niedziela, 3 lipca 2011

FRANZ BENTON - "Promises" - (1988) -

 FRANZ BENTON - "Promises" - (1988 BMG Ariola) -



Kolejny przykład fajnej i zapomnianej płyty? Bardzo proszę, "Promises" Franza Bentona.  A do tego po raz kolejny nadmienię, iż rozpiszę się o Artyście bardzo utalentowanym , a tradycyjnie już w pięknym kraju pomiędzy Odrą a Nysą, zupełnie nieznanym. Franz Benton - ten niemiecki wokalista i kompozytor jest w zasadzie znany tylko w kilku krajach zachodniej części Europy, ale w rodzimych Niemczech jest postacią bardzo cenioną. Często tam koncertuje, a w przeszłości nawet otwierał koncerty takim gwiazdom jak Joe Cocker czy Chris De Burgh.
Osobiście, późno odkryłem tego muzyka, było to gdzieś w okolicach 1992/93 roku. Wówczas to regularnie namawiał mnie do zapoznania się z jego twórczością pewien fan melodyjnego rocka i pop-rocka, który uwielbiał amerykańskie klimaty z lat 80-tych, kręcące się wokół Toto, późnego Chicago, Journey, Drive She Said, wczesnego rockowego Michaela Boltona, itp... Jako, że zawsze uwielbiałem zmysłowe piosenki gitarowo-klawiszowe, podlane rockowym, a nawet i metalowym sosem, pomyślałem, że warto spróbować i posłuchać tegoż Niemca, tym bardziej, że nasi zachodni sąsiedzi niejednokrotnie udowodnili, że dobrze czują się w takich klimatach. Dowodem na to choćby grupy Bonfire, Domain czy choćby Fair Warning.
Kiedy zacząłem docierać do nagrań Bentona, ten miał już najlepsze czasy za sobą. Niemniej warto było uważnie wsłuchać się szczególnie w trzy pierwsze płyty, spośród których właśnie ta "Promises", a druga w jego dyskografii, jest szczególna. Pokazuje młodego artystę w kwiecie kompozytorskiej weny, tworzącego czasem wręcz rzeczy przepiękne. W tamtych czasach Benton był bardzo na czasie, zarówno w swojej muzycznej zmysłowości i wrażliwości, jak i pod względem brzmienia. Gdyby mocniej mu sprzyjał los, wyrósłby na gwiazdę światowego formatu, w niczym nie odstając od Stana Busha, Franka Stallone'a, Eddie'ego Moneya, Richarda Marxa, itd...Tak się jednak nie stało. A szkoda.
Franz Benton obdarzony niezłymi warunkami głosowymi był w stanie świetnie poruszać się po obszarach przeróżnych piosenek, zarówno mocnych jak i lekkich, cichych i głośnych. Jego skala znakomicie radziła sobie nawet w najwyższych rejestrach, przez co wszystko wykonywał z niezwykłą lekkością, ale i pewnym urokiem. Mistrz otaczał się rozbudowaną sekcją muzyków i ich instrumentów, tak więc obok gitar, klawiszy i perkusji, swoją obecność zaznaczały także trąbka, saksofon czy puzon. Nie było tutaj zbyt wiele elektrytzujących nazwisk, ale to nie miało znaczenia, bo i tak muzycy czuli przysłowiowego bluesa. Choć na przykład na perkusji zagrał tutaj na całej płycie Manny Elias, znany muzyk od solowych poczynań Petera Gabriela czy grupy Tears For Fears, i to z ich najlepszego wcielenia. Od siebie dodałbym jeszcze dwóch panów, Pita Loewa oraz Petera Weihe, a to z uwagi na moją sympatię do Meat Loafa, a ci panowie grali z nim podczas sesji do "Blind Before I Stop" w 1986 roku (a także z dziesiątkami innych...), jednej z moich najukochańszych płyt "Klopsika"
Ta 10-utworowa płyta "Promises" była przebogata w nastroje, choć z drugiej strony trzymała jednolity równy poziom. Piosenki jawiły się optymistycznie, ale nie raziły zbyt nachalną radością. Za to wpadały do ucha niczym gruszki w sadzie z potrząśniętej gałęzi. Największym przebojem pozostał do dzisiaj utwór tytułowy, ale i pozostałych słucha się po latach nadal świetnie. Moimi faworytami od lat pozostają: "Talk To Me" - z fajnymi dęciakami, następnie przecudna "After All" oraz finałowa ballada "Whenever". Nie mówię, że to płytowe arcydzieło, nie mówię, że te piosenki zmienią Wasz świat, ale na pewno świat bez przynajmniej kilku z nich, byłby uboższy.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl