Zastanawiałem się, poruszać na blogu tak drażliwy temat , czy nie? Mój blog służy temu, bym pisał co leży mi na wątrobie (czytaj: sercu). Dlatego nie będę zwlekać, by z gorącym tematem czekać do kolejnej okazji, gdyż ta może się już nie trafić, albo za lat kilka także i nie drażnić. Na czym polega dowartościowanie się w świecie współczesnym? Przede wszystkim na tym, że coraz rzadziej nas chwalą , więc musimy sami.
Zaobserwowałem to już dawno temu na przykładzie niektórych słuchaczy. Szczególnie tych, którzy swą wielkość postrzegają na szybkim internecie. Polega to mniej więcej na tym, że ja nawiedzony przycinam troszkę głupkowatego i niby specjalnie niedoinformowanego. Mówię więc, że oto prezentuję jakąś tam płytę, o której niczego niby nie wiem. Bo albo wiem, ale tak mi się lepiej ją prezentuje, by nie sypać nudnymi faktami, albo naprawdę nie wiem, ponieważ na początku znajomości z taką świeżutką płytą często nie chcę od razu wiedzieć wszystkiego. Często pewne niedomówienie i niepełna wiedza mają pewien "smak". W takiej sytuacji mogę być pewien, że od razu otrzymam kilka sms-ów lub maili z przepisanymi informacyjkami z Wikipedii lub official website. I tu mój podziw, za jakiego ciemniaka w oczach co niektórych uchodzę. Uspokajam, gdybym miał ochotę znajdę sam. Ale po co? Od tego są książki, encyklopedie, płyty i ich książeczki, itp... Proszę uwierzyć, przebijają one pod każdym względem te wpisy od niedouczonych internautów i wielkości empetrójkowego pokolenia autorów owych niedokładnych opracowań.
Kolejna sprawa z jaką spotykam się od kilku krótkich lat, irytująca, przynajmniej mnie. Niestety najczęściej spotykana , a raczej otrzymywana od ludzi, których lubię lub szanuję. Proszę sobie wyobrazić, że w ostatnich 5 latach poinformowało mnie o narodzinach swojego dziecka siedem osób. Chyba, że kogoś pominąłem? To piękna chwila w życiu każdego człowieka. Zarówno tego przychodzącego na świat, jak i jego rodziców. Jako, że niewiele kobiet mnie lubi, zazwyczaj o tego typu pięknych chwilach informują mnie ojcowie. Niestety, coraz rzadziej osobiście, ale cóż... Zatem otrzymuję wykładnię prawdy w sms-ach. Każdy sms jest idedntyczny. Dowiaduję się z niego o imieniu (bądź imionach), wadze i "koniecznie" liczbie punktów w skali Apgara!!! Oczywiście, tylko 10 punktów!!! Tak, aby było jasne, że dziecko jest pełnowartościowe, no i ojciec jako reproduktor także niczym nie popsuty. Ponieważ w tym roku otrzymałem 3 takie sms-y postanowiłem zabrać głos. Nie wskazując palcami, bo w sumie jest wesoło, a nie ma być smutno. Zastanawiałem się tylko, co by było, gdyby któryś z bobasków dostał np. 9 punktów od Apgara. Bo np. byłby niedotleniony, co jest częstym zjawiskiem i z reguły nie grozi złymi konsekwencjami na przyszłość. Ale taki łobuziak już nie dostanie pełnej skali punktów. A będzie zdrowy, normalny i nie ma przeszkód, by we wszystkim był lepszy od takiego dziesięciopunktowca. Daję głowę, że sms-y, które do mnie docierały bez skali punktowej, świadczyły o jej niepełności. Jaka to musi być porażka dla takiego współczesnego rodzica, żyjącego pod presją tylko pełnej dziesiątki. Jestem człowiekiem z innych czasów. Nigdy mi takie rzeczy nie były potrzebne do szczęścia. Uważam, że wielkością jest przyznać się, że ma się dziecko z 8-ką czy tam 9-tką i kochać ponad wszystko, niż kochać stuprocentowo za punktów 10. Warto nad tym pomyśleć drodzy rodzice, a te punkciki Apgara zostawić tylko w szpitalnej kartotece
Słowo, nawet nie wiem ile mój syn dostał 18 lat temu tych Apgarów. Nie muszę i nie chcę wiedzieć, bo dla mnie i bez tego jest najcenniejszym klejnotem. I tyle!
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00
nawiedzonestudio.boo.pl