czwartek, 7 lipca 2011

JAKSZYK, FRIPP and COLLINS - "A Scarcity Of Miracles" / A King Crimson ProjeKct"

 JAKSZYK, FRIPP and COLLINS - "A Scarcity Of Miracles" / A King Crimson ProjeKcT
(with LEVIN and HARRISON) - 2011 PANEGYRIC / DISCIPLINE GLOBAL MOBILE



Z jednej strony płyta ta firmowana jest nazwiskami tylko muzyków, z drugiej zaś, pojawia się u dołu okładki mniejszy dopisek, że to projekt King Crimson. Czyli, niby nie komercyjnie, a jednak każdy sprzedawca sklepu płytowego dołoży ten album pod zakładkę z napisem King Crimson. Z założenia niby rzecz niszowa, ale jednak ma się dobrze sprzedać. Czy trudno jednak dziwić się Robertowi Frippowi? Przecież w ostatnich latach nie stworzył praktycznie niczego wielkiego. Tak po prawdzie, to osobiście żyję w przekonaniu, iż po wspaniałej płycie "Red" (1974), można już sobie twórczość Roberta Frippa podarować. Te wszystkie Vrooomy czy Thraki, niech zabierze jeden diabeł. Dlatego, miło jest ujrzeć i usłyszeć brak w składzie Adriana Belew. Człowieka, z którym kojarzą mi się tylko nielubiane i niechciane płyty King Crimson. To muzyczne cierpienie trwało zdecydowanie za długo, dla zespołu, który potrafił jak żaden inny w dawnych czasach balansować pomiędzy awangardą a baśnią. Czarując i intrygując jednocześnie. A ten nudny Belew wyprodukował (przy aprobacie Frippa - rzecz jasna!) muzykę utkaną z wzorów fizyczno-matematycznych. Koszmar! Zatęskniłem za prawdziwym King Crimson, w obojętnie już jakim składzie, byle bez tego Belew. I niech się nawet to nazywa "Projekct Milion Minus Pierwszy", byle w muzyce Frippa i jego kompanów pojawiły się znowu nuty melancholii, intrygi, hałasu, furii czy smutku. Czegokolwiek, co wgniecie mnie w fotel i przywróci  nazwę King Crimson ponownie do grona wielkich i zasłużonych.
Już wiem, że nie uczyni tego ta płyta, ale wiem, że to i tak najlepsza rzecz jaką można było sobie wyobrazić po ostatnich prawie 30 latach wypocin i męczarni.
"A Scarcity Of Miracles" to najspokojniejsza płyta w dziejach King Crimson. Jeszcze delikatniejsza od "Islands". Ale i o wiele prostsza. I nie tak piękna. 6 utworów , które płynnie układają się w jedną całość. Są to w zasadzie piosenki, takie niemal narkotyczne. Nie ma w nich popisów czy wirtuozerii. No, może poza dwojącym się Melem Collinsem, który na swoich saksofonach: altowym i sopranowym , niezmordowanie ubarwia wiele fragmentów tego dzieła. A na przykład w otwierającym płytę nagraniu tytułowym, Collins brzmi niczym Branford Marsalis, rodem z pierwszych dzieł solowego Stinga.  Podobnie sprawa ma się w trzecim utworze "Secrets". Z kolei Robert Fripp zagrał przepiękną partię gitarową w "The Price We Pay".  Co zasługuje na wyróżnienie. Szkoda, że tylko na tak niewiele stać było Mistrza. Szkoda także, że w miarę dobre wrażenie sprawiają pierwsze cztery utwory. Choć to w sumie 2/3 płyty. Lecz, to raczej bardziej doceniając ich fragmenty lub pojedyncze zagrywkowe smaczki, niż pełne kompozycje. Ostatnie dwa utwory są wyjątkowo nudne, żeby nie powiedzieć: kompletnie mierne. Piszę to świadomie i z pełnymi tego ewentualnymi konsekwencjami, w razie gdyby fanatyczni sympatycy Karmazynowego Króla mieli mi ochotę doskoczyć do gardła. Nie będę się rozpisywać, ani zachwycać nad bębnami Gavina Harrisona czy basem i stickiem Tony'ego Levina, bowiem ci muzycy grają co do nich należy, natomiast na pewno nie stąpają niczym Chrystus po wodzie. Na koniec jeszcze kwestia mało znanej postaci, jaką jest Jakko M Jakszyk, który gra na gitarze oraz instrumentach klawiszowych, a do tego przejął rolę głównego wokalisty. Głos Jakszyka niczym nie zachwyca, ale i nie drażni, jak to bywało u Belew. Na pewno Jakszyk nie będzie w historii Crimsonów postacią na miarę Johna Wettona, Grega Lake'a czy Gordona Haskella. Zarówno jego śpiew, jak i cała ta nowa muzyka King Crimson, mają się do starych dzieł Frippa, jak Trabant do Mercedesa. Brak tu czegoś niesamowitego. Płyta spokojnie przelatuje, lecz gdy się kończy, nie prosi o ponowne jej nastawienie. Szkoda, że jeden z najbardziej twórczych muzyków przełomu lat 60/70-tych, jakim był niegdyś Robert Fripp, nie ma od tak dawna niczego ciekawego do powiedzenia. Nawet, jeśli przydarzy mu się błysnąć - jak choćby z lekka tutaj.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl