niedziela, 28 sierpnia 2011

SMOKIE - "Bright Lights & Back Alleys" - (1977) - moja krótka historia pewnej ważnej płyty

 SMOKIE - "Bright Lights & Back Alleys" - (1977 RAK RECORDS) -

(od lewej stoją: Alan Silson, Terry Uttley, Pete Spencer, Chris Norman) - i tylko ten skład się liczy !!!



To był, albo 1977, albo 1978 rok. Nie pamiętam dokładnie. Minęło już zbyt wiele czasu. Miałem 12, bądź 13 lat. W tamtych czasach, nikt się nie spieszył, niczego nie gonił, a jakakolwiek płyta była tak długo nowością, dopóki dany wykonawca nie wypuścił nowszej. Tak więc, nowością mogło być dzieło nawet po 2-3 latach od chwili wydania. Dzisiaj status nowości, ucieka już po kilku krótkich tygodniach, tak na marginesie mówiąc. Chciałem kilka słów o płycie z 1977 roku, która jest jednym z moich życiowych skarbów. I nie tylko ze względu na samą muzykę, ale i na całą otoczkę z nią związaną. Choć oczywiście, muzyka jest najważniejsza, i gdyby nie ona, to w ogóle bym o tym albumie przecież nie wspominał.
Muzyką zaraziłem się przypadkowo , i to dzięki moim rodzicom , a także własnej siostrze. Otóż, na Gwiazdkę 1976 roku, moja siostrzyczka dostała od naszych rodziców dwie płyty Ireny Jarockiej, tj. "W Cieniu Dobrego Drzewa"(1974) oraz "Gondolierzy Znad Wisły"(1976). Szybko okazało się, że owe płyty stały się bardziej prezentem dla mnie, niż siostrzyczki, bowiem ta nie wykazywała zbytniego zainteresowania piosenkami z obu płyt, którymi z kolei ja potrafiłem się godzinami zasłuchiwać. Do tego wówczas, szybko opanowałem technikę obsługiwania monofonicznego gramofonu rodziców, który stał na pokaźnych rozmiarów, odbiorniku radiowym. Radio to miało takie klawisze do przełączania stacji, niczym fortepian. Ogromny sprzęt i solidny mebel. Grało koszmarnie, ale nie znałem wówczas lepszego sprzętu, bowiem z moich kumpli nikt nie miał jeszcze niczego porządniejszego. Po prostu to ich nie interesowało, a mnie już tak. Miałem serce rozdarte pomiędzy treningami i meczami w piłkę, z chłopakami z klasy oraz z podwórka, a jeżdżeniem do miasta po nowe pocztówki dźwiękowe, gdyż tylko na nich wypuszczano w miarę aktualne nagrania. To długa historia, wymagająca raczej osobnej publikacji, do tego raczej książkowej, tak więc odpuszczę sobie opisywanie szczegółów związanych ze zdobywaniem płyt, najpierw w księgarniach, a później już na specjalistycznych giełdach.
A poza tym, miało być o albumie Smokie "Bright Lights & Back Alleys".
Historia rozpoczyna się od pewnej pani Sławy. Była to koleżanka (ciągle zresztą jest!) mojej mamy z przychodni Szpitala Chorób Płuc i Gruźlicy, w którym razem pracowały. Obie się dobrze kumplowały, a z czasem i zaprzyjaźniły. Owa pani Sława była kobietą bardzo obrotną, a w moich oczach uchodziła nawet za taką typową handlarę. Co jak na tamte czasy stanowiło o skarb-charakterze! Sporo podróżowała, a to do Turcji, Libii, RFN, czy Austrii,... Właściwie wszędzie, gdzie kurs był dobry i można było tanio kupić i drogo sprzedać. A że była kobietą porzuconą i miała syna na wychowaniu, musiała sobie radzić, bowiem z państwowej pensyjki pielęgniarskiej, nie starczyłoby jej na zbyt wiele. Kobieta przywoziła wszystko, co kusiło współczesnego Polaka. Ciuchy, perfumy, i licho wie co jeszcze...Jej syn był starszy ode mnie o jakieś trzy lata, także w moich oczach miał pełen szacunek już choćby tylko z tej racji, a do tego także lubił muzykę będącą na topie, no a że jeszcze mamusia mu kupowała, raz po raz, jakąś zachodnią płytę lub magazyn o muzyce, typu "Bravo", to mógł liczyć ze strony wielu ludzi na "czapki z głów". Pewnego razu Rafałek pochwalił się, podczas wizyty z mamusią w naszym domu, że ta z ostatniego pobytu w RFN,  przywiozła mu najnowszy (właśnie omawiany) album Smokie. Moją płytę marzenie!!! A znałem już wcześniej dobrze Smoków. Zresztą znali wszyscy. Jednak mieć płytę oryginalną - to było coś!!!   I było się kimś!!!  A ów Rafałek ją miał.  I to nówkę!!!. No i zgodził się z nią, pewnego dnia wieczorową porą, przyjść w towarzystwie swojej mamy. Co za uczucie!. Nie do opisania. Pozwolił mi potrzymać okładkę, ale poprosił, bym płyty z koperty nie wyciągał. Powiedział, że on to sam zrobi. Cóż, dzisiaj go rozumiem, choć wtedy byłem wściekły. To był skarb, a skąd mógł wiedzieć czy mu jej nie uszkodzę? Popatrzył na mój kiepski gramofon i dodał , że boi się czy moja igła mu nie popsuje tej płyty. Zadrżałem. Wiedziałem, że każdy posiadający lepszy sprzęt, zachowałby się tak samo. Na szczęście, po chwili facet zmiękł i położył płytę na talerzu mojego gramofonu i sam odpalił muzykę. Co czułem, nie napiszę. Ale nie dlatego, że poleciałem do niebios, tylko po latach już nawet nie pamiętam dokładnie bicia mego serca. Pamiętam, że płyta zagrała jeden raz, i na tym koniec. On i jego mama zabrali się nieco później do domu, wraz z płytą rzecz jasna , a ja nie mogłem spać. Marzyłem o niej jeszcze długi czas, aż do nadejścia pory zbioru truskawek. Pamiętam jak codziennie rano, wystawałem na przystanku autobusowym przy ul. Obornickiej (linie 110 i 119, bo 118 jechała do Moraska) , a potem starym Jelczem jechałem do Złotkowa lub Jelonka, by zbierać po kilka godzin truskawki. Wreszcie, po dwóch tygodniach harówy, za totalne grosze, nadszedł ten dzień!. Przeliczyłem forsę i jest! Mam na płytę. Co za uczucie. Zarobiłem 800 zł (circa 1/3 ówczesnej pensji). Poleciałem na coniedzielną giełdę, do "Wawrzynka" (akademik przy ul.Wawrzyniaka) i z niepokojem wypatrywałem stolika, na którym będzie TEN album. Wreszcie jest! I to nowy egzemplarz! Ale gość chce tysiąc złotych i ani grosza mniej. Trudno, szukam dalej. Serce zatrzymuje się nagle, bo widzę drugi egzemplarz, za 900 zł. Facet także nie chce opuścić, nic a nic. Przystępuję do ofensywy. Łażę koło niego, marudzę mu, wreszcie skomlę. Gość mięknie i mówi: "dobra, to ile masz tej kasy?", "osiemset"-odpowiadam. "Dobra, dawaj i zjeżdżaj"- dodaje kulturalnie handlarz. Wycieram pot na czole i zmiatam czym prędzej do domu. Na piechotę, bo będzie szybciej. Zanim tramwaj lub autobus w niedzielę podjadą (niedzielę w Polsce Ludowej), to raz, że obiad mi wystygnie, a dwa, serce moje tak długo nie wytrzyma. A nie było gramofonów przenośnych, dodam współczesnemu czytelnikowi. Na tym kończę tę opowieść, bo co było dalej, domyślacie się. Dlatego chyba rozumiecie, co czuję do każdej piosenki z tej płyty? "It's Your Life", "I Can't Stay Here Tonight", "Sunshine Avenue", czy każdej kolejnej? A każda ma wartość samą w sobie, wartość bezcenną, wartość życiową. Taką, nie do opisania. Dlatego takim płytom nie wystawiam ocen, gwiazdek,...., bom każdej z nich pokłon uniżenie do samych stóp rzucam.
O kilku innych płytach Smoków mógłbym napisać kolejne historie, ale zajęłoby to tyle stron.... Zresztą, kto z dzisiejszych "szybko żyjących" ma czas na ich przeczytanie. Niewielu one zainteresują. W czasach, gdy muzyka jest tak łatwo dostępna , a i często nic nie kosztuje, po co się nad nią rozwodzić?. Tak rzadko dziś ją doceniamy, tak rzadko dziś zajmuje ona jakieś szczególne miejsce w ludzkich sercach, a i życia niczyjego już także nie zmienia. Szkoda. Po prostu szkoda. Dodam tylko, że kolejnym (na długo) moim obiektem zazdrości był następny w dyskografii i także kapitalny album, Smokie "The Montreux Album". Wyobraźcie sobie, że kupił go najpierw mój dobry kumpel, i to za 15 dolców, które dostał od swojej mamy na kupno spodni w Pewex-ie. Młodziakom dodam, że 15 bagsów, to była prawie cała pensja. A On kupił płytę. Czyż to piękne?. No, a jak mu się udało z tego wywinąć, że pasem na dupę nie dostał, to już niech będzie jego słodką tajemnicą.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl