wtorek, 17 maja 2011

HEATHER FINDLAY - "The Phoenix Suite" - (2011) -

 HEATHER FINDLAY - "The Phoenix Suite" - (BLACK SAND RECORDS) -



Na wieść o tym, że Heather Findlay opuszcza Mostly Autumn zrobiło mi się niezwykle smutno. Przez moment nawet przeleciała mi myśl o rozlatującej się całej ferajnie. Tym bardziej, że ostatnie albumy podpisane nazwą tej przeuroczej grupy nie dawały zbyt dużej nadziei na przyszłość. Nie urzekały już takimi melodiami , nie zapychały tchu swoim rozmachem, jak pierwsze dzieła zespołu. Jednak mając w pamięci rozmarzony głos Heather Findlay, żyłem nadzieją, iż to tylko kwestia czasu, by wokalistka zaczęła ponownie mnie czarować.  Artystka po nieudanym związku z Fishem, postanowiła odmienić swoje życie raz na zawsze i jako młoda kobieta stanąć na wysokości zadania, spełniając się w marzeniach i realiach. Zerwała zatem ze światem baśni, legend, mitów i postanowiła twardo stąpać po ziemi. Nie dość, że opuściła swoich długoletnich kompanów, to jeszcze urodziła dziecko, biorąc na barki rolę żony i matki. Postanowiła także realizować się w nieco innej formie muzycznej. Zapraszając do współpracy kilku muzyków, w tym byłego kolegę z Mostly Autumn, a także uznanego gitarzystę z obozu Johna Wettona i Rogera Watersa. Mocno wierząc w swoje umiejętności, a także w liczną grupę fanów, zapowiedziała pomimo wielu życiowych obowiązków, sporą aktywność na scenie i w studio. Anonsując opublikowanie nowych kompozycji, Heather oznajmiła, iż nie chce wydać tylko jednej płyty, a kilka mini-albumów. Podobno każdy będzie w nieco innym nastroju. Ma być ich w sumie 5 czy 6. W ten sposób wszystkie te mini zbiory mają trzymać się osobliwego klimatu. Pomysł dobry, ale co na to fani? Już pomijam mocno naciągnięte portfele , ale zdobycie kompletu tych płyt graniczyć będzie z cudem. Heather powiedziała, że każda płytka ukaże się w nakładzie zaledwie kilkuset egzemplarzy, a więc reszta fanów będzie musiała pocieszyć się doładowaniem cyfrowym. A ja taką formę,mówiąc delikatnie - mam w nosie! Na szczęście, dzięki uprzejmości znajomego, udało mi się zdobyć pierwszy mini-albumik z owej powstającej kolekcji, a raczej serii. I proszę sobie wyobrazić, że nie jest to żadne cudo. Nie będę się na siłę doszukiwać artystycznych wzlotów Heather Findlay, skoro wśród owych pięciu kompozycji na "The Phoenix Suite" nie ma niczego powalającego. Co tam powalającego, poza średnim finałem w postaci (w miarę ciekawej) kompozycji "Mona Lisa", nie dzieje się tutaj nic. Są to zwykłe piosenki pop rockowe, takie jakie mogłyby zaśpiewać Alanis Morissette lub Michelle Branch. Brzmi to wręcz amatorsko. Nawet ten anielski głos Heather, na tle tych surowych i gitarowych rąbanek, brzmi obco. Takie rzeczy kupuje się często na koncertach jako ciekawostki, a należą one zazwyczaj do przeciętnych supportów. Coś czuję, że Bryan Josh zrobił interes życia, szybko powołując na miejsce Findley, dotychczasową chórzystkę Mostly Autumn, Olivię Sparnnen. Ta obdarzona ładnym i nad wyraz uroczym głosem kobieta, wspaniale spełnia rolę zespołowej pierwszej damy , podczas gdy Heather niczym stryjek, zamieniła siekierkę na kijek.
"The Phoenix Suite" pozbawiona jest dawnego uroku głosu Heather Findlay, a także kompozycji zapadających na długo w pamięć. Odnoszę wrażenie, jakby wszystko tutaj zostało skomponowane na kolanie, w pośpiechu, pomiędzy gotowaniem kaszki dla bobaska, a podgrzewaniem mleczka w drugim garnku i jeszcze pospiesznym wieszaniem prania. Szkoda, że nie poczekała trochę, że nie poszukała weny w stosownym momencie. Niepotrzebnie chciała szybko coś udowodnić fanom i kolegom z dawnego zespołu. Zapewne sama Artystka jest dumna ze swego nowego dzieła, ja jednak obawiam się, że ta droga prowadzi donikąd i najlepiej szybko z niej zawrócić.
Z szacunku dla Heather zamierzam kupić wszystkie te mini albumy, ale chciałbym mieć jeszcze przyjemność z ich słuchania.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl