JOURNEY - "Eclipse" - (NOMOTA LLC / FRONTIERS) -
Zacznę od tego, że uwielbiam Journey. Najbardziej ten starszy, ze śpiewającym jeszcze Steve'em Perry'm, ale te nowsze (ostatnie) wcielenia zespołu, jak z aktualnym wokalistą (Filipińczykiem) Arnelem Pinedą, czy nieco wcześniejszy krótki epizod ze Steve'em Augeri, także mnie przekonują. Żałuję tylko , że ten ogromnie popularny zespół na świecie, posiada tak niewielu fanów w naszym kraju. A dziwię się, bowiem Journey grając bardzo melodyjną odmianę rocka, posiadają w swoich szeregach kapitalnych muzyków, o skłonnościach wirtuozerskich, i wcale nie dotyczy to tylko fenomenalnego gitarzysty Neala Schona. Szkoda, że nasi mało-polotni dziennikarze wychowali naród tylko na fenomenach Led Zeppelin, Deep Purple czy Budgie, itp..., ograniczając muzyczne pole tylko do europejskiego podwórka, z rzadka zarzucając sieci na zza oceaniczne terytoria. Efektem tego jest kiepska witalność w naszym kraju świetnego rocka spod znaku Boston, Styx, Lynyrd Skynyrd czy choćby właśnie Journey. To, że nikt u nas nie docenił poprzedniego albumu o dumnej nazwie "Revelation" (2008) powinno podlegać pod kryminał. Występujący na nim w roli debiutanta wokalista Arnel Pineda, uczynił wszystko, by fani otarli łzy po niechcącym już śpiewać Steve'ie Perrym. Powstała wówczas płyta godna tej jakże zasłużonej nazwy. Album przyozdobiony smakowitymi zagrywkami i udanymi kompozycjami, ociekał wręcz radością i wyborną formą muzyków. Grupa zresztą udowodniła to także wkrótce na długiej trasie koncertowej, zakończonej wielkim sukcesem. Zresztą "Revelation" pokryła się platyną, co w dzisiejszych złodziejsko-pirackich czasach jest czymś!
Dopiero co wydana (po trzech latach) nowa płyta "Eclipse" jest pewnym krokiem naprzód. Nie każdy sympatyk zespołu od razu zaakceptuje nowe dzieło zespołu, gdyż jest ono mniej słodkie i inaczej melodyjne, że się tak wyrażę. Sporo tutaj rasowego rocka, mocniejszych akordów i fajnych krótkich improwizacji. Muszę powiedzieć, że nie od razu przekonałem się do z lekka odmienionego oblicza Journey, ale teraz... Pragnę także uprzedzić, iż nie ma tutaj typowych przebojów dla tego zespołu, bo choć jest sporo ładnych melodii, to podane zostały one w sposób nieco bardziej drapieżny. Istnieje zatem szansa, iż tą płytą muzycy przekonają do siebie tych od lat nieprzekonanych. Bo choć akurat mnie "Eclipse" na dziś dzień jeszcze na kolana nie kładzie, to cieszę się z tego , że grupa ambitnie poszukuje i z podniesioną głową idzie ku przyszłości.
Szkoda tylko, że na single wybrano "City Of Hope" oraz "Anything Is Possible", zamiast np. "Edge Of The Moment", "Tantra", "Resonate" (ten szczególnie!) lub "Chain Of Love", które moim skromnym zdaniem, są o wiele lepsze.
Produkcji płyty podjął się ponownie (nielubiany przeze mnie) Kevin Shirley, który tym razem ku memu zdziwieniu niczego nie spaprał, za co uniżenie mu się kłaniam. A może po prostu wspomagający Shirleya dwaj producenci, członkowie Journey, czyli Neal Schon oraz Jonathan Cain, cały czas patrząc"mistrzowi konsolety" na ręce uniknęli ewentualnych wpadek.
PS. Płytę wydano w ładnym digibooku, a także na podwójnym winylu. Istnieje również przepiękna edycja w okazjonalnym boksie, ale ta kosztuje prawie trzy stówy!!!
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00
nawiedzonestudio.boo.pl