poniedziałek, 11 lipca 2011

Strzelające korki szampanów nie są w stanie zagłuszyć nadciągającej burzy

Dostaliśmy rozum i szereg zmysłów, nie tylko po to, by przetrwać jako ssaki, ale i także, by chłonąć, czuć i smakować życie. Nawet jeśli w praktyce więcej nas wkurza , niż raduje.
Faktycznie, zdaje się, że wczoraj wsadziłem kij w mrowisko, nazywając po imieniu swoje odczucia względem Prince'a oraz Manu Chao. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego miałbym się z tym dusić. Mam ochotę krzyknąć, że Prince to dupek wszech czasów, więc krzyczę !!! I czynię to w pełni świadomie, nawet jeśli w ramach rewanżu  jakaś bestia wyleje na mnie wiadro pomyj. Zupełnie sobie z tego niczego nie robię. I tak będę zawsze uważać, że jeśli ktoś krytykuje moich ukochanych artystów, to albo do nich nie dorósł, albo Bozia mu poskąpiła dobrego smaku, albo ma uszy pozaklejane woskowiną z chłamu. Zresztą większość ludzi jest pozbawionych dobrego smaku, skoro takie bzdety jak Prince, Manu Chao, Kult,...i itp. badziewia robią na nich wrażenie. Gdyby się nieco przyłożyli i poświęcili czasu na artystów przez duże "A", to poczucie smaku przyszłoby samo. Całe życie mi ten czy tamten wtykają szpilki w dupsko, by złośliwością swą oblać, a ja mam siedzieć cicho? Grzeczniutko?. Oj, nie !!! Problem tylko polega na tym, że ludzie często obrażają nie znając. A to jest problem. Co chwilę przyłapuję frajerstwo nielubiące Steve'a Hogartha, a nie znające choćby jednej płyty w całości z jego udziałem. Takie samo bractwo pastwi się na Philem Collinsem, nie znając dobrze genesisowskich "Wind And Wuthering" czy "...And Then There Were Three". Po prostu przeczytali gdzieś z pięć razy, że w Genesis liczy się tylko Peter Gabriel, więc powtarzają te bzdury wszem i wobec. Przykładów by można mnożyć, lecz kartki papieru szkoda. Mam taką zasadę, nigdy nie krytykuję i nie pastwię się nad muzykiem, jeśli przynajmniej w naparstku nie liznąłem jego twórczości. W latach 80-tych i 90-tych przesłuchałem niemal wszystkie, albo prawie wszystkie płyty Prince'a, próbując znaleźć na nich cokolwiek dobrego. Ok, takie pierdy nie są co prawda w moim klimacie, ale wielcy artyści czasem potrafią grać smęty, ale jednak wytworzyć w słuchaczu jakiś szacunek, respekt,... U Prince'a jest tylko uczucie pustki i beznadziei. Jego popularność wywołali zblazowani dziennikarze, którzy niesprecyzowanym odbiorcom chcieli znaleźć inteligentny pop, różniący się od popularnej i zbyt melodyjnej sieki. Tak więc znaleźli takiego mamuciego wypierdka, który podskakując pajacował po scenie w kolorowych fatałaszkach, z gitarą, na której nieraz coś pierdnął. Sam pamiętam jak w Polsce lat 80-tych co chwilę prezentowano jakiś nowy klip tego samozwańczego księcia i wszystko podnoszono do rangi wykwintnej sztuki. Prawdopodobnie ówczesnym szefem telewizyjnej jedynki lub dwójki był jakiś zniewieściały błazen, dla którego Prince stał na równi z Jimim Hendrixem. Podobne farmazony głosili polscy dziennikarze radiowi. Niejednokrotnie przecierałem uszy ze zdziwienia słysząc takie absurdalne porównania. Uważam, że należy ludzi uświadamiać, a przy okazji bronić swego. Czyli odradzać muzyczne bezdroża na rzecz propagowania klejnotów i diamentów. Dlatego nie mam zamiaru milczeć, nawet jeśli komuś się wyrwie i w chwili totalnego zgłupienia nazwie mój ukochany Pendragon beznadziejnym zespołem. Nie żywię uczucia nienawiści do Prince'a , ani Manu Chao. Gdyby mnie poprosili, napiłbym się z nimi szkockiej, co nie oznacza, że nadal uważałbym ich za muzycznych dupków i fuksiarzy, którym udało się stworzyć sztukę na poziomie bruku i osiągnąć światowy sukces. Masy zawsze były ciemne, tak więc nie powinno to nikogo dziwić. A jednak widzę, że niektórych rozjaśnionych dziwi.
Gdyby słuchali "Nawiedzonego Studia" (przynajmniej), to poznaliby wiele fragmentów cudownych płyt i nie zawracaliby sobie głowy śmietnikiem utkanym z poczochranych nut i pseudoideologicznych farmazonów. Niestety znam ludzi, którzy nigdy nie włączą "Nawiedzonego Studia", bo im ambicja na to nie pozwala. Co on tam będzie słuchać jakiejś lokalnej "Afery" , podczas gdy jego yntylygecijo nakazuje mu tylko nastawić "trójeczkę". Tak jakby w tej "trójeczce" mieli wszystko. Założę się, że panowie redaktorzy z niejednej rozgłośni w WarszaFFce ,nie słyszeli o setkach płyt, które mam w domu (choć polukrowali się już dawno na speców) - ja, regionalny nadawca ze  studenckiej rozgłośni, z programu nocnego, dla niedosypialskich  marków. I nie po to piszę te słowa, by się przechwalać - po prostu jestem pewny swego!  I basta!  Wielu pasjonatów muzyki już dawno to zrozumiało, poszukując właśnie prawdziwej muzyki po zakamarkach radiowego eteru, zachowując w ukryciu i skromności swoje bogate zasoby. Najgorsze, jeśli bezguściarz chce zrobić z siebie elitarnego znawcę w mainstreamowym gronie, wtedy zawsze z takimi wymoczkami a'la Prince będzie udowadniać swoje muzyczne (nie)dokształcenie, a szkocką z lodem zamieni na pufającą lampkę, wykręcającą z kwaśności gębę, szampana.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl