Po wczorajszej prezentacji w "Nawiedzonym Studio" dwóch płyt ze starym węgierskim rockiem, pojawiły się zapytania, czy będę temat kontynuować ?, wedle zasady, kłuj żelazo póki gorące.
No cóż, wiem, że nic nie bywa nigdy takie samo. To, że wczoraj był odpowiedni klimat na posłuchanie takiej muzyki, to fajnie, ale z doświadczenia wiem, że wszelkiego rodzaju pójście za ciosem, nigdy nie robi już takiego wrażenia po raz drugi. Wczoraj mnie wzięło, sam miałem ochotę posłuchać, no i akurat przed odbiornikami byli ludzie żądni takiego grania. Wszystko się dobrze posklejało, wytworzyła się odpowiednia atmosfera, była chemia i już. Choćbym miał audycję 10-godzinną, to i tak zawsze będzie mało. A to jeszcze to by się przydało, to tamto, itd... Nigdy nie będzie dość. Oczywiście zdaję sobie sprawę z zaległości. Pomimo kilkunastu lat "radiowania", z tego co pamiętam, zagrałem góra 2-3 płyty Omegi, 1-2 płyty Locomotiv GT, a przecież węgierski rock był bogaty. Owszem, było tam dużo fajnego i także dużo szmiry. Jakoś nie lubiłem nigdy Piramis, Fonograf czy Neoton, ale tak ma każdy. Nie da się wszystkiego pokochać. Jeśli już wywołałem węgierski rock przed szereg, to biję się po piersiach, że nigdy (chyba?) nie zagrałem tak pięknych płyt Omegi, jak "siódemka" czy minimalnie słabsza "ósemka". To chciałbym nadrobić, więc jeśli w najbliższym czasie będą Węgry, to właśnie chyba zagram którąś z tych płyt. Pobuszuję w swoich płytach, przejrzę, poodsłuchuję co nieco, zobaczę co się po latach obroni, a co nie, i kto wie, może Was zaskoczę czymś, o czym już zapomniałem, a niegdyś lubiłem.
Zresztą z tymi obiecankami i moimi deklaracjami różnie bywa , jak wiecie. Nie dalej jak dwa, trzy dni temu, deklarowałem na blogu, że nie zagram w najbliższym "Nawiedzonym..." Genesis, a zagrałem, i to na samiuśkim początku. Także, tak to jest, impuls przychodzi znienacka i wszelkie deklaracje czyni nieważnymi.
A teraz już z innej bajki:
W najbliższą niedzielę w "Blue Note" wystąpi Yogi Lang, wokalista i klawiszowiec niemieckiej grupy RPWL. Yogi pod koniec ubiegłego roku wydał solową płytę "No Decoder", z bardzo ładną muzyką, w której słychać także floydowskie echa. Na pewno koncert będzie fajny. Szkoda, że w niedzielę, ale tak to już jest, że agencje koncertowe "Oskar" czy "Ranus", upodobały sobie niedziele, jako najlepsze dni do robienia koncertów w Poznaniu. Zastanawiam się, może podskoczę na tego Yogiego na jakąś godzinkę ,na ten koncert, a później szybkie taxi i do radia. Niemniej, kto nie był nigdy na RPWL, to teraz ma szansę usłyszeć wokalistę tego zespołu na żywo, szczerze zachęcam. Na antenie "Afery" koncertu nie reklamowałem. Uważam, że systematycznie, w każdej audycji, czynił to organizator koncertu Krzysztof Ranus, także zakładam, ze każdy się o tym i tak dowiedział . Podobnie sprawa się ma z koncertem Fisha, tutaj także przyjmuję, że organizujący go K.Ranus, wiele Wam o nim opowie w swoich audycjach, a i muzykę "Ryby" zagra. Do udziału w tym koncercie także zachęcam. Będzie to akustyczny występ, prawdopodobnie zupełnie inny od dotychczasowych w naszym kraju, choć o ile mnie pamięć nie zawodzi, to przed laty (gdzieś w połowie lat 90-tych) Fish grał akustycznie , bodaj w Krakowie? Ale głowy po topór bym za to nie podłożył.
Od siebie dodam, że najchętniej pojechałbym na inne wiosenne koncerty, jak Uriah Heep - do Wrocławia czy na Bryana Adamsa do Rybnika, ale coś czuję, że się nie uda i zobaczę siódmy raz Fisha i po raz piąty Yogiego Langa. Jak się nie może na co się chce, to się idzie na to co pod nosem. C'est la vie.
Najbardziej żałuję, że w naszym pięknym kraju, nikt nie zorganizuje koncertów, np. Magnum, Dare, Great White, Fair Warning, czy setek podobnych !!! To byłby czad !!! Tylko do tego potrzeba rock'n'rollowych dusz, a z tym (bez obrazy, ale to prawda) bywa u nas różnie, czytaj: źle! Dlatego świat się bawi, a my kontemplujemy, rozpamiętujemy historię, poszerzamy wiedzę, no i niby to dobrze. Szkoda tylko, że w międzyczasie gdzieś przez palce prawdziwie fajne życie się wymyka. Ale dość narzekania! Wiosna nadchodzi. Już jest tuż tuż.