czwartek, 8 grudnia 2016

Nie żyje GREG LAKE (10.XI.1947 - 7.XII.2016)

Wczesnym popołudniem dowiedziałem się o śmierci Grega Lake'a. I kompletnie nie wiem, co napisać. O tym, co wie każdy z nas, jakby nie widzę sensu, a o tym, co czuję... też chyba nie bardzo potrafię.
Gdy jeszcze byłem młodym człowiekiem bywało, że nachodziły mnie refleksje. Czasem zastanawiałem się, co będzie, gdy się zestarzeję, a moi idoli zaczną mnie wyprzedzać w wyścigu do krainy wieczystej. Odsuwałem jednak szybko takie myśli, tłumacząc: ale kiedy to będzie? I choć na szczęście wielu z nich nadal trzymam przy sobie, to każdego roku nie brakuje pożegnań. Zawsze smutnych, choć pośród nich bywają te jeszcze szczególniejsze. I dzisiaj właśnie jest taki dzień - szczególniejszy. Bo choć Greg Lake odszedł wczoraj, to ja dowiedziałem się jakby przed chwilą. I jest mi przykro.
Napisać - wspaniały wokalista i basista, czy wielka postać dla rocka, byłoby zbyt proste. Poza tym, zostawmy zasługi, sukcesy... mnie najbardziej interesuje rola, jaką Greg Lake odegrał w całym moim życiu. Jak kształtowały mą osobowość, czy muzyczną wrażliwość, piosenki przez Niego zaśpiewane, a raczej wyśpiewane. Pragnę, aby słowo "wyśpiewane", nosiło moc zdobycia góry najwyższej. Greg nie tylko posiadał cudowną barwę głosu, ale potrafił nią dokonywać rewolucyjnych przemian w ludzkich duszach. I był wiarygodny. Bez względu na to, czy śpiewał do szaleńczych organów Keitha Emersona, czy do melotronu Iana McDonalda, bądź przesterowanej gitary Roberta Frippa. Z każdej z powierzonych ról wychodził zwycięsko.
Greg Lake, to wokalista i Artysta z półki absolutnie najwyższej. Matka natura nie dostarcza już dzisiaj TAK śpiewających ludzi. Nawet jeśli każdy rok podsuwa wielu wspaniałych wokalistów i wokalistek. Jego ciepła i silna barwa pochodzi z tej samej oktawowej rodziny, co gardła Johna Wettona, Phila Collinsa czy Jona Andersona. Chociaż wiadomym stoi fakt, że każda z owych postaci, to w zasadzie kompletnie inna muzyczna para kaloszy. Nie chodzi tu zresztą o stosowanie porównań wobec Artystów oryginalnych i przy tym nieporównywalnych.
Z muzyką tria Emerson Lake & Palmer zetknąłem się pod koniec lat siedemdziesiątych, jako ówczesny nastolatek. Mniej więcej, będąc 13/14-letnim smarkaczem. Nie bardzo z początku potrafiąc odnaleźć się w niełatwej przecież twórczości tego suma sumarum genialnego tercetu. Tercetu, z którego w dodatku po niedawnej samobójczej śmierci Keitha Emersona ostał się już tylko Carl Palmer.
Gdy z czasem załapałem klimat szaleńczych organowych eskapad, torpedujących bębnów, których emocje studził TEN głos - ciepły, niczym rozgrzany kominek w stołowym pokoju, to dostałem bzika na punkcie ELP. Polubiłem nawet powszechnie znienawidzoną (absolutnie niesłusznie!!!) "Love Beach". Jak i wszystkie późniejsze. Co tam... przecież wydana w 1986 roku płyta pod szyldem ELP, ale już z Cozym Powellem (też już nieżyjącym, który pojawił się wówczas zastępując Carla Palmera), należy przecież do moich życiówek. Tak samo, jak otwierająca lata dziewięćdziesiąte od deski do deski kapitalna "Black Moon". O pardon, przecież to już był rok 1992. Narzekali wszyscy, że się Lake'owi głos złamał, postarzał, a ja uwielbiałem, słysząc w nim pięknie śpiewającego i doświadczonego życiem oraz jego trudami faceta.
Podobnie mógłbym napisać o genialnej "jedynce" King Crimson, jak i o sporych fragmentach "Posejdonowej" następnej, ale i również o wspaniałych dwóch pierwszych solowych albumach, z których szczególnie wielbię "Manoeuvres". Wówczas z Lake'iem występował gitarzysta Gary Moore - kolejna wielka postać, której już nie ma.
A ja głupi czekałem na kolejny nowy album, podpisany na okładce wytłuszczoną czcionką: "Greg Lake". Myśląc, że wkrótce nadejdzie.
Dla ludzi wierzących śmierć nie jest końcem wszystkiego, dla mnie jednak tak. Tylko w poezji czy piosenkach lubię i wierzę w moce stwórcze. Tracąc najbliższych, tracimy ich bezpowrotnie. Osobiście wcale nie pragnę lepszego świata, bowiem to tu, na tej Ziemi, mam przyjaciół, ludzi których kocham, nie obchodzą mnie żadne liturgie, święte księgi, zapewnienia... Patrząc na obrzydliwości tego świata trudno uwierzyć w dobro nad nim zawieszone.
Jako oficjalną informację o śmierci podano, że Greg Lake zmarł po długiej walce z nowotworem.
Dzięki Greg, że byłeś, że miałem przyjemność pokochać Twój Głos, Twoją Muzykę... a teraz brnij do oby istniejącego świata lepszego.






Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - 
www.afera.com.pl

"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00


"... dla tych, którzy wiedzą, co w muzyce najpiękniejsze"