JON ANDERSON - "Survival & Other Stories" - (OPIO MEDIA) -
Pisałem niedawno o nowej wspólnej płycie Jona Andersona i Ricka Wakemana, muzyków znanych nam z zespołu YES. Jon Anderson po dłuższej niedyspozycji związanej z leczeniem krtani, serwuje nam kolejną płytę, przerywając przy okazji spekulacje na temat złego stanu zdrowia. Tym razem jest to wydawnictwo wyjątkowe, niskonakładowe (zaledwie 1500 sztuk na świat), a do tego powstałe dzięki fanom Andersona na całym świecie. Cała idea została ogłoszona ponad cztery lata temu poprzez internet. Chodziło o to, by ludzie przysyłali swoje kompozycje, szkice, propozycje, z których to Jon Anderson miałby stworzyć płytę, oczywiście wybierając te najciekawsze utwory, a do tego aranżując je po swojemu.
Powstały album nie powinien być wielkim zaskoczeniem dla sympatyków Andersona. 11 piosenek zawartych na "Survival..." odnosi się do wszystkiego, co artysta już stworzył w przeszłości.
Obok kompozycji bardzo pięknych ,są tutaj także i te mniej udane. Nie ma się zresztą czemu dziwić, trudno zachować spójność nastroju, skoro tak wielu ludzi na raz współtworzyło to dzieło.
Bardzo ładnie rozpoczyna się ta płyta. Pierwsze trzy utwory ,przy nieco innym instrumentarium, śmiało mogłyby zostać włączone nawet do repertuaru YES, myślę tu o otwierającym całość "New New World", następnie krótkiej akustycznej balladzie "Understanding Truth" i tuż po niej ,wyjątkowej urody balladzie "Unbroken Spirit". Później jest już trochę gorzej, artysta albo zapędza się w klimaty egzotyczne, znane nam choćby z nudnych płyt, w rodzaju "Deseo" lub "Toltec". Przykładem niech tutaj będą utwory "Love Of The Life" czy "Love And Understanding". Największym jednak gniotem jest bez wątpienia "Big Buddha Song", wlokąca się pochwalna pieśń, z gatunku hare kryszne - koszmar! O takim Andersonie można na szczęście szybko zapomnieć, a to dzięki kilku pięknym fragmentom , jak choćby "Just One Man" - kompozycji już nam znanej z ub.rocznego albumu "The Living Tree" duetu Anderson/Wakeman. Z tym, że ta wersja posiada nieco inne brzmienie, w sumie mniej oszczędne, ale to akurat nie musi być zaletą. Szczególną perłą jest przepiękna finałowa, usymfoniczniona ballada "Cloudz" (właśnie z taką pisownią przez "z"). Już tylko dla tego utworu warto wyłożyć z portfela nie małe pieniądze na tę płytę. Oczywiście mogą się także podobać akustyczne ballady, jak: krótka "Effortlessly" czy blisko 8-minutowa "Incoming". Robią może i one wrażenie nieco monotonnych, ale na pewno nie pozbawionych swoistego uroku.
W sumie interesująca płyta, która chyba z założenia miała i ma pozostać ciekawostką w dorobku Andersona. Dla fanów jego (wciąż z lekka zbolałego) głosu stanie się i tak cennym klejnotem, który za lat kilka będzie poszukiwanym skarbem. Chyba, że jakaś wytwórnia postanowi rzucić ten tytuł na rynek w jakimś większym nakładzie.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!!
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00
nawiedzonestudio.boo.pl