Na samą myśl o nadchodzącym hamburskim koncercie Springsteena, chwyciłem za parę dawno nietykanych kompaktów. A, że w poprzednim wpisie Steve Earle wpuścił mnie w ponury nastrój, tu też nie będzie inaczej.
Trzy albumy: "Nebraska", "The Ghost Of Tom Joad" plus "Devils & Dust". Mają sporo cech wspólnych, choć żaden niczego nie powiela.
Podobnie minimalistyczne w użyciu środków jawi się sporo późniejsze "The Ghost Of Tom Joad". Tu blisko, jak na Nebrasce, Springsteen nie podnosi głosu, nie skanduje, nie krzyczy. Rzadko jest powyżej mruczenia, niekiedy szeptu czy zawodzenia. Najlepiej czuje się z gitarą akustyczną, ale przemyca też harmonijkę, klawisze, skrzypce i akordeon. Na tym ostatnim, Danny Federici.
Chyba nie takiej płyty oczekiwali fani, których po serii rockowych dzieł zauważalnie zaskoczył taki przystanek. Sprzedaż płyty nie powalała, i to było recenzją tłumu.
Tym razem Boss mocno pro-społeczny, zainspirowany literaturą epoki Wielkiego Kryzysu, ale też odpowiednimi filmami, co też publikacjami prasowymi.
"The Ghost Of Tom Joad" i "Youngstown" rysują bezlitosny obraz niesprawiedliwości w sferze gospodarczej. Z kolei "Galveston Bay" i "The Line", dotykają kwestii rasizmu, a "Sinaloa Cowboys", "The New Times" czy "Balboa Park" to miniaturowe opisy życia i śmierci.
Zostaje nam jeszcze "Devils & Dust". Tutaj teksty podnoszą kwestie związków międzyludzkich. O tym, co nas dzieli, a co zbliża. Natomiast tytułowe "Devils & Dust" to wyszeptany monolog żołnierza dzierżącego karabin na froncie.
Kolejna oszczędna w instrumentarium płyta, acz na koncertach tamtego okresu aż roiło się od potrzebnej maszynerii. Obok akustycznej gitary, były też fortepian, bandżo, syntezatory, nawet magnetofon - w celu nadawania zapętlonych podkładów.
Do teraz przejmuje finałowy song "Matamoros Banks" - opisujący utonięcie meksykańskiego imigranta. Tutaj Boss najpierw ilustruje jego martwe ciało, a dopiero potem wraca do czasów rozstania z ukochaną.
Polecam też "Leah" - z trąbką Marka Pendera. Faceta znanego ze współpracy z innym "Springsteenem" - Southside Johnnym.
Te płyty to mocno inny Boss. Odstawiający nogę od radio przychylnych płyt, typu: "Born In The U.S.A.", "The Rising" czy niedawne "Western Stars". I choć każda płyta Mistrza bywa wymagająca, zarówno do posłuchania i przeczytania, tak jednak powyższe trzy od razu uprzedzę, nie wpadną w ucho przy pierwszym podejściu.
Po takim repertuarze rozpoczynam 'wert' po półkach mniej posępnych.
Do następnego ...
a.m.