piątek, 27 maja 2011

Małgorzata Dydek dzisiejszej nocy odeszła na zawsze

Już tak to bywa, że często na tym blogu dzielę się z Wami smutnymi wieściami. Nie inaczej będzie i teraz. Dzisiejszej nocy zmarła Małgorzata Dydek, znana (i uznana!) reprezentantka koszykówki naszego kraju. Kilkanaście dni temu napisałem tekst "Moje kontakty z Mistrzami", w którym pochwaliłem się znajomością z Panią Małgosią. Było to w drugiej połowie lat 90-tych. Owe spotkanie odbyło się na gruncie muzycznym, Pani Małgosia przyszła pewnego dnia do sklepu, w którym pracowałem, w celu kupna płyty Guns N'Roses. Krótka pogawędka o muzyce, a nie o sporcie, miłe to było. Później przyszła raz jeszcze, ale już nie pamiętam co kupiła. Była bardzo miła, a do tego spokojna i opanowana. Patrzyłem na Nią jak na cud natury, nie mogłem wyjść z podziwu, że mogą być na tym świecie tak wielcy ludzie. W tym przypadku nawet niekoniecznie w sporcie. Ale tak czułem przy pierwszej wizycie, przy drugiej już zupełnie nie robiła jej wysokość aż tak wielkiego wrażenia. Pomimo, iż nigdy nie lubiłem koszykówki, jakoś tak wewnątrz zaciskałem kciuki za jej sukcesy sportowe. Zapewne z uwagi na zapoznanie się z Panią Małgosią. Pamiętam, że gdy w wiadomościach sportowych informowano o Jej sukcesach, jakoś mnie to cieszyło. Naprawdę! Teraz, kiedy biedula leżała w śpiączce i walczyła o życie, zaciskałem kciuki i codziennie o niej myślałem, choć z nikim o tym nie rozmawiałem. Może dlatego, by uniknąć głupich docinek w rodzaju: "a przecież nie lubisz koszykówki", czy tym podobnymi. Smutna to wiadomość. Zamiast się cieszyć za kilka miesięcy z narodzin jej trzeciego dziecka, przychodzi pochować w jednej trumnie dwóch ludzi. I jeszcze wielu osierocić.