środa, 4 maja 2011

BILLY JOEL - "Live At Shea Stadium" - (2011) -

 BILLY JOEL - "Live At Shea Stadium - The Concert" - (SONY MUSIC) -



Billy Joel to taki amerykański odpowiednik Eltona Johna. Czyli faceta o świetnym i charakterystycznym głosie, który po klawiaturze fortepianu przebiera palcami niczym szuler w kontakcie z kartami, a do tego posiada tak bogaty repertuar, że mógłby grywać pięciogodzinne koncerty, a jeszcze fani by wyliczyli, że nie zagrał tego czy tamtego. O ile Billy Joel za Wielką Wodą posiada status megagwiazdy, o tyle na Starym Kontynencie jest "tylko" bardzo lubiany i ceniony. To dużo i mało, ale wystarczająco, by przynajmniej teraz posłuchać tego świetnego , niedawno wydanego albumu koncertowego, który jest troszkę takim "greatest hits" na żywo, i przekonać się, że Billy Joel to naprawdę artysta wielkiego kalibru. Oprócz tego, że wydawnictwo to opiewa w dwie płyty CD, to także koncert ten można obejrzeć na dodatkowym DVD, który zawiera jeszcze garstkę bonusów.
W zasadzie to nie jest jeden koncert, a miks z dwóch, jakie miały miejsce na nowojorskim "Shea Stadium" w lipcu 2008 roku, które to koncerty w sumie obejrzało 110 tysięcy ludzi.
Billy Joel zagrał tutaj w towarzystwie swojego koncertowego 7-osobowego zespołu (gitara, bas, perkusja, organy, trąbka, saksofony, flet) , a także zaprosił wielu gości, jak: Paul McCartney (THE BEATLES), Roger Daltrey (THE WHO), Steven Tyler (AEROSMITH), Garth Brooks, John Mayer, Tony Bennett czy John Mellencamp. Wykonał z nimi własne ,bądź ich przeboje. Dla przykładu, z P.McCartneyem zagrał beatlesowskie "I Saw Her Standing There" czy "Let It Be". Fajnie wypadło także "River Of Dreams" z wplecionym w środku "A Hard Day's Night", skoro mowa o klasykach "Liverpoolskiej Czwórki".  O ile te wszystkie duetowe piosenki wypadły efektownie, szczególnie zresztą "New York State Of Mind" - w retro stylu z Tony Bennettem, oraz "This Is The Time" - z fajną gitarą Johna Mayera, o tyle mnie najbardziej ucieszył zestaw moich ulubionych piosenek artysty, bez udziału gwiazd. A są to: "Zanzibar" , "Goodnight Saigon" , "Captain Jack" , We Didn't Start The Fire" czy "Piano Man".
Mistrzunio Joel pokazał, że jest w rewelacyjnej formie, co cieszy przecież zważywszy na "średni" już wiek Artysty. Potrafi on eksplodować potężnym ładunkiem energii, wręcz wariować, po czym przystanąć i wytworzyć refleksyjny nastrój typowy dla płonących zapalniczek, by po chwili znów dać się porwać wirowi rock'n'rolla.
Fajnie, że są jeszcze takie koncerty, rock'n'rollowe i piosenkowe zarazem. Fajnie, że w ogóle śpiewa się jeszcze pięknie piosenki. Tak jak Billy Joel. Tak po mistrzowsku.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl