czwartek, 23 czerwca 2022

i've got everything

Obecna aktywność Henry'ego Lee Summera to przydomowa ławeczka pod spożywczakiem. A szkoda, albowiem muzyk świetnie się zapowiadał i tylko zemstą natury zabrakło, by jego biografie rozpoczynały, raczej lubiane przez artystów frazesy, z gatunku: "po wielu sukcesach...".
Tego amerykańskiego wokalistę/gitarzystę wystawiam pod zainteresowanie panami ochrypłymi, dobrze władającymi gitarą i melodią. Nie mówię, że to od razu drugi Bryan Adams, John Mellencamp, Eddie Money, tym bardziej Bob Seger, ale z każdego po trochu Summer na sumieniu coś ma. Poza tym, jest właścicielem letniego nazwiska, a ta piękna pora roku właśnie się rozpoczęła. Wznieśmy kielichy.
Słówko o Summerze trochę nam wyjaśni jego zaniedbaną karierę. Przede wszystkim na plus, iż nie został koszykarzem. Ponoć nieźle się zapowiadał. Uff, najnudniejsza gra zespołowa. Nigdy nie pojmę wmawianego mi przez tak wielu jej uroku. Gorsza jest tylko jazda figurowa. I nieważne, czy solo, czy z podpieraniem się o, bądź z katapultowaniem partnera.
Najgorsze, że Henry od zawsze konfliktuje się z prawem. W swym życiu wygenerował kilka aresztowań, wszystkie za jazdę pod wpływem, i na nic kilka zadeklarowanych rachunków sumienia. Z łezką w oku wspominam go w topowej setce Billboardu, a i całkiem liczne fonograficzne zapiski dla Epic Records. Że o dzieleniu koncertowych desek u boku Steviego Raya Vaughana, Dona Henleya czy The Doobie Brothers już tylko 'dopomknę'.
Najlepszy artystyczny czas, to albumowy tercet: "Henry Lee Summer" (1988), "I've Got Everything" (1989) oraz "Way Past Midnight" (1991). Domyślacie się, że od zawsze gnieżdżę na półce wszystkie trzy, ale na dziś tylko jeden z nich. Najbardziej lubiany, ten środkowy - "I've Got Everything". Nie wiem, czy najlepszy. Nie znam się. Od niego rozpoczynałem, więc znowu do meritum sprawy wtrynia się sentyment. A to chyba niedobrze, ponieważ automatycznie na bok odsuwa się obiektywizm. Zresztą, na kij obiektywizm - muzyka to emocje. Nie da się jej racjonalnie, z umysłem, rozsądkiem. Czym byłby rock and roll, gdybyśmy zamiast gazowanej Pepsi woleli zblazowaną niegazowaną nałęczowiankę. W dodatku, w bezpiecznej dla gardełka temperaturze pokojowej.
Polecam zwrócenie uwagi na przynajmniej kilka numerów: "Treat Her Like A Lady", "My Turn Train", "Hey Baby" oraz balladę "Something Is Missing". Syfonu w głowie nie zrobią, ale na pewno na niebie wzejdzie słonko. O tej porze najcieplejsze. Korzystajmy, dopóki jesień nie porwie. 

a.m.