Od dwóch tygodni pracuję w niedzielne wieczory z nowym realizatorem, notabene moim imiennikiem. Młody chłopak, ale wydaje się być bardzo kumaty, że tak brzydko powiem. Lubi muzykę, a to najważniejsze. Spokojnie znosi moje dziwactwa i wprowadza dobre prądy. A to jest jeszcze bardziej ważne. Bałem się , by nie dostać człowieka wampira, czyli takiego wysysającego dobrą energię. To już przeżywałem. Miłym było dla mnie, gdy Andrzej zapytał przed tygodniem, po zakończonej audycji, czy może mnie realizować w każdą niedzielę. Bo ma czas, ochotę, a co najważniejsze: podoba mu się muzyka. Nie tylko ta moja , ale w ogóle. Pięknie. Tego właśnie potrzebowałem. Muzyka gra już nie tylko w moich słuchawkach, ale i w obu pomieszczeniach Nawiedzonego Studia. Ściany zaczęły wreszcie oddychać. Zrobiła się przestrzeń, a do płuc można nabrać dużo świeżego muzycznego powietrza. Chciałbym , aby już tak pozostało. W tak krótkim czasie zmieniło się kilka rzeczy, ale jak pozytywnie! Zaczynam tych kilka rzeczy doceniać. Warto było dostać kopa w tyłek. Warto było nie uścisnąć sobie dłoni na pożegnanie i przełknąć gorycz porażki, a i w zamian jeszcze otrzymać list pełny niezdrowych emocji. Lepiej było uciec, stchórzyć , niż porozmawiać w cztery oczy, że o wypiciu wspólnej butelki na pożegnanie nie wspomnę. To jest znak dzisiejszych czasów. Ale przede wszystkim braku klasy. Z takimi ludźmi żegnam się na zawsze, wyrzucając dobre wspomnienia do spamu. A kosz niech sam wie co z tym zrobić po pewnym czasie. Wolę otaczać się szlachetnymi roślinami, czyli tymi , które lubię i które lubią mnie. Chwasty na bok. Nie mam już tyle czasu w swoim dogasającym życiu, by się nimi otaczać. Kosztem nawet tego, że wyjdę w oczach niejednego nieznającego tegoż problemu na pospolitego chama. Nie dbam o to. Grunt, że ja wiem jak było naprawdę. I czuję się czysty do dzisiaj. Musiałem to z siebie raz na zawsze wyrzucić. No, i udało się !!! Nawet z pełnymi tego konsekwencjami.. Dość już tego obrażania mnie. Nie będę siedzieć cicho. Niech się sprawa rypnie.
P.S. Suwaki na konsolecie są teraz zawsze dobrze ustawione. Pracują same. Okazuje się, że niczego nie trzeba dostrajać latami, można to zrobić w jedną niedzielę. W ciągu niedługiej chwili. Wystarczy mieć nosa. Wystarczy pozytywnie podejść do życia i do ludzi , a nie burkiem wiecznym być. Wystarczy zaufać słuchaczom i szefowi od spraw do tego powołanych, zamiast fochy stroić. Wystarczyło jeszcze choćby na koniec pokazać klasę, a nie wiadro pomyj swego nieudacznictwa wylać na gościa, który dzielnie znosił malkontenctwo, ale z szacunku błotem nigdy obrzucić nie chciał. A i innym dobrze opowiadał o człowieku, który tego nie czynił sam wobec swojego grona. Upatrywałem w nim kumpla (nie najwyższej próby, ale i nie byle kogo), ale i trochę życiowego nieudacznika. Z czym warto mi było milczeć, dopóki ów nieudacznik przerzucił swoją tandetność na mnie. Otrzymałem zapłatę w postaci słów posklejanych z błota. Za nic. Za kilka lat teoretycznej miłej współpracy. Nie omieszkam zatem oddać z nawiązką. Na zdrowie!