Nie pamiętam roku, w którym nie kupiłbym przynajmniej jednej płyty świątecznej. I teraz nie wiem, czy w ostatnim czasie najwyraźniej tylko nie miałem na to ochoty, czy nie ukazała się żadna interesująca pozycja. A być może, z każdym rokiem umacniające się we mnie poczucie całkowitej odrębności, odsuwa takowe zapotrzebowanie. Sam już nie wiem. Bywa, że czasami się nawet nad tym zastanawiam. Ale tylko czasami.
Z każdym rokiem jednak coraz mniej lubię kolędy. I musiałem o tym Szanownym Państwu napisać. Bardzo żałuję, ale to prawda. Co mam zatem zrobić z tyloma przez lata nagromadzonymi płytami - o takiej właśnie tematyce?. Poczekam, być może ten stan rzeczy wkrótce się zmieni, no i jeszcze kiedyś...
Przejrzałem półki, szafy... chwyciłem znajome okładki, zerknąłem na zapisane tam tytuły piosenek. Większość z nich potrafię odtworzyć w pamięci, nie uruchamiając w tym celu odtwarzacza CD, bądź gramofonu. Nie jest jeszcze tak źle. Schemat mszy świętej także pamiętam, choć omijam kościoły od dobrych dwudziestu lat. Tak po prawdzie, to przez całe życie. Nigdy ich nie lubiłem. Być może to konsekwencja przymuszania, któremu byłem poddawany przez znaczną część życia. A już na pewno przez tą najważniejszą - w latach dzieciństwa i młodości.
Nie zachowałem w pamięci nawet najmniejszego związanego z kościołem epizodu, który umocowałbym blisko serca. Chyba mi trochę ulżyło. Wykrztusiłem to, co tyle razy pragnąłem napisać. Wiem, że po tych słowach znowu kogoś z mego życia ubędzie, ale i tak warto było.
Postanowiłem mimo wszystko z racji nadchodzących świąt poszukać odpowiedniej muzyki. Wczoraj zarzekałem, że nie ruszę, że nie posłucham, że nie da rady... a dzisiaj myślę sobie: spróbuję - mimo wszystko. Koniec końców, gdy się posiada w chałupie kolędy Blackmore's Night, Jethro Tull, Maire Brennan, Marillion, a nawet Roba Halforda, to chyba warto. Co tam, ja nawet znajdę składankę z Lemmym i jeszcze kilkoma innymi niepokornymi. Kto wie, gdybym był artystą, być może także nagrałbym płytę w takim tonie. Po czym, coś by pękło, wprowadziło odmianę. Ludzie się zmieniają. I przecież nie zawsze na gorsze. Choć powszechnym stoi teoria, iż ludzka wrażliwość kształtuje się jedynie w najwcześniejszej fazie życia. W kilku pierwszych latach. Mimo wszystko jestem przekonany, że moi Rodzice uczynili wszystko, by dać mi przykładne wykształcenie, wyczulić na dobro tego świata, a od złego odsunąć. I będę ich za to bronić do upadłego. Jestem tego pewien, jak diabli.
Ludzi nie biję, choć krzywdzę myślą i słowem, jeśli poczuję złe prądy. Nie jestem pamiętliwy, ni mściwy, choć wpychają mi w usta te cechy ludzie o takowych przypadłościach.
Darzę ludzi szacunkiem, sympatią, a nawet miłością, o ile tego pragną.
Żaden ze mnie kryształ - jak każdy z nas. Choć znam przynajmniej kilku osobników, którzy za takich pragną uchodzić. Prawdziwi z nich "uchodźcy". A nie ci biedni przesiedleńcy, którzy w pogoni za chlebem, dachem nad głową... Poszukujący schronienia, życia, a przede wszystkim - miłości.
Powiem Państwu w tajemnicy, ponieważ jesteśmy sami, że im bywam starszy, tym coraz mocniej zaczynam pojmować znaczenie słowa "miłość". Dwadzieścia/trzydzieści lat temu jeszcze nie wiedziałem, co ono oznacza, i dzisiaj nadal nie jestem pewien, ale już mocno się domyślam. I zależy mi na pogłębianiu jego znaczenia. Wiem, że to nie taka prosta zdobycz, jak wszystko, co wartościowe w tym naszym świecie. Należy zatem powalczyć. Czego wszystkim Państwu życzę.
Wieczór spędzam przy Franku Sinatrze. W odtwarzaczu kręci się 24-utworowa kompilacja "My Way" - wydana w 1997 roku. Oczywiście z klasykami Mistrza z okresu 50/60/70's, czyli z lat jego świetności.
Obiecanej kartki pocztowej z restauracją Cioci Marii Blinstrub (dla mnie Cioci Manii - bo tak na nią rodziną mawialiśmy) jeszcze nie poszukałem, ale w wolnej chwili... macie to Państwo u mnie. Nawet, gdyby to jeszcze trochę musiało potrwać. Nie na co dzień posiada się bliską ciotkę, która w swej restauracji gościła wielkie głosy Ameryki, w tym Franka Sinatrę. Przepraszam, jeśli tym autentycznym epizodem z życia mojej rodziny wkurzyłem zazdrośników. Moja Babcia Stasia była artystką malarką, więc może to po tych uzdolnionych siostrzyczkach i mnie się nieco skapnęła sympatia do świata muzyki. Żałuję jedynie, że jako zwyczajnego odbiorcy, nie twórcy.
Niech się kręci srebrzysta płyta.... Właśnie licznik wskazał utwór nr 17, a to "Come Fly With Me" ("...poleć ze mną.... polećmy daleko..."). Fajny kawałek z 1958 r.. Zawsze mi się podobał. No i ta bigbandowa orkiestra. Już ich widzę w tych uprasowanych gangach, wyżelowanych fryzurkach, jak zasuwają na trąbkach, puzonach, kontrabasie, jazzowej gitarze - takiej z wycięciami skrzypcowymi, itp. instrumentami, potrzebnymi do należytego tła. Nie dziwię się Al Capone. Na jego miejscu też wybrałbym Franciszka Sinatrę na wokalnego ulubieńca. Choć konkurencja spora, bo doklejmy takich gardłowych wirtuozów, jak: Andy Williams, Perry Como, Matt Monro, Dean Martin, Jim Reeves, Bing Crosby, Nat King Cole, Bobby Darin.... - że tylko o tych kilku wspomnę. A gdzie dziewczyny? Tych byłoby drugie tyle.
My tu gadu gadu, a w Berlinie taka tragedia! Dopiero rozważaliśmy o dobru tego świata, a zło rogi wznosi. Gdzie ten Bóg? Tylko błagam, niech nikt nie próbuje po raz kolejny wmawiać, że tak być musi, że to jakieś znaki, symbole.... Bo gdyby bycie Bogiem przypadło właśnie mnie, na ludzkie cierpienie nie pozwoliłbym.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) -
www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00
"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"