piątek, 1 lipca 2011

Nie wszystko co nowe złotem świeci

Nadszedł spokojniejszy czas dla rynku fonograficznego. Nowości ustąpiły miejsca starym dobrym płytom, po które zbyt rzadko sięgamy, chcąc poznawać wciąż to nowe, co przecież nie oznacza, że lepsze. Według mojego muzycznego credo: nie wszystko co nowe złotem świeci. Przejrzyjcie własne zbiory, a znajdziecie tam wiele skarbów. Na pewno nie raz pukniecie się w czoło, wydobywając słowa: "kiedy ja tego słuchałem?", a później dodacie: "dlaczego tyle przeciętniactwa przysłoniło mi uszy na takie okazy?". Sam zacząłem wertowanie po półkach. Okazało się, że na każdy wieczór wydobywam z moich półkowych zasobów po trzy/cztery płyty, które lubię, bądź uwielbiam, ale z jakiś nieznanych mi powodów, zapomniałem o ich istnieniu. Mniej teraz słucham nowości. Zdecydowanie. Wielu płyt do dzisiaj nie ruszyłem, pomimo iż leżą w poczekalni od dawna. Czasem od bardzo dawna. Dla przykładu, nie ruszyłem jeszcze nowej Heather Novy, którą ubóstwiam, a za którą to zapłaciłem równe sto złotych , aby mieć w limitowanej edycji.  Z innej gatunkowo beczki, leży i gnije na półce nowy U.D.O. , ponoć bardzo dobry, jak twierdzi nasz Słuchacz Rafał z Rokietnicy. Dopiero w ten weekend przesłucham nowe albumy Black'n'Blue i Warrant. Choć pewności nie mam, bo może mi się jeszcze wiele odmienić. Tak samo Jakszyk, Fripp, Collins, Levin - Projekct King Crimson - czekają, choć tego ich nowego "dzieła" już raz posłuchałem. Na razie nuda jak cholera, ale może po kilku przesłuchaniach załapię klimat i w ogóle o co tam chodzi. Oby, bo muzyka wydaje się nie być zła. Pierwsze piętnaście minut słuchania nawet dawało mi sporo nadziei. Nadziei, która z każdą kolejną minutą  wygasała. Co dalej? , acha, np. od kilku tygodni leży 2-płytowa koncertówka Mostly Autumn, a także ostatni "żywiec" Sagi. Mógłbym jeszcze wymieniać.... Ktoś powie: za dobrze masz! To prawda. Za dużo jak na jednego człowieka, który musi  podzielić jedną pulę emocjonalności na tak wiele. A ja nigdy nie słucham w pośpiechu czy na przysłowiowym kolanie. Wszystko musi mieć swój czas i miejsce. Bo ja już taki jestem od zawsze. Dla przykładu, jeśli będę na fali Beatlesów, to nie zrobi na mnie wrażenia nowa płyta Iron Maiden. Ta będzie musiała poczekać, aż wskoczę ponownie do właściwego pociągu. I tak dalej, i tak dalej.... Najgorsze jeśli na drodze staje mi fan jakiegoś wykonawcy, którego on wie, że i ja wielbię, a ten wykonawca akurat wydał nowy album, no i zaczynają się te trudne pytania, w rodzaju: "słuchałeś?" , "a co o tym sądzisz?", itp... Trudno mi komuś takiemu wytłumaczyć, że ja chcę jeszcze poczekać, gdyż właśnie teraz nie mam ochoty na tego typu granie , bo słucham innego. Koniec kropka. Widzę, jak nieraz dziwnie się patrzą na mnie jedni czy drudzy, mrucząc pod nosem: "co to za fan, który tak długo nie przesłucha płyty swojego pupila". No to myślę, iż właśnie powyżej wyjaśniłem tę kwestię i wreszcie owe pytajdła dadzą mi święty spokój. Jedno jest pewne, co ostatnio wyciągam jakiś LP lub CD z archaicznej półki, to strzał w dziesiątkę. Myślę sobie, chrzanić te nowe wypociny wypalonych twórców, najlepsze płyty powstały już dawno temu!. I wcale nie myślę tutaj o latach 70-tych. Choć te kurcze, były wyjątkowe, jeśli chodzi o rocka. Tak samo jak lata 80-te w muzyce popularnej. Na termin "muzyka popularna" , to trzeba jednak uważać, ponieważ muzyka rockowa lat 60/70 , także nazywana była wówczas popularną. To tak samo jak termin "muzyka poważna". Co za koszmar!. Co znaczy poważna? Że niby co, dla smutasów, dla nudziarzy, dla buraków? No, może w niewielkim stopniu tak, ale przecież można ładniej powiedzieć "muzyka klasyczna", a każdy będzie wiedzieć o co chodzi. A i mniej bufoniarsko zabrzmią te słowa. Poza tym, trudno zaliczyć twórców typu: Rossini, Dvorak czy Strauss do kompozytorów tylko dla zaciśniętych szczęk. W latach, w których tworzyli, na ich koncerty ludzie przychodzili po to, by się rozerwać. Gdyby istniały wówczas listy przebojów i rankingi sprzedaży ich dzieł, okazałoby się, że to szczyt komercji. A dzisiaj niektórym bufonom wydaje się, że są lepsi w guście i stylu od słuchających Slayera czy Pantery. Gdyby Wagnerowi podłączyć zelektryfikowaną gitarowo-klawiszową sekcję, to byłby bardziej przekonujący od całej twórczości gotyckich Sisters Of Mercy czy elektronicznych Tangerine Dream. Miesiąc temu posłuchałem z gramofonu dwóch mniej znanych od "Valkyrie" dzieł tego artysty i przysłowiowa szczęka mi opadła. To był klimaciarz. A to, że niebezpiecznie zachłystywał się nim Hitler, to już inna sprawa. Nawet schizofreniczny Schumann znalazłby zapewne wspólny język z Ian'em Curtisem, postacią nie mniej wrażliwą, delikatną co równie tragiczną. Ale dobrze, nie zaprzątajmy sobie tym głowy. Co prawda dziś brzydki, zimny dzień, ale cudne lato powróci. I oby na jak najdłużej. Znajdźcie i Wy sobie fajną muzykę na ten czas. Na pewno na półce z płytami macie tego wiele, bo przecież: nie tylko to co nowe złotem świeci.