sobota, 7 stycznia 2012

THE ZOMBIES featuring Colin Blunstone & Rod Argent - "Breathe Out , Breathe In" - (2011) -

THE ZOMBIES featuring Colin Blunstone & Rod Argent - "Breathe Out , Breathe In" - (RED HOUSE RECORDS) -  ***2/3



Legendarni The Zombies, zasłynęli dzięki dwóm przebojom. Mianowicie, "She's Not There" z 1964 roku, który stał się dla nich niemal tak ważny, jak dla The Animals "House Of The Rising Sun" (ten notabene także z 1964 roku). Tym drugim utworem, był kapitalny "Time Of The Season", który finalizował przy okazji, drugie  zespołowe dzieło "Odessey And Oracle", w 1968 roku. Grupa wkrótce później przestała istnieć, pozostawiając po sobie niezłe wspomnienie, jednak jej liderzy Colin Blunstone i Rod Argent, znaleźli nowe zajęcia, osiągając w swoich dziedzinach, także niemałe sukcesy. Rod Argent, z basistą Jimem Rodfordem, założyli grupę Argent, której pierwsze 3-4 płyty były znakomite, choć prezentowały efektowny i mocny rock progresywny, a więc muzykę daleką od stylu The Zombies. Z kolei, Colin Blunstone, dzięki rozmarzonej barwie głosu, idealnie pasował do śpiewania lirycznych piosenek, z czego skorzystali w swoim czasie zarówno: Alan Parsons, Mike Batt, a i nawet Steve Hackett - ex-gitarzysta Genesis, u którego Blunstone przecież pięknie zaśpiewał genesisowską kompozycję "For Absent Friends". Na początku lat 90-tych , Zombies reaktywował Blunstone, który zaprosił Argenta do współpracy.  Ten niestety, dał się skusić tylko na epizodyczny występ. Jednak kiedy Blunstone szykował kolejny album, jeszcze pod koniec 2003 roku, poprosił dawnego kolegę ponownie o współpracę. Tym razem obaj dżentelmeni, plus cała plejada muzyków sesyjnych, zrealizowali płytę, która pojawiła się w roku następnym. Niestety, przeszła ona niemal zupełnie bez echa. Podobnie jak zresztą ta, niedawno wydana "Breathe Out, Breathe In", która jednak jest dość szczególna, bowiem jej premiera zbiegła się wraz z 40-rocznicą zawiązania zespołu. Album przynosi zaledwie 10 piosenek i  niespełna 40 minut muzyki. Muzyki, którą The Zombies nagrali na wielkim luzie. Wystarczy popatrzeć na dwa zrealizowane teledyski do tego albumu, czyli "Breathe Out, Breathe In" oraz "Play It For Real", by przekonać się, jak wielką frajdę sprawiło muzykom wspólne spotkanie w studio, wspólna sesja i chęć tworzenia nowych piosenek. Dodam tylko, że pod każdym względem świetnych piosenek. Opracowanych na tradycyjne brzmienie organów Hammonda, pianina, melotronu, gitary, basu i perkusji. No i jeszcze pięknego głosu Blunstone'a, znakomicie współpracującego ze wszech ogarniającymi go chórkami zespołowymi.
Płytę otwiera nieco knajpiany utwór tytułowy, który na początku robi wrażenie nieco, przepraszam za wyrażenie, badziewnego. Jednak po dziesiątym przesłuchaniu jest absolutnie przymusowym kołem u wozu. Fajny, melodyjny, wręcz beztroski. Co jak na panów zdecydowanie po 60-tce, a na tuż przed 70-tką, robi znakomite wrażenie, szczególnie na odbiorcy. Drugi utwór "Any Other Way", rozpoczyna gitara akustyczna i organy, a kiedy dołącza "ten głos" Blunstone'a, robi się rozkosznie. Trochę z atmosfery wybija refrenowy chórek, ale i on jest w miarę przyjemny. Trzeci numer "Play It For Real", rozpoczyna wirtuozerskie piano, rockendrolowa gitarka i chóralne zaśpiewy, które zarówno w zwrotce, jak i w refrenie, trzymają się razem do końca. I ten utwór, to także kawał świetnej zabawy, na pełnym luzie, a przy okazji po mistrzowsku zagrany i wielogłosowo zaśpiewany. To także taka piosenka z gatunku tych, które wchodzą po dziesiątym przesłuchaniu. Ale jak już , to na dobre. Fani Alana Parsonsa, nie na takie jednak utwory będą tutaj oczekiwać, a raczej na balladowe, jak: "Shine On Sunshine" czy "Let It Go". Te dwa arcydziełka, jestem przekonany, że zachwycą entuzjastów Parsons'owych pieśni, w rodzaju "Old And Wise" czy "The Eagle Will Rise Again", w których śpiewał przecież niegdyś właśnie Colin Blunstone. W "Let It Go" szczególnie robią wrażenie organy. Odnosi się wrażenie, iż mamy do czynienia z jakimś nowym utworem Procol Harum. Zresztą, melodia wygrywana przez Roda Argenta, mocno przypomina "A Whiter Shade Of Pale". Osobiście, najmniej podoba mi się "Show Me The Way". I wcale nawet nie z uwagi na to, że to jedyny utwór, w którym nie zaśpiewał Blunstone, a po prostu jawi mi się on jako taki bez pomysłowo brnący muzaczek, ot nawet bardziej zapchajdziura. Ale już następujący po nim "A Moment In Time", też  niby niczym się nie wyróżnia, a jednak współ-wokale, przy akompaniamencie pianina i akustycznej gitary, robią wrażenie. Warto jeszcze wyróżnić świąteczny "Christmas For The Free". Nie ma on w sobie tradycyjnego kolędowania, aczkolwiek wyczuwa się podniosły klimat, szczególnie kiedy Blunstone śpiewa o otwarciu serca na Jezusa, na ludzi, na pokój świata, i aby święta kojarzyć ze śnieżną bielą, zamiast przelewem krwi. Kate Bush nagrała niedawno całą płytę o zimie i urokach śniegu, a nie znalazł się tam nawet jeden fragment, który by tak poruszał, jak ten  właśnie utwór. Na koniec, polecam gorąco ósmy w kolejności na płycie "Another Day", bardzo przebojowy, choć zagrany w średnim tempie, lecz z feelingiem, którego nie da się kupić, ot tak, na pobliskim targu.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl