czwartek, 23 czerwca 2022

the night chicago died

Czysta Ameryka, acz jednak spod kompozytorskiego pióra poprockowych Brytyjczyków z Paper Lace. Andy właśnie wspomina kolejne grzechu warte coś.
Kiedy jeszcze nie śniła mi się pasja do muzyki, nieprzerwanie podziwiałem "The Night Chicago Died" w polskiej telewizji, na jednym z dwóch dostępnych kanałów. Ktoś w zarządzie przy Woronicza bardzo lubił tę piosenkę, więc emisji teledysku nie było końca. I dobrze, bo podobało mi się. Oj podobało. Jak jasna cholercia - tak mi się podobało. Za nic tylko nie wiedziałem, co to za zespół, ponieważ nigdy nie szła jego nazwa, czy to na pasku, czy jakiejś nakładce. A przecież nie było wówczas na świecie Doktora Google, ani muzycznego rozpoznawacza Shazam. To drugie, to istny ratunek dla wszelakich zgrywusów, którzy mają parcie, by wykazywać się wiedzą spod peleryny.
No więc "The Night Chicago Died". Największy, bo i też tak po prawdzie jedyny przebój Paper Lace. Gangsterski hit. Faceci w kapeluszach, dobrze skrojonych pasiastych garniturach oraz koszulach w odcieniach negatywu w stosunku do marynarek. I pomyśleć, że to oprychy. Jakże inne od tych z sawiet junion, wyznaczających trendy w naszej części Europy.
Siostra najukochańszej Babci, Stasi Masłowskiej, wyszła za mąż bogato. Ze swoim mężem Adolfem latami prowadzili jeden z najbardziej utytułowanych lokali w Boston. Stara widokówka uchyla widok ku scenie. Moja Ciotka, vide Ciocia Mania (Maria Blinstrub), gościła u siebie paru mocarzy, m.in. Elvisa Presleya, Franka Sinatrę czy Connie Francis. A, że Frank Sinatra oraz Al Capone lubili się, stawia mój ród o muśnięcie skrzydełkiem paru czarnych charakterów epoki prohibicji. To powoduje, że wobec kawałka "The Night Chicago Died" mam admisję i wciąż nieukrywany sentyment.
Dobrego odbioru!

a.m.