wspólnie napisanych kilka piosenek, do tego nawet pięć z trzecim bratem Robinem (który nie brał udziału w sesji), a to już stanowiło połowę całego dzieła. Do dwóch kompozycji najstarszemu z braci Gibb, Barry'emu, dopisał się znany amerykański kompozytor Albhy Galuten, który także zagrał na pianinie oraz wraz z Barry'ym wyprodukował cały tenże album. Płyta zawierała dziesięć piosenek, których słuchało się bardzo przyjemnie, pomimo iż z lekka trąciły klasycznym country, ale jednak przede wszystkim smakowicie pachniały Bee Gees'owską stylistyką. Słuchacz odnosił bardziej wrażenie, że słucha nowej płyty braci Gibb, na której to Kenny Rogers jest gościem, a nie odwrotnie.
Album "Eyes That See In The Dark" przyniósł trzy wielkie przeboje, których dzisiaj raczej już nigdzie się nie usłyszy, dlatego postanowiłem napisać kilka słów o tej fajnej płycie, aby przede wszystkim nie pokrył ją kurz i porosły pajęcze sieci. Największym przebojem (bijący rekordy popularności w USA) okazał się "Islands In The Stream", w którym to Rogersowi w chórkach sekundowali Barry Gibb oraz diva country Dolly Parton, której już więcej na tej płycie na szczęście nie było. Barry Gibb tak zdominował tę kompozycję Bee Gees'owskim klimatem, że Rogers i Parton nie byli w stanie go przekrzyczeć. Kolejnym przebojem była piosenka "Buried Treasure",i to ona chyba najbardziej ucieszyła fanów typowego country. I choć skomponowali ją trzej bracia Gibb, to nic tylko kowbojskie kapelusze i konie zaprzęgać. O ile ten nieznośny countrowy bujak ucieszył zapewne przede wszystkim kierowców amerykańskich ciężarówek, pędzących przez malownicze teksańskie krajobrazy, o tyle kolejny przebój, a w zasadzie rozpoczynający całą tę płytę utwór "This Woman", musiał wywołać rozkosz na twarzach entuzjastów twórczości Bee Gees. Można tylko żałować, że promotorzy nie postawili na kończącą pierwszą stronę albumu piosenkę "Living With You". Ta kapitalna kompozycja zasługiwała bez dwóch zdań na status przeboju. Wypada żałować także, że Bee Geesi nie zostawili jej tylko dla siebie. Była by ozdobą niejednej ich płyty. To samo można powiedzieć o bardzo pięknej, aczkolwiek nieco ckliwej balladzie "I Will Always Love You". Nie lekceważąc przy okazji pozostałych piosenek z tej fajnej i niedocenionej nigdy w Polsce płyty, którą sprzedano na świecie w blisko 16-milionowym nakładzie.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl