WPROWADZENIE
Po marcowym koncercie w poznańskiej Arenie zespołów Slade, Sweet, Smokie, mój serdeczny kumpel Sebcia (z pewnej poznańskiej rozgłośni radiowej, notabene także), zapytał Tomka Ziółkowskiego i mnie, czy nie mielibyśmy ochoty, naszą trójcą , przejść się na sierpniowy koncert Joe Cockera, także do Areny. Pamiętam, że z Tomkiem nie daliśmy się długo prosić. A zatem umowa zakontraktowana. No, ale że Sebcia później z tym tematem zamilkł, to ja, nie tyle nawet, że dałem sobie spokój, ale po prostu o tym zapomniałem. Czasem później jakiś uliczny billboard mi o tym przypominał, ale niczego sobie z tego nie robiłem, uznawszy po prostu, że z koncertu nici. Tym bardziej, że nawaliłem nieco wcześniej Sebci z wyjazdem na warszawski koncert Roxette, pomimo iż bilety były kupione. Do tego wszystkiego, a to już na swoje usprawiedliwienie, dodam, że Sebcia także nie bardzo chyba mógł i chciał pojechać na ten Roxette, gdyż właśnie dokładnie w tym czasie urodziła mu się córeczka, o słonecznym imieniu Klara. Jakże brzmiącym zresztą po poznańsku. A zatem od marcowej obietnicy na koncert Cockera, upłynęło pięć długich miesiący, czyli przeleciała cała wiosna i ponad połowa lata! W ubiegłym tygodniu Sebcia (dla wyjaśnienia, prawdziwe jego imię to Sebastian, bo tylko ja na niego mówię pieszczotliwie Sebcia) napisał do mnie sms-ową propozycję, o mniej więcej takiej treści: "czy w najbliższy wtorek nie miałbyś ochoty wieczorem wyskoczyć na pewne spotkanko?". Odpisałem krótko: "oczywiście". Po chwili dostałem od niego drugie zapytanie: "a, czy nie będzie tobie przeszkadzać obecność jeszcze pewnego faceta?". Pomyślałem, że na pewno Sebcia ma na myśli Tomka Ziółkowskiego, więc zgrywuśnie odpisałem: "że twoi koledzy są także moimi". Po czym szybko napisałem do Tomka zapytanie, czy On coś wie o tym spotkaniu, a Tomek mi jeszcze bardziej zgrywuśnie odpisał, że owszem, jest zaproszony, ale On nie wie w jakim celu, co, gdzie i jak. Zacząłem kombinować i doszedłem do pijackiego wniosku, że pewnie pójdziemy do jakiejś knajpy i się po prostu po męsku urżniemy. Zapomniałem tylko, że Sebcia i Tomek to porządni faceci. Nie to co ja. Choć, czy ja wiem, na pewnej imprezie u Tomka, Sebcia co prawda źle się czuł, więc abstynentował, ale Tomek, który mi całe życie wciskał, że On niby nie pije, bo mu nie smakuje, pił razem ze mną, że hej! I podczas,, gdy ja zacząłem wygadywać głupoty, Tomek trzymał trzeźwy fason do samego końca. Niewzruszony niczym Robocop.
I teraz dochodzimy do sedna sprawy. Po ubiegło-niedzielnej audycji, wracam do domu, jest prawie trzecia w nocy, idę do lodówki po dwa jogurty, wcześniej zjadam ogromną pajdę wiejskiego chleba, jeszcze wcześniej wypakowałem z torby płyty, a także zapakowałem się przy okazji na rano do roboty, chwytam za pilota i włączam telewizor przyciskiem kanałowym do przodu, i ukazuje mi się "Super Stacja". Pomyślałem sobie, że pewnie przed snem żona to oglądała, a że nie chciało mi się przełączać na inny kanał, zostawiłem to co było. I w pewnym momencie na dolnym pasku przelatuje: "we wtorek w poznańskiej Arenie wystąpi Joe Cocker". Krzyknąłem: "Eureka!!!". Nie chciałem już nikogo budzić, ale rwało mnie do szybkiego przekazania tej wiadomości, zarówno mojej Mundi, jak i Tomkowi Ziólkowskiemu. Uczyniłem to jednak zaraz następnego dnia, tzn. w samo południe (bo tak się budzę co poniedziałek do życia). Moja Mundi zareagowała zwyczajnie, ale przynajmniej starała się być miła, a więc napisała: "no zobacz, jaki fajny ten Sebastian, i jaką miła niespodziankę ci zrobi(ł)". Natomiast odpowiedź na moje cudowne odkrycie, ze strony Tomka, przebiła moje najczarniejsze dowcipy. Otóż, Tomek, ze stoickim spokojem odpisał mi, że On wiedział o tym, że Sebcia zabiera nas na Cockera, i tylko dlatego za pierwszym razem udał Greka, czyli że niby niczego nie wie, gdzie mamy pójść we wtorek, bo pomyślał, że to ja sobie robię jaja z ich obu. Czyli, że niby wiem, a tylko udaję głupiego. Tym bardziej, że Sebcia podobno powiedział nawet Tomkowi, że ja wszystko już od dawna wiem o tym koncercie. A ja o niczym nie wiedziałem. Bo przez te pięć miesięcy na śmierć o tym zapomniałem !!! I niech moi nawiedzeni Słuchacze stanowią za dowód tego co w tej chwili tutaj piszę. W ostatniej audycji słowem nie wspomniałem o koncercie Cockera. A gdybym pamiętał, to bym obowiązkowo zagrał kilka piosenek. Nawet , jeśli i tak już wyprzedane bilety, nie dołożyłyby z mojej strony najmniejszej cegiełki do podniesienia komercyjnego aspektu tego wydarzenia.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
JOE COCKER - Poznań , Hala "Arena", 9 sierpnia 2011, godz.19.00
organizator: Makroconcert
Mecenas koncertu: Deutsche Bank
Deutsche Bank Invites Joe Cocker - an intimate evening
(ceny biletów od 150 zł, do bodaj 400 zł, ale my we trójkę byliśmy całkiem za darmo !!!)
Wydawało mi się, że weszliśmy niemal punktualnie, tzn.nawet troszeczkę przed godziną 19-tą. Od razu przy wejściu przywitały nas hostessy z paterami, obfitującymi w kanapki i czekoladki. No cóż, trzeba było wszystkiego skosztować, a jakże.. Zaraz obok z kolei, panie rozlewały wodę i Sprite. Także nie omieszkałem, a jak! Dosłownie, po chwili usłyszałem głos Joe Cockera, ale kotary były zasłonięte, drzwi od wnętrza hali co prawda otwarte, ale tylko malutka ich część, więc pomyślałem, że techniczni grają Artystę, ale z taśmy. No, a że w ciągu kilku następnych sekund kuluary szybko opustoszały, namówiłem moich przyjacielków do nieco szybszego wejścia na salę główną. I faktycznie, na scenie już się wszystko rozpoczęło. Na środku sam Maestro, a po bokach jego pokaźnych rozmiarów band. Jak się zresztą później okazało rewelacyjny!!! (właśnie grali "Feelin' Alright"). Czarnoskóra basistka, a także dwie atrakcyjne chórzystki, dla kontrastu biała i czarna. Dalej, saksofonista, gitarzysta, perkusista, organista i pianista. O pardon, fortepianista (to w końcu było grand piano!). Łącznie na scenie, wraz z Mistrzem, dziewięć osób. Byłem już w latach 90-tych na koncercie Cockera. I był to bardzo dobry koncert. Ale ten dzisiejszy, był genialny !!! Przed wyjściem na koncert sprawdziłem w encyklopedii rocka, datę urodzin Mistrzunia. Rocznik 1944. Kiedy zobaczyłem, cóż na scenie wyrabia ten 67-letni dzentelmen, to przysłowiowa kopara opadła mi po kostki u stóp! Coś niesamowitego. Nie wiem, czy jego głos jest zaczarowany, czy co?, ale to co z gardłem wyrabiał Cocker dzisiejszego wieczoru, jest czymś niewyobrażalnym, szczególnie dla myślenia i zrozumienia tego przez przeciętnego Polaka, który w takim wieku, ledwo zipie, próbując śpiewać kolędy na Pasterce. A przecież Cocker ma podobno wyniszczony organizm przez alkohol i narkotyki. Co na to specjaliści lekarze? Może to jest właśnie prawdziwy przepis na długowieczność?
Powiem krótko, Cocker zaśpiewał zajebiście! I nie bójmy się użyć tego słowa. Chórzystki wyciągały wszystkie rejestry, z taką swobodą, z jaką ja codziennie wyciągam jogurt z lodówki. Panowie na czarno-białych klawiaturach poruszali się ze swobodą akrobatów cyrkowych oraz z siłą i pasją człowieka, który musi trzasnąć denerwującą go od jakiegoś czasu muchę. Słowem, orkiestra grała tak, że tynk się sypie. Na szczęście, realizatorzy dźwięku, oszczędzili ewentualnych gruzów organizatorem, dzięki znakomitemu i czytelnemu nagłośnieniu. Brawo!
A jakie piosenki? Koncert marzenie. To było swoiste greatest hits na żywo.
Zaczęło się od "Feelin' Alright". To znaczy ja zacząłem od tego utworu i mam nadzieję, że niczego wcześniej nie było. Może pominę ze dwa-trzy utwory, ale Cocker i jego kompania zagrali jeszcze: "The Letter", "When The Night Comes", "Unforgiven" (to "Unforgiven" z nowej płyty. Niewtajemniczonym dla wyjaśnienia, polecam moją dzisiejszą recenzję albumu "One Night Of Sin"), "Summer In The City", "Up Where We Belong" (zaśpiewane wspaniale z czarnoskórą chórzystką), "You Are So Beautiful", "Hard Knocks", "N'oubliez Jamais", "Come Together", "You Can Leave Your Hat On", "Unchain My Heart" czy rzecz jasna "With A Little Help From My Friends", w wersji nie gorszej od tej słynnej Woodstockowej. Poważnie!. Było jeszcze "Cry Me A River" na bis, a także "She Came In Through The Bathroom Window". Jeśli coś przeoczyłem, to proszę bardzo, dopiszcie.
Należy wspomnieć, że był to trochę nietypowy koncert. I to nie tylko tu w Poznaniu, czy jutrzejszy (jaki ma być) w Warszawie. Tak jest na całej tej trasie. Wszystkie te przedstawienia są jak limitowane płyty, które mają ograniczony nakład., Tak samo jest z tymi koncertami. Nie sprzedaje się maksymalnej ilości biletów, tylko 2/3 z możliwych. Chodzi o to, by panowała swobodna atmosfera, nie było ścisku, itd... I tak, do Areny sprzedano trzy tysiące (tzn. sprzedano i rozdano pomiędzy Deutsche Bank-owców), z możliwych czterech i pół tysiąca, a do warszawskiej Kongresówki ma wejść ponoć tylko dwa tysiące ludzi, na możliwe jakieś trzy tysiące. Tak więc, był to limitowany koncert, a przy okazji jeden z najlepszych w moim skromnym życiu. I piszę to bez cienia przesady.
P.S. Wielkie dzięki dla Sebci, za ten wieczór i za kolejny bilet na wielki koncert. Tak, tak, to właśnie Sebcia przyczynił się do cudownych wieczorów z Genesis czy The Police, choćby. Oba Chorzowskie. Że o innych już nie wspomnę. Dzięki dla Tomka także, choćby za miłe towarzystwo. I jeszcze jedne dzięki, Tomkowi za dowiezienie do Areny, a Sebci za podwózkę po koncercie do domu. I jak mawiał profesor doktor Jan Tadeusz Stanisławski: "i to by było na tyle".
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00
nawiedzonestudio.boo.pl