RORY GALLAGHER - "Notes From San Francisco" - (2011 STRANGE MUSIC / SONY MUSIC) -
CD 1 - the historic, previously-unreleased 1978 studio album
CD 2 - the companion, previously-unreleased 1979 live album
Rory Gallagher w latach 70-tych należał do grona najwybitniejszych gitarzystów na świecie. Mógł konkurować, w bluesie czy w rocku, niemal z każdym. Nie straszni mu byli E.Clapton czy J.Mayall. Ale On nie zabiegał za wszelką ceną o laury i pokłony. Był skromnym człowiekiem, który tylko na scenie dostawał jakiejś niezwykłej siły, a wtedy potrafił wykrzesać ze swojego "sześciostrunowca", rzeczy niezwykłe. Może trudno będzie w to uwierzyć młodym odbiorcom muzyki, dla których nazwisko Gallaghera spoczywa w zakurzonej gablocie zapomnianych, że ten gość w latach swojej świetności, był klasyfikowany w "topowej piątce" najlepszych gitarzystów, i to według tak uznanych pism jak choćby "New Musical Express" czy np. "Melody Maker". Mało kto także dzisiaj wie, że o mały włos, zostałby gitarzystą w The Rolling Stones, tuż po odejściu z tejże grupy Micka Taylora, w roku 74-tym. A moja styczność z twórczością Rory'ego, rozpoczęła się w 1980 roku, kiedy to nasza Krajowa Agencja Wydawnicza "Tonpress", wydała 3-utworowego singla, z m.in. kapitalnym utworem "Philby", który to pojawił się na stronie A, tejże płytki (i pomimo 7-calowego rozmiaru singielka, należało go odtwarzać na 33 1/3 obrotów na minutę !!!, a nie na 45). Dopiero później dowiedziałem się, że utwór ten został wydany na znakomitej dużej płycie "Top Priority" w 1979 roku. Ale niestety nie u nas, tylko w bogatych krajach "zgniłego zachodu". Z czasem poznawałem dalsze jego płyty. To znaczy wcześniejsze, bowiem później Artysta nagrywał już rzadko i nie zawsze na swoich najwyższych obrotach. I każdy znający i ceniący sobie płyty Rory'ego, właśnie te z lat 70-tych, wie co mam na myśli. Może to nieładne co teraz napiszę, ale uważam, że nie znać przynajmniej pierwszych dwóch studyjnych płyt Rory'ego (vide "Rory Gallagher" /1971/ oraz "Deuce" /1971/) , a także choćby przynajmniej jednej jego koncertówki z tamtego okresu, to tak, jakby chcieć zasiąść do brydża na piątego.
Artysta po wspaniałym okresie studyjnego nagrywania, jak i koncertowania, jakim były głównie lata 70-te, wdał się w szary etap swego życia, gdzie nieodłącznym kompanem był alkohol. To on doprowadził Rory'ego niemal do ruiny, a w pewnym momencie, nawet zagroził jego życiu. I kiedy w latach 90-tych, hucznie powrócił do muzycznej aktywności, wydawało się, że nadchodzą dobre czasy. Niestety, w połowie lat 90-tych organizm Gallaghera, wyniszczony przez lata, odmówił posłuszeństwa. Jasne było, że to koniec wszystkiego. Tym bardziej, ponieważ Maestro nie nagrywał do przysłowiowej szuflady. Z reguły wszystko starał się opublikować. A niebawem po jego śmierci, wytwórnia wydała niemal jednym ciągiem, wszystkie jego płyty, wraz z wieloma bonusami. I kiedy wydawało się, że sprawa katalogu nagrań Gallaghera, pozostaje już raz na zawsze zamknięta, dosłownie przed chwilą trafił do sprzedaży ,ten oto piękny 2-płytowy album. Zawierający nagrania ze studia, z 1978 roku, które były wówczas przeznaczone na normalną płytę, a jednak nigdy się nie ukazały. Wspaniałym ich uzupełnieniem, jest zawartość drugiej dołączonej do tego wydawnictwa płyty, mianowicie z nagraniami koncertowymi, z 1979 roku, które to także miały ukazać się wówczas na osobnej płycie. Fani Gallaghera otrzymują zatem niesamowity prezent. Teraz, po tylu latach. Większość z nich nawet nie wiedziała o istnieniu tych nagrań. I gdyby nie naciski byłego menadżera Rory'ego Gallaghera i porozumienia się z bratem Artysty, którzy wręcz wytoczyli walkę o opublikowanie tych materiałów, to zgniłyby one w jakiejś "szufladzie-zapominajce". A jakość materiału, jak i przede wszystkim sama muzyka, są rewelacyjne. Kolekcja dotychczasowych albumów Gallaghera została zatem teraz wzbogacona o kolejny, kapitalny materiał. Posłuchajcie proszę pięknych ballad "Wheels Within Wheels" i "Fuel To The Fire", a także szaleńczego i grającego jak w transie muzyka, choćby w "Persuasion" czy w absolutnie genialnym "Overnight Bag". Nie można nie pokochać tych nagrań. Są klejnotami samymi w sobie. A przecież to nie wszystko, bo serce się raduje, gdy Rory czaruje w "Rue The Day" , bądź w "B Girl". Słucham tych "nowych/starych" nagrań, i myślę sobie, ile to jeszcze takich niespodzianek świat muzyki wydobędzie, a o ilu nigdy się jednak nie dowiemy? Może jednak lepiej cieszmy się takimi chwilami, jak ta!
P.S. Polecam poszukać sobie limitowanej edycji tego wydawnictwa, wydanego w pięknym kartonowym opakowaniu, wielkości wydawnictwa DVD, z wklejoną książeczką, zawierającą fotki Rory'ego Gallaghera, repliki ręcznych zapisków tekstów utworów, i kilku innych ciekawostek, jak np. specjalne kartki pocztowe z wizerunkiem miasta San Francisco.
P.S.2. Kłaniam się "Wyspiarskiemu Andrzejowi", który to z Zielonej Krainy przysłał mi taką właśnie piękną edycję. W Polsce, z niezrozumiałych względów, jakoś nieosiągalną. A do tego jeszcze dużo tańszą! Czyżbyśmy byli dziećmi gorszego Boga? hmm...Pozdrowienia dla Sony Poland.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00
nawiedzonestudio.boo.pl