ROBBIE ROBERTSON - "How To Become Clairvoyant" - (Macrobiotic Records) -
Moc kompozytorska wyczerpała się Robertsonowi już dawno temu. Artysta nie potrafił przez ostatnie 13 lat odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości. W końcu zebrał siły, nowe pomysły i cały sztab muzyków, z nazwiskami nie mniej elektryzującymi, niż na osławionym debiucie z 1987 roku. Debiucie solowym rzecz jasna, wszak wcześniejsza historia The Band, to zupełnie inna sprawa. Tamta płyta, jeśli pamiętacie, została uznana w wielu krajach za album roku. I wcale nie dlatego, że grali tam będący na fali U2 czy Peter Gabriel, ale dlatego, że był to wybuchowy zestaw piosenek. Zarówno chwytliwych jak i poruszających. Ten beztytułowy album, jako po prostu "Robbie Robertson", do dzisiaj pozostaje jako wzór kompozycji i produkcji. Takie płyty zawsze zaostrzają apetyt. Przez to późniejszy "Storyville" był artystyczną klapą, choć w sumie przecież płytą niezłą. Jednak wtedy dla Robertsona słowo "niezła", stanowiło coś w rodzaju potwarzy. Zapewne dlatego pozostawił ten świat za sobą na długie lata. Bo trudno do niego zaliczyć przecież dwa następne, całkiem udane, ale kompletnie inne albumy, na których artysta zapragnął zmierzyć się z kulturą indiańską, tak przecież mu bliską i jego rodzinnym przodkom. Podlewając tę etniczną muzykę nowoczesnymi elektronicznymi instrumentami, zyskał szacunek krytyków, jak i sporej części nowych i starych fanów. Jednak to już dawne czasy. Teraz Robertson powraca pewny siebie, z nowymi piosenkami, lecz trzymającymi się kurczowo rocka, bluesa, country i popu. Czyli wszystkiego tego czym zasłynął dzięki dwóm pierwszym płytom solowym.
Od razu zaznaczę, że choć "How To Become Clairvoyant" posiada jednolity klimat, to z kompozycjami bywa już bardzo różnie. Obok piosenek bardzo pięknych, są tutaj także i takie bez wyrazu, pozbawione ciekawych melodii czy motywów. Matematycznie wychodzi bilans po połowie, zarówno na tak, jak i na nie. Tak więc płyta ta raczej z domu na stałe wyprowadzać się nie musi, a to dzięki niektórym piosenkom. Pomijając nudny wstęp w postaci "Straight Down The Line", już następna "When The Night Was Young" przyjemnie nas zatrzymuje przy sobie. Ta oparta na jednym rytmie kompozycja, hipnotyzuje narracyjnym śpiewem Robertsona, zmysłowo wplecionymi soulowymi zaśpiewami żeńskiego chórku, ale i kołyszącą gitarą, z lekka bluesującą. Robertson już dawno temu zrozumiał, że jego najwyższa siła tkwi w balladach, stąd spory ich udział w tymże projekcie. Na absolutne wyróżnienie zasługują dwie. Jedną z nich jest szczególnej urody "This Is Where I Get Off", w której leniwemu śpiewaniu Robertsona i przepięknej melodii, towarzyszy na gitarze Eric Clapton. Zresztą Clapton zagrał na tej płycie aż w siedmiu kompozycjach, na dwanaście zawartych. Drugą balladą wartą grzechu jest tytułowa "How To Become Clairvoyant". Ta jednak należy do tych nieco szarpanych, o zmiennym rytmie, jednak równie pięknych i poruszających. W niej na gitarze zagrał inny czarodziej gitary, jakim jest Robert Randolph. Po tym nagraniu otrzymujemy świetny instrumentalny finał "Tango For Django", w którym Robertson gra na gitarze akustycznej, a w tle towarzyszą smakowicie akordeon, skrzypce czy wiolonczela. Wyróżniając albumowych gości, warto zaznaczyć jeszcze obecność choćby kilku , jak: Pino Palladino (bas), Marius De Vries (instr.klaw), Steve Winwood (organy), Trent Reznor (na tych swoich dziwactwach) czy Angela McCluskey (śpiew). Wracając do muzyki, chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na kompozycję Robertsona "She's Not Mine", nagranej przy współudziale Claptona, Winwooda, ale i także świetnego perkusisty Jima Keltnera. To także ballada, ale z takim refrenem troszkę w stylu Rogera Watersa. Reszcie kompozycji w sumie niczego szczególnego zarzucić nie można. Może poza jednym, że choć niezłe, szybko o nich zapomnimy.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00
nawiedzonestudio.boo.pl