niedziela, 11 września 2022

in one eye and out the other

Bracia bliźniacy Ernie i Earl Cate'owie, jako Cate Bros. Obecnie duet zapomniany, w Polsce nawet nie zaistniały, w Stanach niegdyś wielkie coś. Ale amerykańskie tandemy nigdy nam nie leżały. Nie miały brania u potomków Piastów i Jagiellonów. No, może poza Simonem & Garfunkelem i jeszcze panami Hallem & Oatesem - i to też ze trzy/cztery numery na krzyż. I tu mógłbym nieźle nawyliczać, ale za przykład weźmy, iż w tej materii śpiewania ominęli nas, choćby Seals & Crofts bądź Sanford-Townsend Band. I tylko żal, że nikt takiego muzykowania w Polszy nie promował, nie zechciał nawet przetestować.
Cate Bros. pierwsze płyty nagrali dla małej wytwórni, ale szybko wyszarpnęli kontrakt od Asylum Records (dla tej firmy, gdzie w latach 70's nagrywali Eagles), pod których egidą późniejsze, jak i te płyty, pojawiły się na półkach niemal całego świata. I oto właśnie jedna z nich - "In One Eye And Out The Other" /1976/ - dzieło z wysokiej jakości rock/soulem, a więc gatunkiem raczej zarezerwowanym dla czarnych, jednak nie po raz pierwszy przepuszczonym przez białe gardło.
W latach siedemdziesiątych Cate Bros. dopięli cztery albumy, w latach osiemdziesiątych nic, a powrót w nowych czasach nie wyzwolił u młodszego odbiorcy należytego zainteresowania. W ten sposób legenda braci Cate wciąż sięga odległej dekady 70's, ale nie wolno zapomnieć.
Album "In One Eye And Out The Other" namaszcza się również gigantycznymi sidemanami. Spójrzmy, jakie nazwiska: David Foster, Steve Cropper, Jim Horn bądź Michael Baird. Nie przelewki, sami mocarze.
Ernie śpiewa fantastycznie, zaś Earl cuduje gitarą przeróżne rytmy, generując chwytliwe akordy i melodie, często sprawnie solówkując. Weźmy dla przykładu numer tytułowy - maestria!
Na całości rozciąga się dużo dobrego. Nie sposób tyłka oderwać z fotela. Weźmy na poczet mych zapewnień otwierające "Start All Over Again" - cóż za cudowny refren, a i błyskotliwy Foster w grze na organach. Wiele się dzieje.
Przykuwa też ciepła ballada "Music Making Machine" - z elektrycznym pianem, dwoma gitarami - akustykiem oraz nieco pod Eagles elektrykiem - do tego osadzone w końcówce skrzypce. Tylko w tym numerze je zastosowano i od razu buchnęło melancholią.
Pasujące jak ulał do Blues Brothers "Travelin' Man" wyróżnia praca na dwa klawinety plus dwie trąbki, a i ogólny rozrywkowy charakter.
Na deser pozostawiam wisienkę na torcie, czym swingujące "Where Can We Go". Coś kapitalnego! Gramofon rozkołysał się w tego rytm, aż drzewa na mym osiedlu liśćmi zawiwatowały. Tak dobre, że koniecznie nastawię raz jeszcze.
Płyta na dzisiaj i za sto lat. 

a.m.