wtorek, 27 września 2011

Toto Lotek gra szczęśliwa, a kto nie gra nie wygrywa

Szaleństwo totolotkowe (od dawne już zwane jako lotto) ogarnęło całą Polskę. Kwota niebagatelna, 50 milionów. A to kawał grosza i chętnych sporo. To też, gdy wszedłem w poniedziałek do mojego saloniku prasowego, komputerek do lotto się zawiesił. Przed sobą ujrzałem ogonek blisko dziesięciu ludzi, aby po chwili mieć drugie tyle za plecami. Pani w saloniku znając mnie, od razu rzuciła w moją stronę zapytanie: co podać? Niestety musiałem ją rozczarować (i siebie także) odpowiadając, że ja dzisiaj także poczekam na kupon totka. A pomimo to także poproszę trzy bilety tramwajowe i dropsa miętowego Winterfresh (mego ulubionego zresztą). Postanowiłem dawno temu, że już nie będę grać. Dość hazardu! Jednak widmo takiej sumy, dzięki której mógłbym odmienić los kilkudziesięciu ukochanych ludzi, był pokusą nie do odparcia. Skończyło się jak zawsze, na nadziejach i świetnej zabawie, w której od niepamiętnych czasów zawsze przegrywam. Chociaż dzisiaj nie do zera, a przynajmniej z jednym trafnym na sześć. Lotto kojarzy mi się z zabawą dziadka z wnukiem, w której dziadek zawsze obowiązkowo musi przegrać, aby wnuczkowi nie było przykro. A że jam człowiek litościwy i chyba niezachłanny , to cieszę się, że dołożyłem cegiełkę tym dwóm dzisiejszym szczęśliwcom. Teraz Lotto, to już tylko dla mnie zabawa, ale tak dwadzieścia lat temu i nieco wcześniej, podchodziłem do sprawy bardzo poważnie - grając hazardowo!  Dosłownie!!!  Lecz kiedy zorientowałem się, że sukcesywnie z tego tytułu topnieje moja kolekcja winyli, dałem sobie spokój. Wyleczyłem się sam z nałogu hazardu, tak samo jak z palenia papierosów, jedynie nie potrafię rzucić moich najbliższych oraz muzyki. I w tych dwóch nałogach chętnie pozostanę zatopiony do końca mych dni. Wracając do dawnego toto lotka, tylko moi najlepsi kumple z tamtych lat, mogliby zaswiadczyć jakim byłem obsesyjnym maniakiem. Pamiętałem wszystkie numery z Dużego Lotka, Małego Lotka i Express Lotka, do kilku losowań wstecz. Poza tym, prowadziłem zeszyt, w którym notowałem wszystko. Kompletnie wszystko! Wylosowane numery, sumy wygranych, a także nazwiska członków z Komisji Gier i Zakładów. Dzisiaj sam uznałbym takiego typa jak ja, za idiotę, jednak wtedy podchodziłem do sprawy śmiertelnie poważnie. Kupiłem nawet kiedyś w kolekturze książeczkę z wszystkimi numerami wylosowanymi w historii polskiego totka. Czyli, od mniej więcej, połowy lat 50-tych. Siedziałem, analizowałem i sam zestawiałem na tej podstawie różne prawdopodobieństwa. Szaleństwo. Wiem. Do tego, uczyłem się wszystkich wierszyków reklamujących lotka, a także wycinałem z gazet wszystkie wywiady ze szczęśliwcami (niegdyś się jeszcze takowi ujawniali, nie żyli widać w obawie o swoje zdrowie i życie , jak dziś),  itp. wydarzenia....
Jednym z haseł reklamowych było: "totolotek gra szczęśliwa, a kto nie gra nie wygrywa", albo "bez zapisów i bez rat, w totolotku mały fiat" - co zrozumieją już tylko ludzie starszego pokolenia. Propaganda legalnego sukcesu była nieźle napakowana, tym bardziej , że socjalistyczna ojczyzna przyznawała się oficjalnie do swojej rozbudowy dzięki portfelom ludu.  I tak , Totalizator zabierał 50% wpływów na budowę stadionów i innych obiektów sportowych, a dopiero drugą połowę dzielił na wygrane. Przez to, nie było wygranych gwarantowanych, a zatem było ciekawiej. Bo nawet za trójkę w Dużym Lotku można było dostać dobrą kasę, choć najczęściej jednak nędzną. Pomimo wydania fortuny na to paskudztwo, nigdy nie miałem do niego szczęścia. Kilka razy trafiłem czwórki w Dużym Lotku oraz także czwórki w Express Lotku, które były dużo lepiej płatne (losowano 5 liczb z 42), ale na tym się skończyło. W zakładach piłkarskich kończyłem góra na jedenastkach, a to na trzynaście typowań było sukcesem na miarę czwórki w totku. Ze szczęściarzy lotkowych, poznałem w swoim życiu jedynie mojego szwagra, który wiele lat temu trzasnął piątkę w Dużym Lotku, i zabrakło mu jednego przesunięcia do wymarzonej szóstki. No ale, często przecież tak bywa. A największych szczęściarzy poznałem w dawnej mojej pracy.  Było to starsze małżeństwo z południa Polski, które w nieistniejącym już dzisiaj Super Lotku trafiło "siódemkę" z 49 liczb. Było to najwyższe trafienie. Niestety, owe małżeństwo, było "zaledwie" jedną z dwóch par szczęściarzy, przez co, jak stwierdziło później w rozmowie ze mną, starczyło tylko na piękny dom z ogrodem w górach, nowy samochód oraz skromne kopertówki dla najbliższych.
Z moim szczęściem do totka najbliższe jednak pozostanie mi hasło "graj w toto idioto".


Andrzej Masłowski

RADIO AFERA 98,6 FM (Poznań) - także w internecie !!! - www.afera.com.pl
"NAWIEDZONE STUDIO",
w każdą niedzielę o godz. 22.00 

nawiedzonestudio.boo.pl