wtorek, 11 października 2011

THE WATERBOYS - "An Appointment With Mr Yeats" - (2011) -

 THE WATERBOYS - "An Appointment With Mr Yeats" - (PUCK RECORDS) -



Mike Scott robi swoje, zupełnie nie przejmując się współcześnie panującymi trendami w muzyce. Zresztą trudno mu się dziwić, większość obecnych trendów może przyprawić naszą skórę raczej o jakiś trąd. Dobrze również, że artysta nigdzie się nie spieszy, i każdemu właśnie tworzącemu się dziełu, poświęca należytą ilość uwagi. Dlatego na nowe nagrania najczęściej czekamy po 3-4 lata. A te jak w ostatnich latach nam pokazały, nie zawsze bywały owocne, albowiem od czasów fantastycznej płyty "Dream Harder" (1993), Waterboysi w ogóle nie zachwycali. Najczęściej razili przeciętnością. I kiedy większość z nas pogodziła się już z takim stanem rzeczy,  Mike Scott i jego kompania, nagrali płytę przepiękną. Dorównującą latom najlepszym. I od razu przyniosło to należyte efekty, wciskając "An Appointment..." nawet do ciasnej brytyjskiej top dwudziestki.
Album jest hołdem dla Williama Butlera Yeatsa, irlandzkiego poety, dramaturga i filozofa, żyjącego na przelomie XIX/XX wieku, a będącego jednym z najbardziej cenionych i podziwianych na Wyspach. Mike Scott napełniwszy swe płuca jego twórczością, osobowością i wrażliwością, stworzył piosenki ocierające się o bluesa, irlandzki folk, musical, a nawet wodewil czy stare romanse z początku ub.stulecia. Całość urozmaicił pięknymi melodiami, raz żywymi, a innymi razy balladowymi. Nie zapominając aranżacyjnie o stosownie sekundującej mu orkiestrze. A ta przyozdobiła skromną na pół-rockową sekcję takimi instrumentami jak: saksofon, puzon, skrzypce, flet, tamburyn, obój, harmonijka czy organy Hammonda. Do tego, w kilku kompozycjach wokalnie wspomogła Scotta uroczo śpiewająca Katie Kim.
Trudno wyróżnić jakiś fragment z tego albumu, gdyż wszystko na nim tworzy nierozerwalną całość. Nawet jeśli jest to zbiór osobnych piosenek, a nie jakiejś zwartej suity.  Każda kompozycja naturalnie wypływa z poprzedniej, przez co słuchacz po wysłuchaniu całości raczej nastawi płytę od początku, zamiast wybrać jedną czy drugą z pozoru ładniejszą melodię.
Mike Scott ponownie zaczął śpiewać z przejęciem, z pasją, z pełnią zaangażowania, wręcz po aktorsku, przez co powrócił do tego, co ja kochałem w jego śpiewie najbardziej. Szczególnie w czasach "Red Army Blues", "December" czy "Don't Bang The Drum". Poza tym, maestro zadbał o piękne piosenki. Przestał kombinować, eksperymentować z brzmieniem, tylko wrócił do tradycji, która mu zawsze służyła najlepiej, a ta, po raz kolejny, odpłaciła mu za to sowicie.

P.S. Dziękuję ponownie "Wyspiarskiemu" Andrzejowi za uratowanie tyłka w zdobyciu powyższej płyty, z której cieszę się jak małe dziecko. Bóg zapłać dobrodzieju :-)


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl