wtorek, 18 października 2011

Moje wyprawy na Kanary

Nie dalej jak wczoraj, jechałem z koleżanką tramwajem i dyskutując sobie o różnych rzeczach nieważnych, mniej ważnych i troszkę ważniejszych, padł raptem temat kanarów. Powiedziałem do niej, że średnio dwa razy w miesiącu sprawdzają mnie te paskudne sępy.  Na co ona: "a ja to już dawno nie miałam z nimi przyjemności". Jakkolwiek by to rozumieć. No i proszę, minęła doba, a tu wsiadają do mojej "dziewiątki" dwa takie osiłki w bluzach z kapturkiem, i jeszcze tramwaj drzwi nie zamknął, jeszcze nie ruszył, a już zaśmierdziało kanarami. Stoją, szepczą coś do siebie, czają się jak na ostatniego kotleta na talerzu, a ja od razu wiem co to za jedni i na co mają apetyt. Nigdy się (prawie) nie mylę. Mam na nich oko. To moja specjalność - wyczuwanie kanarów. No, ale kto ma mieć takiego nosa jak nie ja. W końcu przez blisko czterdzieści lat jeździłem na gapę, tylko z nielicznymi wyjątkami przejawów uczciwości. Stało się to nawet moją ambicją, by nigdy nie dać się złapać. I choć kilka razy uśpiłem swoją czujność , dając się złapać, to nigdy, powtarzam: nigdy !!! nie dałem się spisać, a co za tym idzie, nie było mowy o żadnym płaceniu mandatów. I chociaż wiem, że to nieuczciwe, to od pewnego momentu podniecało mnie to niczym hazard. A że mam duszę hazardzisty, niech poświadczy też chociażby mój niedawny wpis na temat toto lotka. Nie ukrywam, że na tych moich nieodbitych biletach , jedni stracili, bym zyskać mógł ja. Niestety, z racji upływających lat, musiałem zaniechać tego sportu. W związku z tym, po ukończeniu czterdziestki postanowiłem się nie wydurniać dalej i odbijać uczciwie każdy mój przejazd. Nie mam już sił przed nikim uciekać, tłumaczyć się, udawać idioty, kombinować, itd... Z żalem, nie ukrywam. Jednak nie dalej jak tydzień temu, zmuszony byłem pojechać "pestką", a tramwaj ten podjechał zatłoczony , że szpilki nie szło wcisnąć, choć pomimo tego, znalazło się jednak miejsce dla mojego obleśnego cielska. O ile ta sztuka udała mi się, o tyle odbicie biletu okazało się niemożliwe. A nie lubię takich sytuacji w rodzaju "czy mogę prosić o skasowanie tego biletu?". Podjąłem zatem ryzyko jak za dawnych czasów. Ach, ten dreszczyk emocji. Uda się, a może... Dopóki w tramwaju tłoczno, to i ja spokojny, ale po dwóch przystankach połowa ludu sobie wysiadła, a ja musiałem jeszcze dwa przystanki podjechać. A żal, jak to poznańskiej pyrze, kasować bilet na dwa krótkie przystanki. Na szczęście udało się. To jednak już nie dla mnie. Nie na mój wiek, nie na moje nerwy, choć przypływ adrenaliny, to jest to!
W czasach szkoły średniej, moi rodzice dawali mi do ręki pieniądze na sieciówkę, które jak nie trudno się domyślić, oszczędzałem na nowe płyty, a więc musiałem nauczyć się czujności w tramwajach i autobusach, narażając się niejednokrotnie na mało komfortowe sytuacje, jak na przykład moja słynna ucieczka pod rondem Śródka przed dwoma goniącymi mnie kanarami. Odpuścili na szczęście w chwili, gdy byłem już także u kresu wytrzymałości. Po prostu zasoby energii wyczerpały im się na kilka sekund przed moimi. Nie mogłem tchu złapać przez dłuższy czas. Wzbudziło to podziw kilku klasowych kumpli, którzy nie mogli uwierzyć w to co zobaczyli, ponieważ na lekcjach WF-u, zawsze uchodziłem za jednego z najgorszych w biegu na 60-tkę lub 100-tkę.
Kilka lat temu wpadłem na dwa przystanki przed domem. Kobieta i facet, o miłej aparycji i kulturalnym wachlarzu językowym, nie pozwolili mi przez to na jakąkolwiek arogancję wobec nich. Już taki jestem, dobro za dobro, zło za zło.Postanowiłem zachować się jak facet z klasą. Nie szarpać się, nie uciekać, nie używać chamskiego języka (bo w złości różnie bywa). Zaproponowałem wyjście z tramwaju, uprzedzając, że żadnej łapówki czynić nie zamierzam, itd... Na przystanku uciąłem sobie z kulturalnymi kanarami pogawędkę, oznajmiając, że nie zapłacę, bo nie, i koniec!. Wyciągnąłem po chwili z kieszeni dwie najnowsze kolekcjonerskie dwuzłotówki i powiedziałem: "macie to ode mnie na pamiątkę, bo to wszystko na co mnie stać". Byłem przekonany, że na otarcie łez po takim kliencie jak ja, rzucą się na te świecące blaszaczki, aż tu nagle Pan Kanar mówi tak: "o nie, żadnych łapówek, ale mogę je od pana odkupić". Facet wyciągnął z kieszeni 4 zł , powiedział dziękuję, z kolei ode mnie usłyszał "przepraszam" i jedyną moją karą było pokonanie dwóch przystanków pieszo do domu.
Innym razem, w latach 80-tych, wszedł do "ósemki" na Placu Cyryla Ratajskiego (bo tam niegdyś jeździła ósemka) wesoły kanar. Gość po zamknięciu drzwi na cały tramwaj rzucił: "bileciki do kontroli, proszę ładnie przygotować. A kto nie ma, niech w strachu czeka na najbliższy przystanek i szybko przede mną ucieka". Jak nie trudno się domyślić, na Fredry przed Medykiem byłem już na chodniku.
Fajną akcję przeżyłem także przed kilkoma laty z Tomkiem Ziółkowskim, czyli moim niegdyś nadwornym realizatorem "Nawiedzonego Studia". Tomek przyjechał po mnie do pracy, aby sobie pogadać w autobusie powrotnym do naszych domów, o tym i owym....  Droga podobna, no to jedziemy. Tomek troszkę znał moje grzeszki, choć pewnie miał nadzieję, że taki stary pryk jak ja, to już pewnie na tyle zmądrzał, że woli żyć na stare lata z dala od tego typu problemów. Jadąc autobusem "90-tką", pomiędzy Dworcem Garbary, a pływalnią Posnanii, gdzie po środku jest tylko jeden przystanek, i to na żądanie! (nikt kto nie musi tam nie wysiada, ciemno, strachliwie...), nagle Tomek ucina naszą pogawędkę zapytaniem : "Andrew, odbiłeś bilet?" O ku....!!! My na tylnym siedzeniu, a w środku autobusu dwa kanary. Do przystanku na żądanie jeszcze ze sto pięćdziesiąt metrów, a kierowca jedzie powoli, tak aby mendom udało się wszystkich sprawdzić. Tomek solidarnie wstaje, i mnie zakrywa przy drzwiach wyjściowych, a ja się modlę wiadomo o co. Udaje się, autobus się zatrzymuje, wysiadamy z Tomkiem (choć Tomek nie musiał, bo to uczciwy facet!), kamień z serca spada na ziemię, spoglądamy w lewo ku drzwiom przednim, a stamtąd wychodzi niemniej uradowana niewiasta, z takim głośnym ufffff!!!!
