FISH, klub "Blue Note", 10.X.2011
To był ciężki dzień. Dawno nie czułem takiego zmęczenia. Skomasowało się dzisiaj wszystko to, co zaniedbałem ostatnio. Bowiem natury nie da się oszukać. Ona zawsze się o swoje upomni. Być może jeszcze mętna pogoda dołożyła swoje. Brak słońca, padający deszcz (no, powiedzmy deszczyk) niespecjalnie służą nadciśnieniowcom, takim jak ja. Na szczęście nie mam zwyczaju cierpieć na ból głowy. I to niech już się nie zmienia.
Po pracy nawet nie miałem chwili by odpocząć. Szybka kolacja, przebranie ciuchów, łyczek coli, a tu już Peter po mnie przyjeżdża wozem, by zabrać na koncert Fisha. Zajechaliśmy niemal idealnie. Peter w klubie ustawił się w kolejce po piwo (dla mnie), sam sobie wziął colę (w końcu kierowca), a już po chwili Fish wraz z pianistą i gitarzystą pojawili się na scenie. Troszkę zakręciło mi się w głowie, poczułem duchotę, nawet myślałem, że zaraz padnę. Nogi zrobiły mi się jakieś takie miękkie. Pomyślałem, nie dam rady, to nie jest mój dzień, ale głupio mi było wyjść. Postanowiłem zostać. Oparłem się o filar przy barze i zacząłem słuchać. Po chwili zapomniałem o słabym samopoczuciu, a Peter widząc, że wypiłem zimne piwo z wielkim pragnieniem, dokupił mi drugie. Na moment nawet doszedłem jakoś do siebie, ale kompletnie uciekła mi muzyka. Zupełnie nie potrafiłem odtworzyć w pamięci kolejności już wykonanych przez Fisha piosenek. Dotarło tylko do mnie, że koncert ten Fish dedykuje ofiarom zamordowanym w Katyniu, a także zauważyłem kilka kamer, do których konferansjer dorzucił ze sceny słowa, o tym, że będzie tutaj kręcone DVD. Gapiłem się na Fisha i na pięknie grającego na gitarze Franka Ushera, ale muzyka przechodziła przeze mnie, albo tuż obok. Moje złe samopoczucie nie pozwoliło mi się nią niestety cieszyć. Ocknąłem się , gdy w pewnym momencie Fish przeszedł koło mnie z dwoma delikwentami, z których jednego mocno trzymał za ręce od tyłu, niczym policjant jakiegoś terrorystę i usilnie wypychał z klubu. Fish wyrzucił dwóch paskudów z koncertu, którzy go czymś zdenerwowali. Tylko nie pytajcie mnie czym? Sam chciałbym wiedzieć. Pierwszy raz spotkałem się z czymś podobnym. Po powrocie na scenę bardzo się ożywił , ale głos mu przez chwilę nerwowo drżał. Z pasją jednak chwycił za mikrofon i od tego momentu koncert nabrał pazura. Nawet wolne fragmenty okraszone były żarem. I tak do końca, choć ten nastąpił dopiero po trzech bisach. Czyli po ponad dwóch godzinach. To był na pewno piękny koncert, choć ja byłem na nim obecny tylko ciałem. Ale i tego nie jestem do końca pewien. Mój bilet powinien trafić dzisiaj w inne ręce. Tak byłoby uczciwiej, a poza tym ktoś kto nigdy nie był na Fishu, ucieszyłby się ogromnie. Bo było tyle pięknych kompozycji, jak choćby: "Kayleigh", "Lavender", "Fugazi", "A Gentlemen's Excuse Me", "The Company", "Vigil In A Wilderness Of Mirrors", "Brother 52", "Somebody Special", "Just Good Friends" i wiele innych. Normalnie, wszystkie je kocham, ale dzisiaj byłem zbyt słaby, by je do siebie przygarnąć. Po koncercie Peter odwiózł mnie do domu, a ja z komputerem położyłem się na moim ukochanym dywanie i postanowiłem napisać tych kilka słów. Nie pomogła mi na dojście do siebie nawet butelka coli. Padam na przysłowiowy pysk. Idę spać. Dobranoc.
Małe sprostowanie, dopisane 13.X.2011:
Wszyscy są przekonani, że Fish wyrzucił z koncertu jednego osobnika. Aby, było jasne, faktycznie osobiście wyprowadzał cieleśnie jednego, jednak przed nim szedł jeszcze drugi pacjent, który sądząc po zachowaniu, był wraz z nim. O czym podpisana poniżej "Sylwia" nie wiedziała i złośliwa przytyczka w moją stronę raczej ją ośmiesza. A co do bisów, fakt, były dwa. A dlaczego napisałem, że trzy? Prawdopodobnie ze zmęczenia, jakie towarzyszyło mi tego dnia. Mam nadzieję, że tak wredne istoty jak owa "Sylwia" (która ukryła możliwość napisania jej odwetu mailem) nie będą dopisywać się na tym blogu, a tym bardziej go czytać.
Andrzej Masłowski
RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00
nawiedzonestudio.boo.pl