wtorek, 10 stycznia 2012

STEVE HACKETT - "Beyond The Shrouded Horizon" - (2011) -

STEVE HACKETT - "Beyond The Shrouded Horizon" - (INSIDE OUT MUSIC) -  ***1/2



Steve Hackett, gdy opuszczał Genesis, zadał najbardziej bolesny cios zespołowi, który ledwo co otrząsnął się po opuszczeniu go przez Petera Gabriela, by po chwili stracić jeszcze tę jedyną w swoim rodzaju gitarę. Ale Hackett, wiedział co robi. Jeszcze będąc w Genesis, czynił przymiarki do solowego gruntu, na który to w pełni zdecydował się w 1977 roku. Później, w cieniu swoich dawnych kolegów, zrealizował jeszcze wiele płyt. O większości z nich, dowiedzieli się tylko jego najzagorzalsi fani. Reszta tego świata, nie zawracała sobie głowy marginalną twórczością wielkiego mistrza gitary. Mistrza, nie oznacza wirtuoza (choć i tym Hackett przecież jest), a raczej twórcy klimatu. Człowieka, który gdy trzeba, gra delikatnie i romantycznie, ale świetnie potrafi także odnaleźć się w bluesie, hałaśliwym rocku czy nawet w penetrowaniu najbardziej egzotycznych zakątków naszego globu. Słowem, człowiek orkiestra. Po odejściu z Genesis, nigdy już nie dostąpił bram wielkiej sławy, a mimo to konsekwentnie robił swoje. Pomijał aktualne mody i trendy, a jednak nie wypadł przez burtę do całkowitej krainy zapomnienia. Przez lata wyrobił sobie markę i zyskał szacunek milionów ludzi, nagrywając tylko to, co mu w duszy grało. Dlatego w jego przypadku, nie należy oglądać się wstecz i z westchnieniem oczekiwać kopii dawnych dzieł, na które artysta po prostu już nie ma ochoty. Pomimo, że Hackett tworząc nowe, wciąż pamięta o starym. Czego dowodem niezbitym jest jego najnowszy album. Piękny, ale i nie łatwy w odbiorze. Odkrywający swe bogate zakamarki tylko przy dłuższym z nim obcowaniu. Jestem tego najdoskonalszym przykładem, bowiem po pierwszych kilku przesłuchaniach, bywałem wynudzony jak mops. Dopóki w pewnej chwili nie zaskoczyło! Teraz od tej płyty (to znaczy dwóch płyt) nie mogę się wręcz oderwać. Tak samo jak jego poprzednie dzieło (tamto nie aż tak ciekawe), sporo tutaj przypadku, składającego się na piękno suma sumarum. Artysta przecież wiele komponował w różnym czasie i przeróżnych miejscach. To co z tego powyciągał i splótł w jedną całość, tworzy niezwykle wciągającą opowieść, do której i On sam dopisał słów kilka ,zamieszczonych w książeczce albumu, przy każdym z utworów. I tak, przyjemny, ale przecież nie jakiś tam niezwykły głos Hacketta, spokojnym śpiewem brnie, niczym tylko narrator, a melodie wydobywane z gitary, często wręcz zapierają dech w piersiach.
"Beyond The Shrouded Horizoon", nie jest dziełem do wystawiania not , czy konkurowania z czymkolwiek innym. Jest wartością samą w sobie.
Warto zwrócić uwagę na pokaźny zestaw muzyków. Zarówno tych na stałe, jak i gości, wśród których warto wymienić takie nazwiska, jak: Nick Beggs (basista, teraz od Stevena Wilsona, niegdyś w Kajagoogoo), Amanda Lehmann (miała zostać muzykiem klasycznym, lecz pokochała rocka i dla niego śpiewa), Simon Phillips (legendarny perkusista, grał chyba ze wszystkimi, mi.n: Toto, Judas Priest, Gary Moore, Michael Schenker,...) czy Chris Squire (basista z niegdyś konkurencyjnego Yes, istniejącego do teraz).
Warto sięgnąć po 2-płytową edycję tego wydawnictwa, pomimo iż, nie znajdziemy tam kopii "Loch Lomond", "A Place Called Freedom", "Waking To Life" (piękny śpiew Amandy Lehmann) czy intrygującego jak na finał płyty pierwszej "Turn This Island Earth". Za to subtelnością i klasycyzującym pięknem zauroczyć powinna nas mini suitka "Four Winds" (wg mnie, bez tego utworu, album wiele traci). Tak samo skarbem wielkim jawi się "Enter The Night", kompozycja która jest wokalnym przekładem instrumentalnego niegdyś utworu "Depth Charge".
Reasumując, "Beyond..." nie jest progresywnym dziełem ocierającym się o genesisowską stylistykę, jak na "Spectral Mornings" (1979), nie jest także wyprawą do Południowej Ameryki, jak na choćby "Till We Have Faces" (1984), ani też wyprawą na cmentarzyska w stylu "Darktown" (1999). Tak samo, nie ma tu typowego bluesa, znanego z "Blues With A Feeling" (1995), czy sentymentalnych wypraw do czasów , w których tworzyli mistrzowie muzyki klasycznej, jak np. na "Momentum" (1988). Nie znajdziemy także na obu płytach perły na miarę "Sierra Quemada". No, ale takie utwory komponuje się w życiu tylko jeden raz.  Niemniej, z każdej z w/w płyt, usłyszymy tutaj wiele pobrzmiewań i ech, które układają się w zgrabną całość. Taką, Hackettowską.


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę od godz. 22.00 do 2.00 (4 godziny na żywo!!!, tylko z płyt)

nawiedzonestudio.boo.pl