Pod koniec lat 80-tych przez pewien czas jeździłem autobusem linii 74 z Winograd na Rataje, a później jeszcze z buta na piechotę do pewnej fabryki, w której odrabiałem służbę wojskową, jako miotłowy. Odpowiedzialna to funkcja, tak więc przykładnie spóźniać się nie wypadało, tym bardziej, że byłem dowódcą drużyny z dwoma gwiazdkami oraz dyplomem zwycięzcy turnieju szachowego w zawodach dla tych, którym normalna służba wojskowa coś nie bardzo służyła. Wracając do tematu, otóż ten autobus to był istny koszmar. odjeżdżał codziennie siedem minut po piątej rano, a w nim unosił się zapach, który był zbieraniną właśnie wypalonych na przystanku papierosów, z wodami kolońskimi typu "Przemysławka" i jeszcze boskim aromatem szarego mydła. To był dopiero odlot, a nie tam te dopalacze dla słabiaków. Tymże autobusem uwielbiał jeździć pewien kanar, którego większość obsady znała doskonale. Nigdy facet nikogo nie złapał, ale ambitnie po kilka razy w miesiącu go widywałem w tym o piątej zero siedem. Pewnego razu gość podszedł do grupy kilku robotników i poprosił o bilety. Usłyszał zza pleców "spierdalaj, bo po ryju zaraz dostaniesz". Kanar się oburzył , podszedł do tej grupy , a do sprawcy tego czynu rzekł "ubliżył mi pan, a zatem poproszę o dowód, itd..." Ku memu zaskoczeniu ów robotnik przeprosił Pana Kanara, a jego towarzysze podróży nie powiedzieli już ani słowa. Byłem pod wrażeniem, jednak od tego czasu już nigdy owego kanara, w czarnej kurtce ze skóry, nie zobaczyłem.
Przypadków z kanarami miałem dziesiątki, ale nie wszystko opisuję, z uwagi na pewne moje luki w pamięci. A nie ma sensu dopisywać nieprawdziwych motywów do scenariusza.
Najlepszym jednak numerem jakiego dokonałem, i z którego jestem dumny po dziś dzień, była akcja z końca listopada 1986 roku. Dodam tylko, że nie podpierałem się wówczas słynnym cytatem z klasycznego filmu "Rejs", gdyż w tamtym czasie po prostu go jeszcze nie znałem. A było to tak, właśnie podejmowałem pierwszą swoja pracę w życiu, jaką było zostanie referentem d/s ekonomicznych w pewnej firmie przy ul. Głogowskiej. Będąc tam na rozmowie z kierownikiem działu, dostałem obiegówkę, którą musiałem także postemplować w głównej siedzibie firmy przy al.Marcinkowskiego. Wsiadłem z tą obiegówką (mając ją w kieszeni) do tramwaju i pojechałem w kierunku głównej siedziby firmy. I oczywiście, jak to u pechowca Masłowskiego, wyskakuje niczym Filip z konopi, kanar przy ul. Św. Marcin (wówczas jeszcze ul. Armii Czerwonej - afe!!!!). Pomyślałem, koniec, wpadka, nie ma ucieczki. Do przystanku jeszcze długa droga, w tym jedno przetrzymujące światło. Myślę, nie mam szans, i nagle zrobiłem coś odruchowo, na co nigdy bym normalnie przecież nie wpadł. Wyciągnąłem z kurtki tę kartkę obiegówką (w celu przyjęcia do pracy - dla wyjaśnienia co niektórym), podsunąłem ją bezczelnie przed twarz kanarowi i dodałem z pełnią powagi i pewności w głosie: "ja służbowo!". Kanar kompletnie zaskoczony odpowiedział "oczywiście, dziękuję!". Dopiero jakiś czas później zobaczyłem jak podobny numer wykręcił Jerzy Dobrowolski w filmie Rejs, a także Bronisław Pawlik w "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz".
Na koniec tylko dodam, że o ile dzisiaj zdaję sobie sprawę z wielu hmmm.., złych mych uczynków, o tyle kiedyś byłem z nich dumny i opowiadałem je dookoła, zyskując przy okazji poklask i podziw wielu. Szczególnie, iż uchodząc za normalnego gościa, wielu nie dawało wiary tym moim antykanarskim postępkom.
Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie.....


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl