środa, 16 marca 2011

TEN - Stormwarning - (2011) -

 TEN - "Stormwarning" - (Frontiers Records) -



Kiedy to ,dowodzona przez Gary'ego Hughesa, brytyjska grupa TEN, stawiała pierwsze kroki w połowie lat 90-tych, można było mówić jak o zespole, który wiernie przenosi tradycje hard rocka do nowych czasów. Panowie kipieli pomysłami, wydając w krótkich odstępach czasowych, co rusz to nowe dzieła, z zasypującymi wręcz lawinowo słuchacza kapitalnymi kompozycjami. Grupa celowała w wysmakowane gusta, ceniące sobie czadowość spod znaku Deep Purple czy Whitesnake, a także melodyjność i lekkość, a'la Asia czy Magnum. Szczególnie takie płyty, jak: "The Name Of The Rose" czy "The Robe" robiły niezwykłe wrażenie. Później Gary Hughes ,zafascynowany operami i musicalami, starał się z prostej gitarowo-rytmicznej formuły uczynić coś więcej, wzbogacając brzmienie o symfoniczne i epickie wtręty, co pchało grupę w nieco ambitniejszym kierunku. Tylko czy fani tego chcieli? No właśnie. Nie twierdzę, że muzyka na późniejszych płytach była zła, ale na pewno straciła na spontaniczności, witalności i swoistym uroku.
Niestety, najnowszy album "Stormwarning" jest także tego dowodem. Niby wszystko jest dobrze. Brzmienie, gra muzyków, staranność o melodie,.... Teoretycznie nie ma się do czego przyczepić. Zresztą, po co się czepiać? Każdy fan Gary'ego Hughesa i spółki chce po prostu dobrej płyty i już! Ale tak nie jest. Czegoś brakuje. Całość jest jakby nieprzyprawiona. Są wszystkie należyte składniki, w odpowiednich proporcjach, odpowiednio długo przyrządzane, ale coś nie smakuje, czegoś brak!. Tak jest właśnie z nowym albumem TEN. Skądinąd, świetnego zespołu, któremu coś ostatnio nie wychodzi. Początek płyty nawet tego nie zapowiada, bowiem pierwsze dwa utwory "Endless Symphony" oraz "Centre Of My Universe" są najwyższej próby. Tak jakby zespół wiedział, że z tej sesji, to właśnie te dwa utwory są tymi najlepszymi i trzeba je umieścić na początku albumu, tak by słuchacz nie wyłączył płyty przedwcześnie. Pomimo wielokrotnych prób polubienia tego dzieła, nie udało mi się osiągnąć sukcesu, ale jest na tej płycie jeden utwór wart każdych pieniędzy, a jest nim "Love Song". Ta nie pozbawiona mistycznego piękna pieśń o zmetalizowanej mocy, jest ozdobą tego mało poruszającego dzieła, które nie wróży dobrze zespołowi, a któremu mimo wszystko nadal będę kibicować.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl