Odkąd nasz nawiedzony "negative" pokazał mi, że mogę sobie na blogu sprawdzać statystyki, podchwyciłem socjologicznego bakcyla i raz na jakiś czas sprawdzam, co najchętniej dotąd czytaliście, kiedy, gdzie, itd...
Zauważyłem, że nie interesują was opisy płyt, natomiast moje osobiste wynaturzenia już nieco bardziej, ale najbardziej to te tematy, do których w ogóle się nie przyłożyłem, tylko po prostu zrelacjonowałem ot tak, na kolanie. Przykład? Bardzo proszę, choćby omówienie niedawnego koncertu z warszawskiego Placu Defilad, z okazji objęcia prezydencji w Unii. Choć tutaj ilość wejść wskazuje na poczytność ogólnopolską. Tytuł nagłówka zrobił swoje. Z mojej strony nie było to zamierzone. Idąc tym tropem, uśmiałem się do łez, zresztą moja Mundi także, że niekwestionowanym liderem okazał się felietonik zatytułowany "sałatka z pomidorów i ogórków małosolnych". Domyślacie się dlaczego? Niech żyją te nasze kochane gospodynie domowe. Co my byśmy bez nich faceci zrobili. Ilość wejść na tenże tekst przekonał mnie o starym porzekadle "przez żołądek do serca".
A skoro mowa o kuchni, właśnie rozpocząłem przygotowania do mojego "Baltic Tour", gdzie podczas kilku dni nadmorskiego wypoczynku, mam zamiar skosztować wszystkich najbardziej niezdrowych kuchni. Oprócz wegetariańskich rzecz jasna. Bo te ponoć są zdrowe, za to wyjątkowo niezdrowo na mnie działają.
Na razie nie myślę jeszcze zbytnio o napełnianiu i tak zbyt dużego brzucha, a raczej martwię się prognozą pogody. A ta niebezpiecznie ma się psuć z dnia na dzień. Masłowski już tak ma, pisałem o tym niedawno i jak widzicie, nie myliłem się. Bo w życiu to jest tak, kiedy trzymam kciuki za moich bliskich, by im się piękna aura ukłoniła w pas, to ci wyciągną w mękach i bólach 22-23 stopnie, za to kiedy "cholerom" życzę mrozu, to ci od Najwyższego dostają kredyt zaufania na 30 stopni i jeszcze mnóstwo innych promocji na miejscu. A ja Masłowski, za to, że wtryniam nos w nie swoje sprawy, dostaję stopni 17. I zamiast siedzieć cicho, by Najwyższy w następnym roku o tym zapomniał, to znowu chlapnę słówko jedno czy drugie.., i tak od nowa. Przypomina mi się dowcip o takim człowieku, któremu nic nie wychodziło. Był zrezygnowany, przygnębiony i tak mocno nieszczęśliwy, że pewnego dnia stanął na środku pola, uniósł głowę ku niebiosom i krzyknął: "Panie Boże, dlaczego nic mi się nie udaje, dlaczego tylko ja mam takiego pecha?". Na co niebiosa się rozsuwają, wyłania się z nich postać Boga, który wymachując wskazującym palcem mówi: "bo cię kurde nie lubię!!!". Mimo wszystko jakoś się z Nim dogaduję. Zawarłem z Nim kiedyś pewien układ, On obiecał mi, że nie będę żyć ponad stan i o luksusach nie ma mowy, za to ja mogę jeść mięso w piątki i nie chodzić do spowiedzi. Co przyniosło mi dużą ulgę. Zresztą Najwyższy nie miał innego wyjścia, bo nawet gdyby mnie Esesmani karabinami pod spowiednika tron przywlekli, powiedziałbym: "jako ostatnią wolę dajcie szklaneczkę szkockiej i strzelajcie". Jako chrzestny dwóch chłopaków, chciałem dać dobry przykład z siedem/osiem lat temu, i przed komunią jednego z nich w Gnieźnie, poleciałem do spowiedzi. Próbowałem z księdzem w konfesjonale normalnie pogadać, jak grzesznik z grzechobiorco-pośrednikiem, ale ten facet w sutannie oburzył się i powiedział, ze mam grzechy wyrzucić z siebie poprzez formułkę zawartą w książeczce. Co prawda drugi ksiądz w Poznaniu (na spowiedniczych poprawinach) zasugerował delikatnie, że musiał być to jakiś kretyn, jednak szrama na sercu pozostała i od tego czasu na widok konfesjonału moje nogi odmawiają posłuszeństwa. Tak po prawdzie, już dawno temu zrozumiałem, że nie potrzebuję żadnych pośredników, z Najwyższym dogaduję się najlepiej sam na sam. Bo Najwyższy to porządny gość. Na pewno nie lubi bufonów i tamtego gnieźnianina na porannym apelu do sprzątania kibli w odpowiednim czasie wyznaczy. A ja mu z przyjemnością wydam z magazynu ścierę. Albo nie, niech będzie jak w wojsku, sznurowadło. Znam takich, którzy wodę z rozlanego wiadra wssysali sznurowadłem. To dobry sposób, z tym że nie na przestraszonego młodego szeregowca (jak to zazwyczaj bywa), ale na takiego upierdliwego kapłana ,to będzie jak balsam dla mego ugodzonego i zbolałego serca. A właściwie, tyle lat minęło.. , niech ma coś facet ode mnie - moje rozgrzeszenie.
Na koniec chciałbym pozdrowić Andrzeja z Zielonej Wyspy i jego Rodzinkę. Po dłuższym czasie odwiedzili Ojczyznę, z nowym półrocznym nabytkiem w postaci Piotrusia. Piotruś na mój widok, z uśmiechem na buźce, ochrzcił winyla Scorpionsów złocistą substancją. Biednego "longa" uratowała folia ochronna przed mianem białego kruka, a raczej złocistego. Od naszego Andrzeja dostałem kapitalny prezent. A jest nim nowiuśki winylowy singiel AC/DC "Shoot To Thrill / War Machine". Wydawnictwo tegoroczne z okazji Record Store Day. Rarytas !!! Dzięki !!! :-)
W ub. roku dostałem od Andrzeja kubek Lynyrd Skynyrd w efektownym kartoniku, bodaj rok wcześniej domek z trzema miniaturkami irlandzkiej whisky, jeszcze innym razem puszkę z czekoladkami (jak to niektórzy dobrze mnie znają), że o płycie Martiego Petersa i innych nie wspomnę, by na lizusa nie wyjść. A także na łowcę prezentów. Choć, gdyby tak pozbierać, to wyszłaby galeryjka jak u wodza Kim Ir Sena. Wodzowie już tak mają. Nasz mały Wódz także mógłby zaimponować niezliczoną ilością plakatów i banerów po sukcesywnie przegrywanych wyborach. Szczególnie te najnowsze budzą podziw. Ta szlachetna twarz, pełna dobroci, troski o polski naród, polskie rolnictwo, prezydencję w Unii i jeszcze tyle innych problemów, które jak zwykle inni spieprzą. Jaruś, a ty kiedy na urlop?
P.S. Aby zaliczyć dużą ilość wejść od naszych cudownych istotek, pozwoliłem sobie tenże tekst przyodziać nagłówkiem, który powyżej się Wam kłania.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00
nawiedzonestudio.boo.pl