poniedziałek, 6 czerwca 2022

3 x Boss

Na samą myśl o nadchodzącym hamburskim koncercie Springsteena, chwyciłem za parę dawno nietykanych kompaktów. A, że w poprzednim wpisie Steve Earle wpuścił mnie w ponury nastrój, tu też nie będzie inaczej.
Trzy albumy: "Nebraska", "The Ghost Of Tom Joad" plus "Devils & Dust". Mają sporo cech wspólnych, choć żaden niczego nie powiela.

W 1982 roku "Nebraska" była sporym zaskoczeniem. Rockowy dotąd Springsteen, tym razem stonowany, akustyczny, z mrocznymi historiami, nierzadko kryminalnymi - aresztowania, procesy, wyroki dożywocia... Maestro odważnie zadeklarował, że na tym świecie nie ma nic poza podłością. Wyrwane cytaty wymowne: "niech ogolą mi głowę i postawią pod murem", albo: "po drugiej stronie autostrady widać blask naszych nieodpokutowanych grzechów". Płyta mroczna, pełna beznadziei. Tytułowa "Nebraska" oparta na historii dziewiętnastoletniego mordercy czternastoletniej dziewczyny. Ale przede wszystkim najbardziej osławione "Highway Patrolman". Rzecz o tym, że nawet będąc gliną, pozwolisz uciec bratu, gdy ten popełni zbrodnię. Z kolei numer "State Trooper" opowiada o biednym pracowniku fabryki, którego nędza doprowadza do szaleństwa. Facet wraca po robocie do domu, po czym morduje dziecko i żonę, po chwili sam popełnia samobójstwo. I taka jest "Nebraska". Jedna z wielu płyt rocka pozbawiona słońca. Springsteen tu wszystko sam - śpiewa, obsługuje gitarę, Hammondy i jeszcze parę innych instrumentów, ponadto spełnia się w roli albumowego producenta. 

Podobnie minimalistyczne w użyciu środków jawi się sporo późniejsze "The Ghost Of Tom Joad". Tu blisko, jak na Nebrasce, Springsteen nie podnosi głosu, nie skanduje, nie krzyczy. Rzadko jest powyżej mruczenia, niekiedy szeptu czy zawodzenia. Najlepiej czuje się z gitarą akustyczną, ale przemyca też harmonijkę, klawisze, skrzypce i akordeon. Na tym ostatnim, Danny Federici.
Chyba nie takiej płyty oczekiwali fani, których po serii rockowych dzieł zauważalnie zaskoczył taki przystanek. Sprzedaż płyty nie powalała, i to było recenzją tłumu.
Tym razem Boss mocno pro-społeczny, zainspirowany literaturą epoki Wielkiego Kryzysu, ale też odpowiednimi filmami, co też publikacjami prasowymi.
"The Ghost Of Tom Joad" i "Youngstown" rysują bezlitosny obraz niesprawiedliwości w sferze gospodarczej. Z kolei "Galveston Bay" i "The Line", dotykają kwestii rasizmu, a "Sinaloa Cowboys", "The New Times" czy "Balboa Park" to miniaturowe opisy życia i śmierci. 

Zostaje nam jeszcze "Devils & Dust". Tutaj teksty podnoszą kwestie związków międzyludzkich. O tym, co nas dzieli, a co zbliża. Natomiast tytułowe "Devils & Dust" to wyszeptany monolog żołnierza dzierżącego karabin na froncie.
Kolejna oszczędna w instrumentarium płyta, acz na koncertach tamtego okresu aż roiło się od potrzebnej maszynerii. Obok akustycznej gitary, były też fortepian, bandżo, syntezatory, nawet magnetofon - w celu nadawania zapętlonych podkładów.
Do teraz przejmuje finałowy song "Matamoros Banks" - opisujący utonięcie meksykańskiego imigranta. Tutaj Boss najpierw ilustruje jego martwe ciało, a dopiero potem wraca do czasów rozstania z ukochaną.
Polecam też "Leah" - z trąbką Marka Pendera. Faceta znanego ze współpracy z innym "Springsteenem" - Southside Johnnym.

Te płyty to mocno inny Boss. Odstawiający nogę od radio przychylnych płyt, typu: "Born In The U.S.A.", "The Rising" czy niedawne "Western Stars". I choć każda płyta Mistrza bywa wymagająca, zarówno do posłuchania i przeczytania, tak jednak powyższe trzy od razu uprzedzę, nie wpadną w ucho przy pierwszym podejściu. 

Po takim repertuarze rozpoczynam 'wert' po półkach mniej posępnych.
Do następnego ...

a.m.