poniedziałek, 12 września 2011

Zestarzałem się, a wokół tyle chwastów

Zestarzałem się w tej mojej "Aferze". Wraz z moimi słuchaczami. A oni także i ze mną. I tak sobie w tym trwamy. Martwi mnie, że nie ma perspektyw na przyszłość, ale martwi , że tak to wszystko kończy się nieuchronnie.  I wcale nie chodzi mi o podmaślanie względem mojej osoby.  Naprawdę nie. Wyrosłem już z tego dawno temu. Nie zależy mi na przesadnym egzaltowaniu "Nawiedzonego Studia" przez jego odbiorców. Tym bardziej, że i tak od lat okazują mi to wciąż ci sami ludzie, co zresztą jest cholernie miłe, ale nie o to się rzecz rozgrywa. Oczywiście, że chciałbym, aby trochę więcej uszu zauważało, że w naszym mieście gram najlepszą muzykę. Bo co do tego, to nie mam wątpliwości. Bez względu na mój brak skromności w tym miejscu. Znam swoja muzykę, znam jej wartość, i nikt w moich oczach nie podważy jej wielkości. Ale chciałbym docierać z nią do nieco większego grona, niż pięć czy siedem osób. I przepraszam, że te moje słowa brzmią tak mało zręcznie. Już nawet po moich realizatorach widać, że nudzą się na moich programach jak cholera. Nie śpią, tylko dlatego, ponieważ nie mogą. Nie mówią mi wprost jaka to dla nich 4-godzinna mordęga , poprzez szacunek dla takiego wiekowego starego pryka, jak ja.  Ale i strachu przede wszystkim. Pamiętam, jak jeszcze 7-10 lat temu, realizatorzy wczuwali się w muzykę. Audycja żyła wraz z ich realizatorskim szlifem. Człowiek wychodził po audycji do domu, w poczuciu, że wykonał kawał solidnej roboty, a muzyką, którą przyniósł wraz z sobą, zaraził połowę redakcji i całą rzeszę rockowych uszu w Grodzie Przemysława, i jego okolicach. A co jest teraz? No właśnie. Teraz jest smutek i bezjajowość. Gdzie się podział rock'n'roll?  Gdzie są do cholery ci ludzie?. Czy już wszystkim tak odpierdoliło, że tylko siedzą przed kompami i nurkują w jutjubach i majspejsach. Czy już nikt nie potrzebuje dzisiaj normalnych audycji? Wczoraj na zastępstwo dostałem młodą panienkę do pracy za konsoletą. Co dwadzieścia minut zabierała swoje towarzystwo na kolejnego ćmika, przez co także zawaliła mi kilka minut audycji. Po prostu nie wcisnęła przycisku "continue" w odtwarzaczu CD, a miały być dwa utwory pod rząd, przez co po komendzie "single", odtwarzacz przestał grać już po pierwszym zaprogramowanym utworze. A młoda pipka z głupkowato wyluzowanym towarzystwem, kopciła śmierdziucha przed budynkiem radia. Co prawda przeprosiła, ale niesmak i tak pozostał. Ona po prostu miała w dupie moją audycję, i vice versa zresztą także. Ale to moja audycja i k...a mać , boli mnie, gdy pieprzy mi ją jakiś laik. Ktoś, kto przychodzi na zastępstwo, z przymusu, i kompletnie nie czuje klimatu. Laska starała się być miła jak tylko się dało. Próbowała mi nawet wciskać, że podoba się jej właśnie odtwarzany Small Faces. Po czym brała kolejną fajkę i biegła prędko dmuchnąć w płuco, gdy dowiedziała się ode mnie, że ma aż pięć minut czasu. Zaznaczę od razu, że to ja nieco popsułem atmosferkę rozwydrzonemu bractwu, a była ich łącznie czwóreczka, bowiem już na samym początku rzuciłem, że w studio emisyjnym zostaje tylko pani realizatorka, a pozostała trójeczka milej będzie widziana w pomieszczeniu obok. Och, ale sobie narobiłem. Jednak, gdyby którykolwiek z tych młodych smutasków zagadał, że oooo!, ale super ta muza!, czy coś w tym rodzaju, kupili by mnie bez reszty. Ale nie, siedzieli jak takie podesrane i czekali na drugą w nocy za swoją koleżanką, która musiała wystękać zbyt długi dyżur ze starszym radiowym przynudnawym "kolegą". Cóż, od czasu kiedy Andrzej Bukała pojechał do swojego domu w Szczecinie, a ja Go traktuję już jako swojego nadwornego, to teraz narażony bywam na eksperymenty z przypadkowymi mikserami. Bardzo miło prowadziło mi się jeszcze z Kubą Witkowskim, bo choć chłopak niespecjalnie łapał moją muzykę (przynajmniej tak go odbierałem), to przynajmniej starał się nie dawać tego po sobie poznać, a tak w ogóle okazał się bardzo sympatyczną postacią. Trochę przeginam wypisując takie rzeczy na blogu, ale zakładam niewielkie ryzyko, bo to by dopiero były cuda, gdyby ludzie nudzący się przy konsolecie podczas mojego programu, czytać mieli tego bloga. A nawet gdyby, mam to w nosie, ile ja mam lat, żeby wciąż dyplomatyczne standardy przyodziewać, skoro inni ziewają mi swoimi pyskami prosto w twarz. Kiedyś do radia przychodzili ludzie, bo chcieli coś pożytecznego robić, wczuwali się, a z czasem kochali tę robotę. Teraz radio, jest już tylko ciekawym przystankiem podczas studiów, dzięki któremu za darmową "pracę", dostaje się świstek, którym można posłużyć się do CV, i mieć szansę na wymarzoną pracę - oczywiście już za dobrą kasę.
Mimo wszystko, po takich doświadczeniach, w człowieka wlatują pewne przemyślenia, refleksje,... I tak myślę sobie, że zestarzałem się w tym radio. Nie pasuję do tych ludzi, a oni tym bardziej do mnie. Pora ustąpić miejsca. Ale nie nowym, bo tych nie ma i już nigdy nie będzie. Nie będzie, bo dzisiejszy świat jest do dupy, a oni się w nim wychowują. I nie znają lepszego. Trudno nawet za to winić biedaczków.  Im przyszło nie mieć ideałów, wartości, piękna pasji, itd..., a mnie nie chce się przeżywać swojej muzyki wobec chłodu tego ideologicznego i artystycznego pustkowia. Świat parszywieje i nie ma już w nim miejsca dla mnie. Od dawna zresztą. Choć robię wszystko, by go zrozumieć. Napisałem przed chwilą o chłodzie wobec ideologii. Jakich ideologii? Przecież dzisiaj nikt ich nie ma. I właśnie przez to jest jak jest. Nikogo nic nie rusza, nic nie wzrusza, nic nie porusza. Jedynie co zeżrą to ich. Panienka realizatorka zapytała mnie o kilka rzeczy, ale odpowiedzi ją nie interesowały.  Jakże podobnie czuję się próbując rozmawiać z jej rówieśnikami. Dlaczego nie mam szczęścia spotykać na swojej drodze jakiś fajnych zakręconych młodziaków? Z jakimś obłędem w oczach, z jakimś kręćkiem, z czymś niezwykłym? Z czymś co ich wyróżni z tego cholernego tłumu. No, kto mi odpowie? Dlaczego mając piękne dwadzieścia lat na karku, są tak beznadziejnie sztywni lub nienaturalnie wyluzowani? Dlaczego? Chyba wiem. Bo nie ma w nich r'n'rolla. Tylko nie piszcie mi o konflikcie pokoleń. Znam te smutne treści i nie potrzebuję tych głupot wysłuchiwać za każdym razem. Dotąd można było się różnić.  Tym, że jedni woleli  Franka Sinatrę, a drudzy Beatlesów. Bo ci przeżywali Pearl Jam , a tamci Prodigy. Można było się spierać o to co lepsze. Starsze czy nowsze. Ale teraz nie ma się już o co spierać. I nie ma z kim.  Bo "oni" mają wszystko w dupie. Włącznie z r'n'rollem. I to jest nasza wina!. Bo tak ich wychowaliśmy. Wszyscy!. Jak w maszynce do mięsa u Rogera Watersa w "The Wall". I nie usprawiedliwiajmy się sukcesami, że twój syn lubi Zeppelinów, a twoja córka Doorsów. Nie o kwiatki idzie, a o pole chwastów.

P.S. Posłużyłem się wczorajszym przykładem miłej skądinąd biedulki, trzaskając pięścią w stół! Jednak, tak naprawdę, skłoniły mnie do napisania powyższego tekstu, obserwacje z ostatniego długiego okresu.

Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl